"Kto by pomyślał, że będzie ze mnie taki polski chłopak?". Hicks i koledzy jadą na igrzyska!

- Uwielbiam tatara, żurek, bigos, śledzie. Przyrządzać też. Kto by pomyślał, że będzie ze mnie taki polski chłopak, co? - śmiał się Michael Hicks. Kiedyś trenował z Kevinem Garnettem i Rayem Allenem, teraz z naszą kadrą 3x3 awansował na igrzyska olimpijskie w Tokio.

Ten artykuł to odświeżony tekst o Michaelu Hicksie z 2019 roku

Polscy koszykarze 3x3 awansowali na igrzyska olimpijskie w Tokio! W półfinale turnieju eliminacyjnego Polacy pokonali po niesamowicie emocjonującym meczu drużynę Łotwy 20:18. Jednym z bohaterów był właśnie Michael Hicks.

Zobacz wideo Kto zostanie mistrzem NBA?

Brązowy medal MŚ momentem przełomowym

W 2019 roku reprezentacji Polski w koszykówce 3x3 zdobyła brązowy medal MŚ, a królem strzelców turnieju został Michael Hicks. Na taki moment chwały czekał długie lata. Nie, błąd - on nie czekał, on na to pracował.

To była akcja odwracająca wszystko. Na trzy sekundy przed końcem meczu o medal Polska przegrywała, a nagle zdobyła cztery punkty, bo poza zaliczonym trafieniem z faulem Hicks wykonał jeszcze dwa wolne i oba wykorzystał. Ta akcja zamknęła marzenia Serbów o brązie. A Polakom pozwoliła wziąć rewanż na mistrzach świata. Rok wcześniej na mundialu nasza drużyna była czwarta. W półfinale przegrała z Serbią 19:21, po punktach straconych w ostatniej akcji.

Skąd Hicks wziął się w Polsce?

Hicksa do Polski sprowadził trener Mariusz Karol. Był początek 2008 roku, gdy Amerykanin został zawodnikiem Basketu Kwidzyn. - Przyjechał, bo było wiadomo, że dysponuje dobrym rzutem za trzy punkty, a my szukaliśmy gracza z takim atutem. Mike już wtedy słynął z nietypowego rzutu: im dalej od kosza, tym było dla niego lepiej. Jego nazwisko podsunął nam jakiś agent, ale już nie pamiętam który. Mnóstwo zawodników się ściągało do klubów, więc trochę się to wszystko zaciera. Ale nie zapomnę, że start Mike'a u nas był bardzo nietypowy. Na powitalnej kolacji dostał telefon ze Stanów. To była ważna sprawa rodzinna, nie czuję się upoważniony do mówienia o niej. W każdym razie Mike wstał od stołu, od razu pojechał do Warszawy i poleciał do Stanów - opowiada trener.

Hicks musiał wyjechać, bo zmarła matka jego dziecka. Michael junior miał wtedy półtora roku. Koszykarz wrócił do Polski, opiekę nad synem powierzając swojej matce. Rok później ściągnął chłopca do Starogardu Gdańskiego. Tam stworzył mu rodzinę. Dzisiaj Michael junior ma prawie 13 lat, polską mamę i amerykańsko-polską siostrę, Maliyę, która ma dziewięć lat.

Michael junior nie ma już babci, która zajmowała się nim we wczesnym dzieciństwie. - Teściowa zginęła w wypadku samochodowym w 2017 roku. Michael był wtedy w Pradze na jednym z turniejów Fiba 3x3 World Tour - mówiła w 2019 r. ówczesna partnerka koszykarza, Dagna. - Od tego momentu Mike wymaga od siebie jeszcze więcej. Wszystko, co robi, robi dla mamy. Chce, by była z niego dumna - dodawała.

Po polsku nawet do psa

Cytowane osoby nie są już Michaelowi tak bliskie, jak w 2019 r., gdy powstawał ten materiał, ale w trakcie powstawania tekstu ciekawie opowiadały o początkach kariery i życiu Michaela w Polsce.

Michael i Dagna zamieszkali razem w 2009 roku. On po kilku meczach w Kwidzynie przeniósł się do Starogardu Gdańskiego, jej miasta. - Poznaliśmy się przypadkowo w 2008 roku na przystanku autobusowym w Starogardzie. Ja już wtedy wiedziałam, że Mike to Mike, bo w Starogardzie wówczas mecze koszykówki to była jedyna rozrywka. Przy pierwszym spotkaniu Mike tylko sie ze mną przywitał i przedstawił, potem ja dodałam go do grona znajomych na Facebooku, a on napisał wiadomość. I tak już poszło - opowiada Dagna. - Na początku Michael grał w Polpharmie i latał do Stanów, odwiedzać syna i mamę. W 2009 roku zamieszkaliśmy razem. W domu wszyscy mówimy zarówno po polsku, jak i po angielsku, nawet do psa - śmieje się pani Hicks. - Mike na początku miał opory, ale w ciągu ostatniego roku bardziej się otworzył, nawet ćwiczył czytanie razem z naszą córką. Rozumie prawie wszystko, myślę, że na spokojnie z każdym się po polsku dogada - dodaje.

Michael twierdzi, że od początku spodziewał się, że w Polsce zostanie na zawsze. - Od pierwszych dni tutaj czułem, że Polska to będzie wybór na bardzo długo - mówi.

Ze swoich początków pamięta zdziwienie, że w Starogardzie poza halą nie za bardzo jest dokąd pójść, że brakowało choćby centrum handlowego czy restauracji z jedzeniem, jakie lubił. - W 2008 roku w Starogardzie faktycznie nie było kompletnie niczego. Ale Michael należy do takich osób, które potrafią się dostosować do każdej sytuacji i środowiska. Naprawdę dziwiło go chyba tylko to, jak nisko potrafi u nas spaść temperatura zimą. I jak długo zima trwa - śmiała się jego była już żona.

- Jedzenie? Na początku brakowało mi takich miejsc jak KFC czy Subway, ale uwierz mi, że od razu w Polsce na plus bardzo zaskoczyły mnie dwie rzeczy: pierwsza, że ludzie są tu dla mnie tak mili. A druga, że macie dużo pysznych potraw - mówi Michael. - O tak, uwielbia specjały naszej kuchni. Żurek, rosół, schabowe, gołąbki, bigos, kocha też kaszankę z grilla - wyliczała Dagna.

- Jeszcze tatar, bigos i śledź - dodaje Michael. - I wszystko, co lubię jeść, umiem też bardzo dobrze przyrządzić - chwali się.

W Hicksie nie ma tęsknoty za niespełnionym snem o karierze w NBA. - Pytasz o Boston Celtics? Cóż trochę przed przylotem do Polski byłem na ich obozie treningowym. Grali tam wtedy m.in. Kevin Garnett i Ray Allen. Byłem z nimi dwa miesiące. Nie przebiłem się, ogólnie do NBA było mi daleko. Ale nie żałuję. Serio, ani trochę. Polska okazała się dla mnie najlepszą opcją w życiu - przekonuje.

Agent ze stali

Ale opcja najlepsza nie znaczy idealna. - Z Michaelem znamy się od dawna, a bardzo się zakumplowaliśmy pięć lat temu. Wtedy mój syn miał sześć lat i zaczął trenować w szkółce u Mike'a w Starogardzie - wspominał Adam Siemieński, ówczesny agent Hicksa. - W tamtym czasie nie miałem wiele wspólnego z koszykówką, byłem tylko kibicem, a zawodowo zajmowałem się i nadal się zajmuję czymś zupełnie innym. Prowadzę firmę, która handluje stalą. Ale zrobiłem licencję agenta FIBA [Międzynarodowej Federacji Koszykówki], żeby pomagać Mike'owi. On kilka razy w swojej karierze znalazł się w trudnych sytuacjach i poczułem mobilizację, żeby walczyć w jego imieniu. Ten człowiek jest dla mnie jak brat, nasze żony i dzieci są ze sobą zżyte, wspólnie spędzamy wakacje i święta, więc miałem dużą motywację, żeby zostać profesjonalnym menedżerem i go reprezentować. Efekt jest taki, że teraz reprezentuję nie tylko Michaela, ale też jeszcze ponad 50 innych koszykarzy - opowiadał Siemieński.

Agent ze stali twierdził, że w wielu sytuacjach musi przypominać ludziom, że Hicks to Polak, ale specyficzny. - Proszę sobie wyobrazić dużą imprezę. Z okazji 10. rocznicy ślubu zaprosiliśmy z żoną ponad 60 osób. Mike ze swoją żoną i dzieciakami przyszli trochę spóźnieni, bo miał trening. On co najmniej 40 osób z grona naszych gości widział pierwszy raz w życiu, a ze wszystkimi się serdecznie przywitał. Gdyby był białym Polakiem, ludzie pomyśleliby "wariat" - opowiadał Siemieński.

"Hicks? Ale on zdradził Starogard"

Bliscy Hicksa zauważają, że jego sposób bycia najmniej dziwi dzieci. - Czy to Gdańsk, czy Kraków, Mike na ulicach przybija z dzieciakami piątki, uśmiecha się, zagaduje. A na zajęcia, które prowadzi we wsi Jabłowo, zapełnia się cała sala, jest tam po 50 dzieciaków, choć miejscowość jest malutka - mówi menedżer koszykarza.

W szkole w Jabłowie Hicks robi to, czego nie robi już pod własnym szyldem. - Szkółkę przestaliśmy prowadzić w momencie wyjazdu do Krakowa - mówiła Dagna.

Ten wyjazd sporo zmienił w życiu rodziny. Oferta finansowa była na tyle kusząca, że Michael postanowił zmienić otoczenie, mimo że w Starogardzie był ulubieńcem kibiców, ich "Michasiem z Kociewia" i mimo że ekstraklasę zamienił na niższy poziom rozgrywkowy. Przez ostatnie pół roku umowy Hicks nie grał w Polpharmie, bo nie dogadywał się z działaczami. - To jest ciężki temat. Michael miał zawsze w Starogardzie grono swoich fanów, głównie dzieci - on kocha je, a one jego. Niestety odkąd przenieśliśmy się do Krakowa, jest nazywany zdrajcą. Spotkałam się z tym określeniem wielokrotnie - mówi żona zawodnika. - Jest to przykre. Kibice nie pojmują, że granie w koszykówkę to praca i źródło utrzymania. Kiedy zwykły człowiek zmieni pracę, tak naprawdę nikogo to nie obchodzi. Jeśli już, to gratuluje mu się awansu czy podwyżki. Kiedy jednak sportowiec zmieni klub, to jest zdrajcą. Nawet jak na przeglądzie auta mechanik zobaczył nazwisko, to usłyszałam "Hicks? Ale on zdradził Starogard". Chciałabym, aby kibice zaczęli postrzegać sportowców jako ludzi, którzy są tacy sami jak reszta i mają takie same potrzeby jak reszta - dodawała Dagna.

Ego na wierzchu, nie w kieszeni

- Michael to jest fantastyczny kolega, człowiek, do którego można przyjść z każdą sprawą i zawsze pomoże. Ale charakter ma trudny i to mu czasem szkodzi - mówi trener Karol. - Pewnie byłoby lepiej, gdyby czasami potrafił schować ego do kieszeni - dodaje szkoleniowiec. I przytacza scenę ze współpracy z Hicksem, by zobrazować, co ma na myśli. - Polpharma grała w Słupsku, a ja trzymałem Mike'a na ławce. Nie dałem mu wejść przez całą pierwszą kwartę i już widziałem, że jest obrażony. W drugiej kwarcie dalej go nie wpuszczałem, dałem mu wejść dopiero na ostatnie 30 sekund. Boże, taki był na mnie wściekły, że po prostu historia. Ale poszedłem dalej i przetrzymałem go na ławce przez całą trzecią kwartę, ryzykując, że w końcu odmówi mi wejścia na boisko. Działałem z premedytacją, wpuściłem na czwartą kwartę świeżego, wściekłego Hicksa, który w takim stanie był nie do zatrzymania, grał jak teraz w koszykówce 3x3. Mike rzucił w tej ostatniej kwarcie aż 18 punktów, dzięki niemu wygraliśmy mecz. Ale na mnie się obraził - opowiada Karol.

O tym, że kumpel bywa trudny opowiadał też Siemieński. - Przyjaźnimy się, ale staram się być obiektywny i próbuję temperować jego nerwowe zachowania. Tłumaczę mu, że nie zawsze są godne naśladowania, a przecież on jest wzorem dla wielu, ludzie na niego patrzą - mówił menedżer.

Hicks ma taki styl bycia, że na boisku nie tylko czaruje umiejętnościami, ale też wdaje się w słowne przepychanki. Tłumaczy, że wyssał to z mlekiem matki. Dosłownie, bo w kosza grał i z nią. I między innymi ona uczyła go, że słowne deprymowanie przeciwnika to również element tej gry.

Dzień Dziecka? Zawsze. Dzień Kobiet również

- Bywało, że nawet trenerzy Mike'a bali się jego temperamentu, jego ego. Kiedy rozmawiam o jego kolejnych kontraktach, to mówię, że jeśli tylko będzie trzeba pomóc, ja się zajmę tą silną osobowością Mike'a - mówił jego były menedżer.

Hicks błyskawicznie skraca dystans i również z tym wielu ludzi trudno sobie radzi. - Jego otwartość jest wyjątkowa. W naszym społeczeństwie wręcz niespotykana, w reakcji na nią ludzie się często usztywniają. Akurat mnie ona urzekła. Kiedyś po prostu zerknął na mnie, zawołał: "Tatuś! Tatuś! Chodź z nami porzucasz" i nagle dołączyłem do treningu syna i innych dzieciaków. On dzieciakom daje nawet dwugodzinny wycisk, a i tak wracają, bo ten wycisk jest połączony ze świetną zabawą - opowiadał Siemieński.

- Byłem z nim kilka razy na obozie Mike camp i widziałem, jaki ma fantastyczny stosunek do dzieci i do młodzieży. Uwielbiają go po prostu. Uwielbiają, proszę to podkreślić. On śpiewa, tańczy, staje się jednym z tych dzieciaków, ma świetny kontakt i z 10-, i z 17-latkami. Jest po prostu stworzony do prowadzenia obozów dla dzieci - opowiada Karol.

Siemieński wspomina, że śpiewać Hicksowi zdarzyło się i dla dorosłych. - Gdzie go klub, miasto czy szkoła nie poprosi, tam Mike idzie. Impreza na Dzień Dziecka? Zawsze. Kiedyś śpiewał nawet w urzędzie miasta z okazji Dnia Kobiet, bo poprosili, on miał czas, więc nie widział powodu, żeby tego nie zrobić. To jest człowiek orkiestra, ewenement w naszym szarym kraju. Michael Hicks to rewelacyjny sportowiec, ale najpierw bardzo dobry człowiek. I dlatego chce się mu kibicować, żeby osiągnął jeszcze więcej - skończył były agent koszykarza.

Więcej o:
Copyright © Agora SA