To koniec! Ostatni rzut polskiej legendy. "Mam już tego dosyć"

- Spełniły się marzenia chłopaka z Bieżunia - mówi Piotr Małachowski. Dwukrotny wicemistrz olimpijski w rzucie dyskiem na igrzyskach w Tokio odpadł w eliminacjach. - Dosyć mam już tego, że w poniedziałek o siódmej rano muszę wstać i jechać na rzutnię, po południu muszę ponad 20 ton przerzucić na siłowni, a wieczorem zastanawiać się, czy we wtorek będę zdrowy - tłumaczy.

W piątek na igrzyskach w Tokio zaczęła się lekkoatletyka. Dla nas zaczęła się od trochę smutnego, ale ważnego i wzruszającego momentu.

Piotr Małachowski to wicemistrz olimpijski: z Pekinu (2008 rok) i Rio de Janeiro (2016 rok), a do tego mistrz świata (Pekin 2015), dwukrotny wicemistrz świata (Berlin 2009 i Moskwa 2013) oraz dwukrotny mistrz Europy (Barcelona 2010 i Amsterdam 2016). Kiedy ze sportem żegna się ktoś taki, warto przystanąć i powiedzieć dziękujemy. Nieważne, że teraz 38-letniemu już mistrzowi nie poszło. W kwalifikacjach rzucił tylko 62.68 m (minumim wynosiło 66.00) i zajął 15. miejsce. Do finału weszło 12 najlepszych zawodników. Nie ma wśród nich żadnego Polaka - Bartłomiej Stójk był 14. (62.84 m).

Zobacz wideo Ile medali przywiozą Polacy z igrzysk olimpijskich w Tokio?

Z Piotrem Małachowskim rozmawiała liczna grupa polskich dziennikarzy.

Wielkie dzięki za wszystko.

Piotr Małachowski: Myślałem, że będziecie hejtować - dziękuję!

W kwalifikacjach zabrakło jeszcze jednego, czwartego rzutu?

- Może to i lepiej, że go nie było, ha, ha.

Rozkręcałeś się, ale wynik 62.68 jest za słaby na finał.

- Wynik jest słaby. Stać mnie było na dużo dalszy rezultat, ale niestety się nie udało. Nie mam pretensji do siebie, bo powalczyłem do końca. Czułem, że ostatni rzut trafiłem. Myślałem, że będą 64 metry, ale dysk poleciał tylko 62. Słabo się żegnać tak z igrzyskami i ze sportem, ale mam 38 lat, trzeba podjąć męską decyzję.

Czujesz żal, że tak się kończy?

- Żałowałbym, gdybym tu nie przyjechał. Ale przyjechałem, dałem z siebie wszystko, a taki jest sport, że się czasem przegrywa. Ja już w życiu parę razy przegrałem, tego się trzeba nauczyć.

Żegnałeś się z kolegami z rzutni i to było trudne, prawda?

- Tak, bo na rzutni już ich nie będę spotykał. Ale na pewno w sporcie dalej będę, zdarzy mi się pojechać na jakiś mityng i z nimi spotkać. Mam teraz zaproszenia na starty do Austrii, do Berlina, ale moimi ostatnimi zawodami będzie Memoriał Kamili Skolimowskiej 5 września. Wtedy się pożegnam z polską publicznością i z przyjaciółmi, którzy przyjadą. Mój czas w roli zawodnika wtedy się skończy. Niby na takie rzeczy nigdy nie ma dobrego czasu, tak jak nigdy nie ma dobrego czasu na śmierć, ale ja do tego momentu przygotowywałem się przez ostatnie dwa lata. Nie jest tak, że dziś mi nie wyszło na igrzyskach, a jutro kończę ze sportem. Jestem na ten koniec mentalnie przygotowany. Wracam do rodziny i tam mam kolejne wyzwanie - wychowanie syna.

Gdybyś pięć lat temu na igrzyskach olimpijskich w Rio zdobył olimpijskie złoto, a nie srebro, to już dawno byłbyś na sportowej emeryturze?

- Nie, nie skończyłbym wtedy.

Co będziesz robił poza wychowywaniem syna? Będziesz prowadził przedszkole razem z przyjaciółką?

- Nie ma już w planach przedszkola. Chcę odpocząć od stresu, od reżimu. Kto tego nie zna, ten nie wie, co to jest. Nie chodzi tylko o stres na zawodach - to można przeżyć. Ale stres jest codziennie - na treningach, bo nie wychodzą, bo są kontuzje. Dosyć mam już tego reżimu, że w poniedziałek o siódmej rano muszę wstać i jechać na rzutnię, po południu muszę jeszcze ponad 20 ton przerzucić na siłowni, a wieczorem zastanawiać się, czy we wtorek będę zdrowy, czy nie. Kończę z tym. Są młodzi, fajni, gniewni polscy sportowcy i za nich trzymam kciuki. Ja już nie mam ochoty.

Przedszkole nie wypali, bo w pandemii trudno je zakładać?

- Nie mówmy teraz o biznesie. Cieszmy się tym, że jesteśmy na igrzyskach. Mam plany współpracy z Marcinem Rosengartenem, czyli moim menedżerem i jednocześnie dyrektorem Memoriału Kamili Skolimowskiej. Mamy pomysły, ale najpierw muszę odpocząć. Spędzę czas z rodziną, a jak moja żona powie, że już się mną znudziła i żebym gdzieś wyjechał, to wtedy podejmę jakąś pracę.

A może dołączysz do Tomasza Majewskiego i Polski Związek Lekkiej Atletyki będzie prowadził duet kumpli Majewski - Małachowski?

- Pff... Nie mówię tak, nie mówię nie. Na razie nie chcę decydować, co będę robił. Chcę odpocząć, nie chcę iść z pracy do pracy, w kolejny reżim. Chcę się pocieszyć wolnością, zjeść śniadanie z rodziną, a nie samemu.

Wskażesz nam najważniejszy moment tej pięknej kariery, którą kończysz?

- Wskażę dwa. Pierwszy: młodzieżowe mistrzostwa Europy w Erfurcie. Zająłem drugie miejsce i stwierdziłem, że dysk to dla mnie dobry kierunek i że w to idę. A drugi to oczywiście igrzyska olimpijskie w Pekinie. Pojechałem jako no name, nikt się mnie nie bał, a nawet po 12. miejscu z Osaki (MŚ 2007) mówili o mnie, że się nie nadaję do sportu. A ja zostałem wicemistrzem olimpijskim.

A najbardziej bolesny moment? Rio 2016, gdzie olimpijskie złoto uciekło w ostatniej kolejce?

- Największa porażka to Rio. Ale nie igrzyska olimpijskie, tylko igrzyska wojskowe. Tam byłem bezradny. Ból kolana, ból wszystkiego. Jak w Daegu na MŚ 2011. W tych dwóch momentach kompletnie nie wiedziałem, co mam robić, byłem pogubiony.

Byłeś mistrzem świata, mistrzem Europy i dwukrotnym wicemistrzem olimpijskim. Jesteś spełniony?

- No pewnie! Stary, mam dwa medale olimpijskie, mam żonę, syna, zdrową rodzinę, dom.

Tylko drzewa jeszcze nie zasadziłeś.

- Czekaj, kiedyś sadziliśmy w Cetniewie. Więc posadziłem, tylko że nie przed domem. Jestem spełniony, bo spełniły się moje marzenia - chłopaka z małej miejscowości, z Bieżunia. Pojechać na igrzyska to już było wow! A zdobyć medale to już w ogóle!

Na koniec będzie mały łyk japońskiej whisky?

- Nie, stary, ja już chcę wracać do domu i pojechać z Kasią i z synem na rowery. A na whisky jeszcze na pewno przyjdzie czas.

Więcej o: