W czwartek w hali Nippon Budokan rywalizowały judoczki w kategorii do 78 kg. Beata Pacut wygrała swoją pierwszą walkę. Przez ippon pokonała Syrah-Myriam Mazouz z Gabonu. W drugiej rundzie przez ippon z Polką wygrała Japonka Shori Hamada, mistrzyni świata z 2018 roku.
Po walce chcieliśmy porozmawiać z Pacut w przeznaczonej do tego tzw. strefie mieszanej. Przychodzili do niej kolejny judocy, którzy wygrali i przegrali swoje walki, a Polka się nie pojawiała. Wolontariusze powtarzali, że nasza zawodniczka na pewno przyjdzie, bo taki obowiązek mają wszyscy uczestnicy turnieju. Po kwadransie a może 20 minutach Japonka wyruszyła na poszukiwania Beaty Pacut. Bezowocne. Wytłumaczyła nam, że Polka musiała w niezrozumiały dla niej sposób ominąć strefę mieszaną.
W takiej sytuacji część polskich dziennikarzy pojechała na inne olimpijskie areny. Później od kolegów dowiedzieliśmy się, że jeden z nich wysłał wiadomość do trenera Roberta Krawczyka i dostał odpowiedź, że Pacut wróci do hali.
- Każdemu sportowcowi jest trudno po przegranej walce. Przyjechaliśmy walczyć o nasze marzenia - mówi Pacut. - Musiałam ochłonąć. Udało nam się wyjść tylnym wyjściem. Trochę ochłonęłam i poczułam się gotowa, żeby rozmawiać - dodaje.
Brawa za to, że jednak wróciła. - Czułam się w tym turnieju bardzo dobrze. Wiedziałam, że z Hamadą, jedną z faworytek do złota, jestem w stanie wygrać. Chyba zabrakło mi doświadczenia - mówi Polka.
- Naprawdę celowałam tu w medal. Po wszystkim trener powiedział, że jest ze mnie bardzo dumny, bo wykonałam ciężką pracę. Dodał, że we mnie wierzy. Uważam, że to bardzo mocne słowa - dodaje 25-latka.
Więcej o Beacie Pacut pisał niedawno dziennikarz Sport.pl Konrad Ferszter.