Tydzień z... to cykl na Sport.pl, w którym codziennie przez siedem dni publikujemy artykuły dotykające wspólnego tematu. Od 1 do 7 czerwca piszemy o przenikaniu się polityki i sportu.
Kiedy świat czekał na spokojne igrzyska, te nadejść nie chciały. W 1968 roku, 10 dni przed olimpijską rywalizacją w Meksyku, doszło do tragedii. Studenci protestujący przeciwko finansowaniu przez biedne państwo ogromnej imprezy, starli się z meksykańskimi oddziałami wojskowymi. Żadna ze stron nie chciała odpuścić. W wyniku walk śmierć poniosło 250 protestujących, a ponad tysiąc trafiło do szpitali. Zamiast o zapaleniu olimpijskiego znicza mówiło się wtedy o "masakrze w Tlateloco". 4 lata później w Monachium spokojnie też nie było. Już podczas trwania igrzysk palestyńska organizacja terrorystyczna dokonała ataku na izraelskich sportowców. W jego wyniku zginęło jedenastu zawodników i trenerów, niemiecki policjant oraz pięciu terrorystów.
Montreal ‘76 wreszcie miał być imprezą, która będzie wolna od politycznych konfliktów, przemocy, a wszyscy skupią się na sporcie. Wydawało się, że to znów może się udać, ale się nie udało. Tuż przed startem zawodów, mimo że spora część sportowców z Afryki rozgościła się już w wiosce olimpijskiej, kilkanaście państw reprezentujących ten kontynent podjęło decyzję o powrocie do domu. "W 1976 roku czarny pierścień oderwał się od pięciu kół olimpijskich" - obrazował, to co się stało w 40. rocznicę tych wydarzeń portal JeuneAfrique.com. Choć w przeszłości rzeczywiście kolory kół olimpijskich łączono z symboliką pięciu kontynentów (niebieskie - Europa, żółte - Azja, czarne - Afryka, zielone - Australia i Oceania, czerwone - Ameryka Płd. i Płn.), to dziś obowiązuje wersja, że nigdy MKOl oficjalnie takiej interpretacji nie głosił i używanie jej jest nadinterpretacją znaku wymyślonego przez Pierre’a de Coubertin.
Tak czy inaczej, dwa dni przed zapaleniem olimpijskiego znicza w Montrealu, Kanadę opuszczała niemal 1/5 mających w nich wystąpić reprezentacji. Świat, choć znał powód tego bojkotu, nie do końca go rozumiał.
Decyzję o bojkocie igrzysk podjęli afrykańscy politycy. Jak zwykle w takich przypadkach, zapłacili za nią tylko sportowcy i kibice. To na nich nagle i dość nieoczekiwanie spadły konsekwencje państwowych zarządzeń. Sportowcy z Afryki w większości się już w wiosce olimpijskiej w Montrealu rozgościli. Dwa dni przed ceremonią otwarcia kanadyjskich zawodów musieli pakować swoje rzeczy. Najpierw decyzję ogłosiło 16 afrykańskich państw, potem kolejnych 6. W sumie 22 kraje.
Alain Guilbert, dyrektor ds. informacji igrzysk, który przez lata pracował także w ich komitecie organizacyjnym, opisywał we wspomnieniach zapamiętany przez siebie obrazek.
"Wielu czarnoskórych zawodników, pakujących do autokarów swoje torby, płakało. Inni starali się jeszcze wykorzystać krótki pobyt w Montrealu i odwiedzali klinikę medyczną w wiosce olimpijskiej, by za darmo zbadać się czy poradzić w sprawie zdrowotnych problemów" - pisał.
Dlaczego musieli zrezygnować z najważniejszej imprezy czterolecia? Oficjalny powód zawarto w jednym zdaniu. "Na igrzyskach obecna była reprezentacja Nowej Zelandii, której reprezentacja rugby niedawno uczestniczyła w tournée po Republice Południowej Afryki, kraju głoszącym apartheid (system oparty na segregacji rasowej, przekonaniu o wyższości rasy białej - przyp. red.)".
Rugby nie było wtedy dyscypliną olimpijską, ale przedstawiciele afrykańskiego kontynentu chcieli, by MKOl wykluczył Nową Zelandię z kanadyjskich igrzysk, potępiając w ten sposób jej niedawne mecze w RPA i złamanie międzynarodowej izolacji państwa propagującego rasizm. Sama Republika Południowej Afryki była wyłączona z olimpijskiej rywalizacji od 1964 roku, o czym wówczas wszystkim głośno przypominano, ale 22 państwa Afryki chciały reperkusji także dla Nowozelandczyków.
Z protestu afrykańskiego kontynentu wyłamały się tylko dwa kraje: Wybrzeże Kości Słoniowej i Senegal. Szerzej nie tłumaczyły swojej decyzji.
Przekaz władz afrykańskich krajów wycofujących sportowców z Montrealu niby był jasny: świat potępia wszelkie relacje z RPA, ale Nowej Zelandii one nie przeszkadzały. Nie mamy innego pokojowego środka, by zaprotestować przeciw niehumanitarnemu traktowaniu Afrykańczyków w RPA i zwrócić na ten problem ogólną uwagę. Wszystkich, którzy z RPA współpracują, trzeba represjonować - tak brzmiały ich przekazy.
Media na świecie szeroko opisywały to ultimatum, choć nie do końca rozumiały drogę obraną przez Afrykę.
"Ich decyzja nie ukarze nikogo więcej niż tylko ich samych, a dokładniej afrykańskich sportowców. Jak MKOl miałby teraz na żądanie Afryki wykluczyć Nową Zelandię? Jeśli kraje zaczną się wzajemnie usuwać z igrzysk, to będzie to koniec olimpizmu" - pisał 20 lipca 1976 roku wydawany w Quebeku "La Presse".
"Afryka protestuje przeciw Nowej Zelandii, która zagrała z RPA w rugby. Rywalizowała w sporcie nieolimpijskim, w serii meczów daleko od Montrealu, całkowicie poza ramami olimpijskimi. Oczywiście żaden sportowiec ani naród nie może być zmuszany do uczestnictwa w igrzyskach olimpijskich. Rządy afrykańskie lub jakiekolwiek inne mają wszelkie prawo do wycofania się - choć powinny zastanowić się nad krzywdą, jaką wyrządzają swoim zawodnikom. Sportowcy, po długich miesiącach przygotowań, nie mogą teraz przystąpić do rywalizacji" - pisał w bardziej stonowany sposób wydany tego samego dnia "The New York Times".
"Czy powinniśmy wnioskować, że idea igrzysk zmierza ku końcowi? Schizmy nie zawsze zabijają kościoły. Sportowców nie można jednak traktować jako wskaźnika jakości jakiegoś produktu czy czynnika mającego pokazać wyższość danego reżimu nad innymi, a skład MKOl-u musi być demokratyczny" - opisywał szerszy kontekst olimpijskich wydarzeń "Le Monde" z 21 lipca 1976 r. Media pokazywały też obrazki, jak zawodnicy m.in. z Algierii, Czadu, Etiopii, Gabonu, Gambii, Ghany, Kenii, Kongo, Libii, Malawi, Mali, Nigerii, Nigru, Sudanu, Tanzanii, Togo, Tunezji Ugandy i Zambii opuszczają wioskę, a organizatorzy, zamiast dla 114 państw, przygotowują rywalizację pod 92 reprezentacje.
To był też trudny czas dla organizatorów zawodów. W niektórych konkurencjach wycofanie się ponad dwudziestu krajów chwilę przed rozpoczęciem rywalizacji nie powodowało kłopotów. W innych dyscyplinach zmieniało wiele. Przez nagły ubytek głównych bohaterów rywalizacji trzeba było m.in. przeprogramować godziny walk bokserskich czy początki niektórych zawodów lekkoatletycznych, w szczególności biegów długodystansowych, a potem zastanawiać się, czy Fina Lasse Viren wygrałby bieg na 5000 i 10000 metrów, jeśli wystartowałby w nich Henry Rono. Kenijski mistrz nie dość, że posiadał rekordy świata na tych dystansach, to jeszcze był wówczas najlepszy na 3000 metrów przez płotki. Wycofywanie się afrykańskich państw z igrzysk w ‘76 roku stwarzało jeszcze jeden problem. Trzeba było w tempie ekspresowym przeorganizować ceremonię otwarcia i wystrój stadionu.
Konstrukcja obiektu olimpijskiego w Montrealu była dość specyficzna. Aby pozdejmować i pozmieniać przygotowane wcześniej flagi startujących krajów, musiano ściągać tam dźwig. Sama reorganizacja wystroju przypominała formę niewdzięcznej zabawy i trwała przez kilka dni. 22 kraje nie ogłosiły bojkotu igrzysk w jednym momencie. Robiły to w grupkach. Jeszcze na kilka godzin przed startem ceremonii usuwano więc ostatnie flagi, których państwa już oficjalnie się z zawodów wycofały i poprzesuwano płótna z kolorami innych krajów tak, by dziesiątki tysięcy kibiców na stadionie i miliony przed telewizorami nie widziały pustych dziur. Po ceremonii otwarcia trzeba było do tych roszad wrócić. Egipt, Kamerun i Tunezja oficjalnie dołączyły do bojkotu 3 dni po rozpoczęciu igrzysk. Niektórzy sportowcy w minimalnym stopniu odczuli więc smak olimpijskiej rywalizacji. Bokser Fredj Chtioui zdążył np. powalczyć w pierwszej rundzie pięściarskiego turnieju. Nie był jednak zbyt szczęśliwy, nie tylko dlatego, że przegrał, ale że przegrał z reprezentantem Nowej Zelandii - Davidem Jacksonem.
Egipscy koszykarze zdążyli rozegrać mecz z Czechosłowacją, a dwóch egipskich bokserów przeszło pierwsze rundy rywalizacji. Potem i tak musieli jechać do domów. Zmiany na listach startowych też były procesem, który organizatorom nie oszczędził nerwów, podobnie jak przydział sędziów do poszczególnych rywalizacji, bo afrykańscy sędziowie też wracali do domów ze swymi sportowcami.
Do grupowych bojkotów igrzysk w tamtym czasie trzeba się było przyzwyczaić. Na zawody w 1980 roku w Moskwie nie przyjechała większość państw zachodnich. W sumie ponad 60 reprezentacji. To był wynik sprzeciwu wobec najazdu ZSRR na Afganistan.
Można powiedzieć, że bojkot Moskwy też zaczął się w 1976 roku w Kanadzie i był zapowiedzią, że sportowy świat czekają smutne lata. Mer Montrealu Jean Drapeau nie otrzymał zgody na tradycyjne przekazanie flagi olimpijskiej merowi Moskwy. Zwyczajem było, że przedstawiciel władz jednego miasta przekazuje flagę reprezentantowi przyszłego gospodarza.
Kanada IO w Moskwie miała bojkotować, więc Drapeau nie mógł z flagą polecieć do Rosji. Mer pisał nawet list w tej sprawie do kanadyjskiego premiera, ale odpowiedź władz była jednoznaczna: nie ma na to zgody.
W 1984 roku igrzyska w Los Angeles też były zignorowane. Tym razem przez Związek Radziecki i większość państw socjalistycznych. Formalnie z obawy o bezpieczeństwo i smog, ale w praktyce był to odwet za zbojkotowanie moskiewskiej rywalizacji. W Los Angeles nie wystąpiła również polska reprezentacja.
Przeczytaj też: