Trener Igi Świątek ocenia jej pierwszy mecz na igrzyskach. Uratowała przed upałem

Łukasz Jachimiak
- Daję Idze mocną czwórkę, z plusem - mówi trener Piotrz Sierzputowski. Iga Świątek w swoim olimpijskim debiucie wygrała z Niemką Moną Barthel 6:2, 6:2. W drugiej rundzie najlepsza polska tenisistka zagra z Hiszpanią Paulą Badosą albo Kristiną Mladenovic z Francji.

Tylko godzinę i siedem minut trwał pierwszy mecz Igi Świątek [numer 8 światowego rankingu WTA i numer 6 turnieju olimpijskiego] z 210. na świecie Barthel. Polka nie dała Niemce żadnych szans i na pewno nie zmęczyła się przed kolejnymi, już trudnymi wyzwaniami.

Zobacz wideo "Kibice są niecierpliwi i już chcieliby sukcesów Igi Świątek na trawie"

Łukasz Jachimiak: 6:2, 6:2 z Moną Barthel - jak oceniasz początek Igi w turnieju olimpijskim?

Piotr Sierzputowski: To był pewny początek. Daję Idze za ten solidny mecz mocną czwórkę, z plusem. Wynik się zgadza, Iga nie przedłużała roboty, zrobiła swoje. Im więcej takich meczów, tym lepiej dla kariery Igi.

Plus pewnie za to, że Iga uratowała Was od dłuższego siedzenia w upale? Ty, Daria Abramowicz (psycholog) i Maciej Ryszczuk (trener przygotowania fizycznego) smażyliście się na trybunie.

- Akurat cień przychodził, zabrakło 10 minut, żebyśmy w nim siedzieli. Myślę, że poradzilibyśmy sobie, ale oczywiście fajnie, że godzina i siedem minut i mecz był skończony.

Jak dużo gazu pod butem ma jeszcze Iga?

- Na pewno ten mecz nie będzie miał wpływu na następne. Za 24 godziny Iga znów będzie mogła grać na 100 proc. swoich możliwości. W tym meczu miała jeszcze dużo zapasu.

Ponad 30 stopni Celsjusza i bardzo duża wilgotność będą dokuczliwe, im dłużej będzie trwał turniej.

- Tak, Iga nie ma doświadczeń z Azji, ale na przykład w Miami też jest bardzo duża wilgotność i też są bardzo wysokie temperatury, więc to dla nas nic nowego. A jeszcze w Polsce, przed wyjazdem, też nas pogoda rozpieszczała, było przecież supergorąco. Musimy się jeszcze tylko przyzwyczaić do tej wilgotności. I do tego, że tu się bardzo zmieniają warunki o różnych porach dnia. Trenujemy pod to. Dlatego o różnych porach - od godziny 10 do 18 - mieliśmy treningi. Wieczorami piłki tu zupełnie inaczej skaczą niż przed południem.

W drugiej rundzie spodziewasz się meczu Igi z Paulą Badosą (29 WTA) czy jednak niespodzianki i starcia z Kristiną Mladenović (63 WTA)?

- Badosa jest faworytką, ale obie dziewczyny walczą o każdą piłkę, obie przyjechały do Tokio z marzeniami medalowymi, więc z którą z nich Iga nie zagra, to na pewno będzie to trudny mecz.

Jak Wam jest na tych igrzyskach? Odczuwacie organizacyjne problemy, żyjąc w wiosce olimpijskiej?

- Nie, w wiosce wszystko jest bardzo fajnie zorganizowane. Każde z nas ma swój pokój, jesteśmy troszkę od siebie odizolowani, ale spodziewaliśmy się, że restrykcje będą tu większe niż są. Każdy z nas dba o zdrowie, bo bardzo nie chcemy się nagle obudzić w 14-dniowej kwarantannie. Ale da się w miarę normalnie funkcjonować.

Jak to się stało, że ostatecznie mieszkasz w wiosce? Miało dla Ciebie zabraknąć miejsca, prawda?

- Tak, ale okazało się, że Polski Komitet Olimpijski jednak miał dla mnie akredytację. Super, jestem razem ze wszystkimi, bardzo mnie to cieszy i wielkie podziękowania za to.

Jest coś, co Japończycy mogliby dla Was dopracować?

- Może mogliby dać o jeden autobus na godzinę więcej. Ale to są małe szczególiki, które ułatwiłyby życie, natomiast my się do wszystkiego możemy dopasować i absolutnie nie ma na co narzekać.

Kilka dni temu w Takasaki zostawialiście sobie wiadomości z siatkarzami. Teraz w ograniczonym zakresie, ale jednak spotykacie się z olimpijczykami z innych dyscyplin.

- W Takasaki nawet raz przypadkiem jechaliśmy windą z trzema naszymi siatkarzami. Wpuścili nas! Parę razy w Takasaki minęliśmy się też na korytarzu. Pod siatkówkę to było rewelacyjne miejsce, my mieliśmy 30 minut do kortów, więc przy dwóch treningach dziennie na dojazd uciekały nam dwie godziny. Ale poza tym wszystko było super, zapewniono nam tam rewelacyjne warunki i opiekę.

Ważne, że tam były korty takie same, jak te olimpijskie w Tokio.

- Prawda, były identycznie. Natomiast nowe, a tutaj już są troszeczkę zgrane, bo pięć czy sześć dni treningowych i każdy kort wypchany od rana do nocy to dużo. Przez to te korty są już inne niż całkiem świeże, nowe.

Żałujecie, że nie było Was na ceremonii otwarcia igrzysk?

- Tak, ale nasze ekipa wróciła o pierwszej w nocy, a myśmy już musieli być od siódmej na nogach. Nie dało się tych dwóch rzeczy pogodzić. Ale mam nadzieję, że jeszcze będą okazje pójść na ceremonie.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.