Gracenote: 14 polskich medali, w tym sześć złotych. W klasyfikacji medalowej 15. miejsce.
Olympic Medals Predictions: 16 medali dla polskiej reprezentacji i aż osiem tytułów mistrzowskich. A w tabeli medalowej rewelacyjna, 10. pozycja.
Te prognozy są tworzone nie według chciejstwa czy nadziei działaczy, tylko w oparciu o modele uwzględniające m.in. wyniki ostatnich imprez mistrzowskich w olimpijskich sportach. I już dawno na rok przed igrzyskami letnimi te prognozy nie wyglądały dla naszej kadry tak dobrze. Ale też imprezy mistrzowskie w olimpijskich sportach to inna presja i poziom wyzwania niż same igrzyska olimpijskie. Przed Rio 2016 Polsce przepowiadano piękne igrzyska (choć nie aż tak piękne jak z przedtokijskich prognoz): 5 złotych, 3 srebrne, 6 brązowych. A skończyło się dużo skromniej: ledwie dwa złote, łącznie 11 medali, mistrzowski tytuł który wyślizgnął się Piotrowi Małachowskiemu w ostatniej chwili, klęska Pawła Fajdka, który do Rio miał jechać tylko, cytując, przystawić pieczątkę przy złocie. A został bez medalu. Klasyfikacje medalowe mają surową regułę: złoto liczy się ponad wszystko. Jedno złoto daje wyższe miejsce niż choćby i 50 srebrnych medali. A ze zdobywaniem złota letnich igrzysk Polska ma od lat ogromne problemy. W XXI wieku ani razu nie odjeżdżała z igrzysk letnich z więcej niż trzema złotymi medalami (czwarte w Pekinie, Szymona Kołeckiego, przyszło do Polski pocztą, po latach, dzięki dyskwalifikacji rywala za doping. W podobnych okolicznościach Anita Włodarczyk została mistrzynią z Londynu 2012). A dwa złote medale z Rio to najgorszy wynik od Seulu 1988.
Jeszcze gorzej było w klasyfikacji medalowej, w której Polska była na koniec brazylijskich igrzysk dopiero 33., czyli najniżej od pierwszych powojennych igrzysk w 1948 roku. - Miało być dobrze, a k... nie było - powiedział po odpadnięciu w półfinale biegu na 800 metrów Adam Kszczot. I to była puenta całych polskich igrzysk. Kszczot, multimedalista mistrzostw świata i Europy był mocnym kandydatem do podium, a nawet nie pobiegł w finale, czego nie umiał zrozumieć i wytłumaczyć. Fajdek odpadł w eliminacjach. Złoto zdobywały panie: Anita Włodarczyk oraz Natalia Madaj z Magdaleną Fularczyk-Kozłowska. W dwóch najbardziej złotodajnych polskich sportach w XXI wieku, czyli w lekkoatletyce (nie było w XXI wieku igrzysk bez jakiegoś złota polskiej lekkoatletyki, razem zebrało się pięć złotych) i w wioślarstwie (trzy złota od Aten po Rio, tylko w 2012 nie grali Mazurka Dąbrowskiego w wioślarskiej przystani w Eton).
Czy za rok w Tokio wpadek będzie zdecydowanie mniej niż sukcesów naszych sportowców? Czy wiemy, jak iść, by dojść do występów na miarę tych z końcówki XX wieku, gdy z igrzysk w Atlancie i Sydney wracaliśmy z takim dorobkiem, jaki nam teraz wróżą?
- Oczywiście, że mamy plan, myślimy już również o kolejnych igrzyskach, a nie tylko tych w Tokio. Tak szeroko i daleko trzeba patrzeć. Jako bardzo stara dyscyplina mamy dużo wzorów i znamy wiele prawidłowości, mamy doświadczonych szkoleniowców, wiemy jak działać - tłumaczył wiceprezes Polskiego Związku Lekkiej Atletyki Tomasz Majewski w rozmowie ze Sport.pl po halowych mistrzostwach Europy w Belgradzie zimą 2017 roku.
W Rio lekkoatletyka dała Polsce trzy medale: wspomniany złoty (z rekordem świata) Anity Włodarczyk, srebrny Piotra Małachowskiego, który do ostatniej kolejki rzutu dyskiem był złoty, oraz brązowy młociarza Wojciecha Nowickiego. Wszystko to doprawione żalem po niepowodzeniach Fajdka i Kszczota. Potencjał naszej lekkoatletycznej drużyny jest dużo większy. Pokazały to choćby dwie ostatnie edycje mistrzostw świata. Rok przed Rio na MŚ w Pekinie było osiem medali, identyczny dorobek dały MŚ w Londynie rok po brazylijskich igrzyskach. W tegorocznych MŚ w Katarze znów Polacy powinni być w czołówce. Dwa miesiące przed startem zawodów na światowych listach w najlepszych trójkach mamy następujących Polaków:
1. Wojciech Nowicki (rzut młotem)
1. Sztafeta mieszana 4x400 m (ta konkurencja zadebiutuje na IO w Tokio)
2. Paweł Fajdek (rzut młotem)
2. Piotr Lisek (skok o tyczce)
2. Sztafeta kobiet 4x400 m
3. Michał Haratyk (pchnięcie kulą)
Na Tokio ma się wykurować i wrócić do formy dominatorka rzutu młotem Anita Włodarczyk, po zmianie trenera najdalej od lat rzuca dwukrotny wicemistrz olimpijski Piotr Małachowski, a Kszczot (800 m) i Marcin Lewandowski (1500 m), mimo wcześniejszych olimpijskich niedosytów, nadal muszą być uwzględniani wśród kandydatów do wysokich miejsc.
Robert Korzeniowski, czterokrotny mistrz olimpijski w chodzie, podkreśla, że zbudowaliśmy świetny system, mimo że u nas lekkoatletykę trenuje tylko 10 tysięcy zawodników, a we Francji, którą ostatnio regularnie bijemy liczbą medali, jest ich zrzeszonych aż 300 tysięcy. - Przy wątłej podstawie dobrze zarządzamy kapitałem ludzkim. Dzięki temu pracujemy nad poszerzeniem tej podstawy. Mamy na to szansę, bo uratowaliśmy to, co najważniejsze: dobrych trenerów. Jesteśmy otwarci na świat, uczymy się, mamy szkoleniowców nie tylko z siwymi głowami, ale też 30- i 40-letnich. Mamy też młodzież 20-letnią i młodszą, która potrafi wygrywać - wylicza Korzeniowski.
- Rozwijamy się, jesteśmy coraz lepsi. Nie mamy kompleksów, normalnie pracujemy, mamy wszystko dobrze poukładane, dlatego tak nam idzie. Po gwiazdach przychodzą następni, uczą się. Mamy dobrą koniunkturę, coraz więcej dobrych zawodów, jest gdzie startować. Zawodnicy więcej też startują na świecie, czego kiedyś brakowało. Jeszcze kiedy byłem zawodnikiem, to my się głównie kisiliśmy we własnym sosie, na duże mityngi jeździło niewielu ludzi od nas. Teraz szeroko wysyłamy ludzi, oni startują, zdobywają doświadczenie i dzięki temu później bez kompleksów walczą w imprezach głównych - uzupełnia Majewski. Wyzwaniem jest teraz, by ten brak kompleksów w imprezach głównych, jak MŚ i ME, oznaczał też pokazanie tego co najlepsze w imprezie najważniejszej, czyli igrzyskach. Mistrzem był w tym właśnie Tomasz Majewski, który to co najlepsze zostawiał na igrzyska i pokonywał rywali spokojem.
Prawie 20 naszych lekkoatletów ma indywidualne kontrakty z najbogatszą polską firmą, Orlenem. Duża grupa zawodników należy też do Teamu 100 - programu ministerstwa sportu, którego działaniem słusznie szczyci się szef resortu, Witold Bańka.
- W Team 100 mamy wyjątkowych i wybitnych sportowców. To jest najważniejszy projekt w polskim sporcie jaki się pojawił w ostatnich kilkudziesięciu latach - mówił niedawno minister.
Założeniem programu było wyselekcjonowanie stu młodych, najbardziej obiecujących zawodników z różnych dyscyplin i wspieranie każdego z nich kwotą 40 tysięcy złotych rocznie. Teraz w programie jest już 250 zawodników. Tokio 2020 to będzie bardzo ciekawy test tej formuły zarządzania sportem, którą wprowadził minister Bańka: dawania sportowcom jak najwięcej samodzielności finansowej, często nawet z pominięciem związków sportowych i dzięki pieniądzom spółek skarbu państwa, które fundują swoje sponsorskie stypendia najlepszym. Niestety, bywają związki tak niereformowalne, że potrafią zadusić nawet najlepiej obmyślane programy. Tak jest ze związkiem kolarskim, który w cyklu przygotowań olimpijskich Tokio 2020 miał być oczkiem w głowie ministerstwa i państwowych sponsorów (Orlenu), a po skandalach organizacyjno-obyczajowych stał się pariasem, któremu cofnięto nawet ministerialne pieniądze (w takich wypadkach pośrednikiem między ministerstwem a sportowcami przy przekazywaniu pieniędzy na przygotowania staje się Polski Komitet Olimpijski), o tych ze spółki skarbu państwa nie wspominając.
Alan Banaszek, Szymon Sajnok, Daniel Staniszewski, Szymon Krawczyk, Adrian Tekliński, Wojciech Pszczolarski, Justyna Kaczkowska, Daria Pikulik, Nikol Płoszaj - wszyscy wymienieni kolarze kilka lat temu zostali wyselekcjonowani przez federację w ramach tzw. identyfikacji talentów. U wszystkich zauważono ponadprzeciętne cechy psychofizyczne i postanowiono zrobić z nich mistrzów.
W pewnym momencie Polski Związek Kolarski we współpracy z Warszawskim Instytutem Sportu co roku w listopadzie badał grupę około 150 kolarzy w wieku 16-21 lat po to, żeby wybrać tych, którzy mają cechy psychofizyczne predestynujące ich do wielkich rzeczy w kolarstwie. Badania profilowano według konkurencji, wiedząc, że u sprinterów ważna jest moc maksymalna, a na szosie, w MTB czy w konkurencjach dystansowych na torze ważniejsza jest moc na progach. Sprawdzano kto ma mięśnie szybkokurczliwe, a kto wolnokurczliwe, przeprowadzano testy psychologiczne. Wyselekcjonowani zawodnicy jeździli do Niemiec, do tunelu aerodynamicznego, żeby każdemu dobrać najlepszą pozycję na rowerze i najlepszy sprzęt. Wybierano kaski, które w jeździe na czas mogą dać sekundę różnicy w czasie na kilometrze, najlepsze koła, ramy, materiały na kombinezony. W 2013 roku, jeszcze przed wprowadzeniem nowych programów, PZKol mógł się pochwalić siedmioma medalami zdobytymi na imprezach mistrzowskich w różnych kategoriach wiekowych. Rok 2014 przyniósł związkowi już 17 krążków, rok 2015 - 31, a 2016 - 33. Na igrzyskach w Rio kolarstwo miało sukces: brązowy medal Rafała Majki, srebro Mai Włoszczowskiej, bardzo dobre występy Katarzyny Niewiadomej (szósta w wyścigu kobiet na szosie), Macieja Bodnara (szósty w jeździe indywidualnej na czas) oraz Damiana Zielińskiego (szósty w keirinie, jednej z konkurencji w kolarstwie torowym).
Tokio miało należeć do nich i do ich następców. Wymienionemu wcześniej Sajnokowi, torowemu mistrzowi świata (w omnium), zagraniczni fachowcy wróżą nawet olimpijskie złoto, nie zapominają też o Włoszczowskiej, Majce czy mistrzu świata z szosy z 2014 roku, Michale Kwiatkowskim. Ale my śledzimy trwające już dwa lata ogromne zawirowania w PZKolu: aresztowanie pod zarzutem przestępstw seksualnych Andrzeja P., dyrektora sportowego związku, który wymyślił i koordynował opisany wyżej program wyszukiwania talentów, zadłużenie związku, niefrasobliwość – tak to ujmijmy - byłego prezesa Dariusza Banaszka. One rzutują na przygotowania tych wszystkich zawodników, którzy jeszcze nie wybili się wynikami na taką niezależność, by w drodze do Tokio mieć wszystko co potrzebne do sukcesu. Zamiast rekordowych 20 mln rocznie w budżecie, dzięki Orlenowi, związek został z niedoborami i wstydem.
Od lat z kryzysu nie potrafią wyjść polskie sporty walki. Największą zapaść przeżywa boks, który jest historycznie drugą po lekkoatletyce najbardziej medalodajną polską dyscypliną (43 krążki ze wszystkich 284, jakie polscy sportowcy wywalczyli na letnich igrzyskach) i który jest też w historycznym kryzysie, bo na medalistę olimpijskiego czeka od 1992 roku. Pięściarze bez profesjonalnej ligi, bez możliwości stałego zarabiania na przyzwoitym poziomie, przy pierwszej okazji wybierają tzw. zawodowstwo. Trudno się dziwić, ale też trudno oczekiwać, że nagle ministerstwo da pieniądze boksowi, a zabierze dotacje np. siatkówce (dostaje z ministerstwa najwięcej ze wszystkich naszych sportów - 26 mln złotych rocznie - ale wydaje bardzo dobrze, tworząc system szkolenia, którego zazdrosczą rywale).
- Z zazdrością patrzymy na to, jak Brytyjczycy mają wszystko zorganizowane i powtarzamy, że trzeba się wzorować na systemie brytyjskim. Tylko że Brytyjczycy na jedno kolarstwo wydają tyle, ile my na cały sport. Niestety, pieniądze przekładają się na medale. Gdybyśmy mieli więcej pieniędzy, to mielibyśmy więcej medali - mówi Majewski.
Wielka Brytania to od lat dyżurny przykład siły pieniądza w świecie olimpijskich przygotowań. Brytyjczycy zrobili rewolucję w finansowaniu (w oparciu o pieniądze z loterii państwowej) po igrzyskach w Atlancie w 1996 roku. Wtedy z zaledwie jednym złotem zajęli 36. miejsce w klasyfikacji medalowej, a Polska miała siedmioro mistrzów olimpijskich i 11. pozycję. Wpompowywane w sport miliardy funtów sprawiły, że cztery lata później na igrzyskach w Sydney ekipa Zjednoczonego Królestwa miała już 11 złotychi 10. miejsce. Z najlepszej "10" już później nie wypadła ani razu. U siebie w Londynie w 2012 roku wywalczyła 29 złotych medali, ustępując tylko ekipom USA i Chin, a w Rio choć miała o dwa złote mniej, to w medalowej tabeli była druga, tylko za Amerykanami.
Na Brytyjczyków nie mamy co spoglądać, jeśli chodzi o finanse (dzięki nim Wielka Brytania zrobiła ogromny skok w trenerskim i naukowym know-how sportu, efekty tego widać również w Tour de France, podbitym przez grupę Sky, dziś nazywającą się INEOS). Ale można u Brytyjczyków podpatrywać ich konsekwencję w mocnym stawianiu tylko na te sporty, w których dominacja jest realna. Tego uczy też węgierski sport olimpijski. W Rio Węgrzy zdobyli osiem złotych medali, w sumie 15 i zajęli 12. miejsce. A ich kadra była dużo mniejsza od polskiej, bo liczyła 160 sportowców przy 245 Polakach. W Londynie Węgrzy też mieli osiem złotych, medali łącznie 17 i miejsce dziewiąte. Trzy lata temu w Rio wszystkie swoje krążki poza brązem Anity Marton w pchnięciu kulą wywalczyli w wodzie (pływanie + kajakarstwo) i na szermierczej macie. Mający 10 milionów obywateli kraj stawia w sporcie na wąską specjalizację. To wymaga zdecydowania i braku sentymentów w rozmowach o finansowaniu ze związkami, które medali nie zapewniają. Ale Węgrzy dobrze na tym wychodzą. W historii letnich igrzysk zdobyli już 476 medali, w tym 167 złotych. Polska ma 284 krążki, z czego 68 złotych. - Na Węgrzech jest kilka dyscyplin strategicznych, które są zwolnione z podatku CIT, dzięki czemu mają jeszcze większe pieniądze do dyspozycji. Pracując w ministerstwie sportu chciałem doprowadzić do wybrania i u nas kilku strategicznych dyscyplin olimpijskich, ale my ciągle nie umiemy tego zrobić - mówi Paweł Słomiński, obecnie prezes Polskiego Związku Pływackiego, w przeszłości trener m.in. multimedalistki olimpijskiej, Otylii Jędrzejczak.
Gdybyśmy mieli wskazać polskie specjalności, to dziś do lekkoatletyki i wioślarstwa należałoby dodać kajaki, ale już przy kolejnych dyscyplinach byłby problem. W ciężarach był kryzys dopingowy, ale to sport o takiej tradycji w Polsce, że talentów nigdy nie brakuje. Sporty walki niby ledwo zipią, ale to w zapasach był niespodziewany medal w Rio (Monika Michalik), w karate Polska ma mistrzostwo świata w konkurencji olimpijskiej (złoto Doroty Banaszczyk z 2018), a w szermierce – mocną drużynę szpadzistek. Chciałoby się też dodać do źródła medali olimpijskich siatkówkę, która na podium olimpijskie czeka od 1976 roku. W kadrze mężczyzn jest taki urodzaj talentu, że długie lata oczekiwania mogą się teraz zamienić w długie lata sukcesów. Ale trzeba to wreszcie pokazać również na igrzyskach.
- Złoto na igrzyskach? Jesteśmy w stanie to zrobić - mówił Bartosz Kurek w Wilkowicz Sam na Sam. Zobacz całe wideo poniżej.
A inne dyscypliny? Mamy dobrych żeglarzy, mimo problemów federacji kolarze cały czas trzymają się czołówki, być może wreszcie zaistniejemy w tenisie za sprawą młodych-przebojowych Igi Świątek i Huberta Hurkacza oraza doświadczonego i już utytułowanego Łukasza Kubota, możliwe, że znów zawalczy ktoś z naszej kadry zapaśniczej, być może błyśnie jakiś polski strzelec. Pewne jest jednak, że Tokio 2020 nie będzie dla nas jak Tokio 1964. Tamte igrzyska z 23 medalami, w tym siedmioma złotymi, to drugi najlepszy polski występ w historii (po IO w Montrealu z 1976 roku z również siedmioma złotami, ale aż 26 medalami w sumie). Nie mamy już żadnej tak wspaniałej dyscypliny, jaką wtedy był boks (aż siedem medali, w tym trzy złote). Nie mamy też tak wielkich postaci, jak świętej pamięci Irena Kirszenstein-Szewińska, która wówczas zdobyła złoto i dwa srebra. I jeszcze jedno: przez ponad pół wieku mocno zmieniła się olimpijska mapa sił. Wtedy w Tokio wystartowały 93 reprezentacje, a medalami podzieliło się 41 z nich. Na ostatnich igrzyskach, w Rio, rywalizowało 207 ekip, a po medale sięgnęło 87.
Dlatego Polska pojedzie do Tokio, odwołując się do pięknych wspomnień z igrzysk 1964, ale jeśli chodzi o teraźniejszość, to spokojnie zaspokoiłby ambicje wynik z przywołanych na wstępie prognoz. Nawet w tym gorszym wariancie, z 14 medalami, w tym sześcioma złotymi, to byłby pierwszy od wielu lat znak, że polski sport letni zrobił jakiś postęp.