Chaos, Spokój, Matka Teresa i Optymistka zdobyły medal! "Czarna ściana"

Łukasz Jachimiak
Chaos, Spokój, Matka Teresa i Optymistka zdobyły pierwszy dla Polski medal na igrzyskach Tokio 2020. Wicemistrzyniami olimpijskimi w czwórce podwójnej zostały Katarzyna Zillmann, Maria Sajdak, Marta Wieliczko i Agnieszka Kobus. Wioślarki nie nabrały się na fałszywy alarm przeciwpożarowy. Nic dziwnego, skoro ich trener mówi, że jest gaśnicą.

W środę musiały wstać o 6.45, żeby pojechać na tor Sea Forest Waterway i wyłowić z wody nagrodę, na którą długo pracowały. Wstały na luzie. Wieczorem grały sobie w jengę, jadły na zmianę makaron i ziemniaki, popijały izotoniki - wszystko po to, żeby uzupełnić węglowodany. I nawet nie chciało im się reagować, gdy o 21.30 usłyszały alarm przeciwpożarowy. Pokoje trzeba było opuścić, komunikaty w języku angielskim nie pozostawiały wątpliwości. Ale - jak słyszymy - było jasne, że to fejk, nie było się czym denerwować.

Zobacz wideo Niehumanitarne warunki na IO w Tokio. "Organizatorzy powinni to zmienić"

"A ja gaśnicą jestem"

To my się denerwowaliśmy. Kilka minut przed srebrnym finałem pań męska czwórka podwójna zajęła czwarte miejsce. Do medalu zabrakło jej 0,3 s. Gdy nasze panie wiosłujące w czwórce podwójnej po połowie dystansu też były czwarte, zaczęliśmy się bać, że po dwóch piątych miejscach Polaków w Tokio z wtorku (Klaudii Zwolińskiej w kajakarstwie górskim i Aleksandry Kowalczuk w taekwondo), w środę przyjdzie nam opisywać dwa czwarte miejsca.

Nie przyszło. A kiedy przyszedł do nas trener Jakub Urban, błyskawicznie zrozumieliśmy, jak niepotrzebne były nasze niepokoje. - Jednym wyrazem mogę każdą dziewczynę określić - mówi szkoleniowiec oszczędny w słowach. I w okazywaniu emocji też. - Pierwsza to chaos. Druga: spokój. Trzecia: Matka Teresa. Czwarta: optymistka. A ja gaśnicą jestem - słyszymy.

"Chaos" pozdrawia swoją dziewczynę

- Matka Teresa. Zawsze pomocna - podnosi rękę i uśmiecha się Marta Wieliczko. - Myślę, że spokój to ja. A Agnieszka to optymistka - wyjaśnia Maria Sajdak. - A Kasia to chaos - Marta i Maria mówią to równocześnie.

"Chaosu" nie ma na początku tej rozmowy. Jeszcze krąży po torze i rozdziela uśmiechy. Dotrze do nas po kilku minutach. I najszerzej uśmiechnie się kiedy będzie mówiła tak: "Bardzo pozdrawiam moją dziewczynę, Julię". Ale rozemocjonowana Zillmann jeszcze biega w kółko, a tymczasem Wieliczko i Sajdak w spokoju pomagają nam zrozumieć, jak powstała i jak działa ta osada, która w Rio de Janeiro dała nam brąz, w Tokio srebro i która nie chce, żeby to było jej ostatnie słowo.

280 dni harówki, by zobaczyć czarną ścianę

- Największe atuty naszej osady to zgranie i jedność. Oraz pewność trenera i to, że wszyscy mamy wspólny cel - mówi Sajdak.

One i trener spędzają wspólnie 280 dni w roku. Są to dni takie, o których często nie da się nie myśleć inaczej niż: "niech ten dzień się wreszcie skończy". Wioślarstwo to harówka. A nawet harówka plus. Tu trzeba popłynąć tak, żeby na koniec nic nie widzieć. A żeby tak popłynąć w olimpijskim wyścigu medalowym, trzeba przez te 280 dni w roku ciągle przełamywać siebie. Przełamywać w sensie ścisłym. To bardzo boli.

- Ten medal jest cięższy niż brąz z Rio. Dosłownie i też jeśli chodzi o włożoną pracę. Przygotowań było tym razem aż pięć lat, na pewno było trudniej. Dzięki temu ten medal lepiej smakuje - mówi Sajdak, w Rio występująca jeszcze pod nazwiskiem Springwald.

- Jeeeest! - przybywa "Chaos". - Zgadza się, to ja. Ze mną jest albo grubo, albo wcale - śmieje się Zillmann. Ona i Marta Wieliczko w 2016 roku zdobywały młodzieżowe mistrzostwo świata. Dla nich srebro z Tokio to pierwsze olimpijskie medale (w Rio z Agnieszką Kobus i Marią Sajdak wtedy Springwald płynęły Joanna Leszczyńska i Monika Ciaciuch). - Jesteśmy srebrnymi medalistkami igrzysk olimpijskich z Tokio i już nic z tego nie zmieni - krzyczy Zillmann. - Na finiszu widziałam czarną ścianę i tylko słyszałam, jak Agnieszka krzyczy: "brąz! Srebro!". Wtedy spojrzałam czy po bojach nie lecę i zapamiętałam, jak Niemki się przesuwają, jak je mijamy. Jeeest! Mamy to - znów krzyczy "Chaos".

Polska 1,5 tysiąca, Niemcy 80 tysięcy. A gdzie nam do Chin

Agnieszka swoje wykrzyczała wcześniej. I swoje przeżyła w ciszy. Kiedy czwórka czekała przed podium na dekorację, ona spacerowała oddalona kilka metrów od koleżanek. I cały czas trzymała się za głowę.

Przed finałem Kobus-Zawojska mówiła w rozmowie ze Sport.pl, że w Tokio chce być lepsza niż była w Rio. Srebra nie chciała brać w ciemno, uważała, że Chinki są w zasięgu. Nie były. Faworytki ustanowiły rekord świata. Polskę wyprzedziły o 6,23 s, Australię o 6,95 s, a będące zaraz za podium Włoszki straciły do mistrzyń aż 8,20 s. - No kosmitki! - podziwia Zillmann.

- Na czym polega fenomen Chinek? Na nieograniczonym budżecie i na nieograniczonych zasobach ludzkich. Ale przede wszystkim na nieograniczonym budżecie - mówi trener Urban. A czy naszej czwórce czegoś brakuje? - Nie będę się wypowiadał - odpowiada trener.

O wypowiedź prosimy prezesa Polskiego Związku Towarzystw Wioślarskich. - Budżet Chinek to jednak sprawa drugorzędna wobec ogromnej liczby zawodników. Tam odbywa się szkolenie na zupełnie inną skalę niż u nas. My się nawet nie możemy porównać z Holandią czy Niemcami, gdzie wioślarstwo trenuje odpowiednio 30 i 80 tysięcy osób, a u nas jest 1,5 tysiąca zawodników. Jak na taką bazę osiągamy wspaniałe sukcesy - przekonuje Ryszard Stadniuk.

A co z tym budżetem? - Na pewno mamy taki sam sprzęt jak rywale, na pewno kadry jeżdżą na zgrupowania gdy i gdzie tylko chcą - odpowiada prezes. - Natomiast gdybyśmy mieli więcej pieniędzy, moglibyśmy na przykład szkolić jeszcze ósemkę, na którą teraz nas nie stać - dodaje.

"Czy się stresowałem? Dziwne pytanie. Nigdy się nie stresuję"

My rzeczywiście musimy wyciskać ten mały system szkolenia jak cytrynę, skoro z każdych igrzysk wracamy z chociaż jednym medalem. Zdolną młodzież kształtują m.in. tacy trenerzy jak Urban. Z Zillmann i Wieliczko on pracuje już od ośmiu lat. Kobus-Zawojską i Sajdak przejął jako seniorki.

Tej czwórki w Tokio był tak pewny, że aż trudno uwierzyć. - Czy ja miałem duże emocje? Żadnych - mówi. - Czy się stresowałem? Dziwne pytanie. Nigdy się nie stresuję. Dziewczyny od pięciu lat nie zeszły poniżej srebrnego medalu na żadnej imprezie - dodaje.

Jeszcze nie Dominatorki. Jeszcze

Kilkanaście lat temu nasze wioślarstwo miało męską czwórkę dominatorów. Dominatorkami wicemistrzyń z Tokio nie nazwiemy, przecież nie wygrały, przecież Chinki są jak z innego świata. Ale jeśli ta czwórka wciąż będzie wytrzymywała treningowy reżim i jeśli miejsca w niej będą atakowały kolejne młode-zdolne dziewczyny, to kto wie, co się zdarzy na następnych igrzyskach.

Po brązie olimpijskim z Rio nasze wspaniałe wioślarki z tej osady zdobyły srebro MŚ 2017, złoto MŚ 2018, złoto ME 2018, srebro MŚ 2019, brąz ME 2020 i teraz srebro igrzysk Tokio 2020.

- Ostatni rok był dla nas trudny, bo każda z nas zachorowała na covid i każda wiedziała, że musi się szybko z choroby ogarniać. Ale nawet w takiej sytuacji dałyśmy radę - podkreśla z dumą Wieliczko. My też jesteśmy dumni. I dziękujemy.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.