Okazuje się, że nie wszyscy sportowcy przed igrzyskami olimpijskimi mieli idealne warunki do trenowania. Sławomir Napłoszek zdradza, że swoją celność z łuku praktykował tam, gdzie na co dzień pracuje jako informatyk, czyli jednym z banków.
- Była taka sytuacja, że nie miałem gdzie trenować strzałów na długie dystanse. Kierownictwo banku zgodziło się wtedy, żebym strzelał na korytarzu. To był taki bardzo długi korytarz, praktycznie przez cały budynek. Strzała leci wysoką parabolą, więc przelatywała tuż obok sufitu, ale udało mi się nie zbić żadnej szyby i żadne drzwi nie poszły w drzazgi, a strażnicy, obserwując te moje treningi, byli pod dużym wrażeniem. Zaczynałem przed godziną 21, a kończyłem o 24, żeby się trochę wyspać, bo rano musiałem przyjść do pracy - powiedział 53-letni łucznik w rozmowie z "Super Expressem".
Czy treningi w banku mogą pomóc w budowaniu formy na igrzyska olimpijskie w Tokio? - Wiadomo, jakie są realia. Są Koreańczycy i Amerykanie, więc kiedy mówię, że jadę po medal, to nikt mi nie wierzy. I to może i dobrze, bo gdyby się zdarzył, to będzie to fajna niespodzianka. Moim zdaniem na igrzyska nie można jechać bez wiary w medal. Jeżeli ktoś w siebie nie wierzy, to po co tam jedzie? - dodaje Napłoszek.
Igrzyska w Japonii nie będą pierwszą tego rodzaju imprezą, na którą pojechał Sławomir Napłoszek. Polak zadebiutował na igrzyskach w Barcelonie w 1992 roku. Wtedy 24-letni łucznik zajął 54. miejsce indywidualnie oraz 10. miejsce w wieloboju drużynowym z Jackiem Gilewskim i Konradem Kwietniem. W wywiadzie 53-latek przyznał, że liczył też na start w Atlancie w 1996 roku. - Byli ludzie w związku, którzy nie grali fair. W pewnym momencie zniechęcony nawet przerwałem karierę. Założyłem rodzinę, urodziła mi się córka, zacząłem studiować i pracować - podsumował.