Kuriozalna sytuacja w polskiej kadrze przed IO. "Niezrozumiała. Nie dziwię się, że padają ostre oskarżenia"

- Ta sytuacja jest dla mnie niezrozumiała. Być może powołam komisję w celu jej wyjaśnienia. Z udziałem jednego z poszkodowanych zawodników i jednego z trenerów tych zawodników - mówi prezes Polskiego Związku Pływackiego, Paweł Słomiński. Jeśli nie stanie się cud, z Tokio przed rozpoczęciem igrzysk olimpijskich będzie musiało wrócić do kraju sześcioro polskich pływaków.

O fatalnej sytuacji Mateusza Chowańca, Jana Kozakiewicza, Jakuba Kraski, Pauliny Pedy, Aleksandry Polańskiej i Alicji Tchórz jako pierwszy napisał "Przegląd Sportowy". Nasi pływacy krótko po odebraniu olimpijskich akredytacji, złożeniu ślubowania i po przylocie do Tokio dowiedzieli się, że najpewniej nie wystartują w igrzyskach, które zaczną się już 23 lipca.

Zobacz wideo Olbrzymi problem polskich pływaków przed IO w Tokio. "Nie chcę szukać winnego"

Tej szóstki nie ma na oficjalnych listach startowych opublikowanych przez FINA (Światowa Federacja Pływacka) dopiero 14 lipca. Wszyscy wymienieni pływacy uzyskali na igrzyska minimum B. Takie minimum daje prawo startu w sztafecie, a indywidualnie tylko w konkurencjach nieobsadzonych przez innych Polaków. Tu warunkiem jest zaproszenie od FINA.

Zaproszenie dostał tylko jeden

- Przepisy FINA mówią, że do pięciu zespołów sztafetowych można zgłosić maksimum 10 zawodników z uzyskanym minimum B. My tę normę przekroczyliśmy, mieliśmy zgłoszonych 14 takich zawodników. Żeby powalczyć o nadprogramową czwórkę, musieliśmy wystąpić do FINA o zgodę na starty zawodników posiadających normę B w tych stylach i konkurencjach indywidualnych co sztafety, ale nieobsadzonych już przez naszych zawodników z normą A. Chodziło o to, żeby oni otrzymali od FINA zaproszenia. Dostał je ostatecznie tylko Kacper Stokowski. Nie dostaliśmy jednak od nikogo, a przynajmniej ja posiadam taką wiedzę, informacji, że pozostali zgłoszeni przez nas zawodnicy nie zostali zaakceptowani - tłumaczy prezes Słomiński.

- Ale nie dostaliście też potwierdzenia, że oni są zaproszeni, jak Stokowski - zauważamy. - To prawda - odpowiada były trener m.in. Otylii Jędrzejczak, mistrzyni olimpijskiej z Aten z 2004 roku.

Prezes PZP tłumaczy, że związek nie miał informacji choćby z Polskiego Komitetu Olimpijskiego, że coś jest nie w porządku. - Byliśmy przekonani, że system akredytacyjny pozwala wysłać na igrzyska 23 polskich pływaków, a nie 17, których nazwiska znalazły się ostatecznie na oficjalnych listach startowych - mówi.

W sobotę ważne spotkanie

Słomiński podkreśla, że na tym etapie absolutnie nikogo nie wini. - Sprawa jest bardzo skomplikowana i stawianie zarzutów jest teraz przedwczesne - słyszymy. Szef polskiego pływania liczy, że m.in. dzięki działaniom PKOL-u sprawę da się jeszcze uratować. Przynajmniej w części.

- W piątek w godzinach późnopopołudniowych skierowałem jeszcze jedno pismo do FINA z prośbą o rozpatrzenie naszego odwołania [pierwsze zostało odrzucone] i umożliwienie startu przynajmniej trójce z tej szóstki. Wypełniając liczbę zawodników tylko do sztafety do 10, czyli zgodnie z regulacjami FINA. Chodzi o to, żeby mogły popłynąć nasze sztafety, żeby miały zapewnioną obsadę, żeby wystartowała jak największa liczba zawodników z Polski - tłumaczy Słomiński.

- Jestem w kontakcie z szefem misji [Marcinem Nowakiem]. Wiem, że on rozmawia z komitetem organizacyjnym igrzysk. Tak naprawdę w naszej sprawie trwa przepychanka między komitetem a FINA. Gdy dzwoniliśmy do FINA, to usłyszeliśmy sugestię, że oni byliby w stanie się zgodzić na start naszych zawodników, ale musi się zgodzić komitet organizacyjny Tokio 2020. Z kolei komitet mówi, że wszystko zależy od FINA - relacjonuje Słomiński.

- W sobotę szef naszej misji olimpijskiej ma się spotkać z przedstawicielami komitetu organizacyjnego igrzysk i z przedstawicielami MKOl-u. Prezes PKOl-u Andrzej Kraśnicki, potwierdził mi, że PKOl interweniuje, że stara się tę sprawę załatwić - dodaje Słomiński.

"Nie dziwię się. Nawet, że padają głosy, że będziemy do sądu podawani"

Niestety, prawda jest taka, że liczyć możemy już tylko na łaskę innych. A jeśli ucierpią sportowcy, to absolutnie nie ze swojej winy. - Na pewno jak tylko sprawa się wyjaśni, to odniosę się do niej oficjalnie na stronie związku. Sprawa jest bardzo trudna, ale nadzieja umiera ostatnia - mówi Słomiński.

Zawodnicy już chyba raczej tej nadziei nie mają.

- Wiem, że zawodnicy są rozgoryczeni. Nie dziwię się. Nawet temu, że padają ostre oskarżenia pod adresem związku i moim - mówi Słomiński. - Ja kontaktu z pływakami nie mam. Rozmowa przez media społecznościowe lub komunikatory jest w mojej ocenie bez sensu. Za bezpośredni kontakt z zawodnikami odpowiada w tej chwili trener główny Robert Brus. Tak samo jak odpowiadał za zgłoszenia, całą część sportową reprezentacji i powinien tego pilnować - dodaje prezes.

"Nie będę unikał odpowiedzialności, jeżeli popełniłem błąd"

- To wszystko wymaga głębokiej analizy. Rozważam powołanie komisji w związku. Jeżeli będzie taka wola, z udziałem jednego z poszkodowanych zawodników i jednego trenera. Po to, żeby wspólnie prześledzić całą komunikację, przepływy dokumentów. Tu absolutnie nie ma umywania rąk. Transparentność w tym temacie to dla mnie i zarządu najważniejsza sprawa. Nie mogę tego zostawić bez dogłębnej analizy i wyjaśnienia. W związku konkretne osoby prowadziły sprawy związane z kwalifikacją do igrzysk - słyszymy od Słomińskiego -. Na razie nie oskarżam nikogo o błędy, ale zapewniam że nie posiadałem wiedzy, że coś się dzieje niedobrego. Nie wiem, w którym momencie coś zawiodło. Będę musiał sprawdzić czy to się stało po naszej stronie, czy błąd, uchybienie popełnił ktoś inny, np. komitet organizacyjny igrzysk, PKOl albo FINA - dodaje.

- Za dwa miesiące będą wybory, na których złożę delegatom pełną informację. Niczego nie będę ukrywał i na pewno nie będę unikał odpowiedzialności, jeżeli osobiście popełniłem błąd - kończy prezes PZP.

Więcej o: