• Link został skopiowany

Sobota historycznym dniem lekkoatletyki

Wielki triumf Marokańczyka Hichama el Guerrouja oraz Brytyjki Kelly Holmes obejrzało na deser - ostatniego dnia olimpijskich zawodów lekkoatletycznych - 70 tys. kibiców. Również spektakularną porażkę sztafety USA 4 x 100 m. Polacy blisko, blisko podium, ale niestety poza.

Wiadomo było, że jeden z nich dwóch przejdzie tego wieczoru do historii. Etiopczyk Kenenisa Bekele wygrał parę dni temu bieg na 10 km, i to w wielkim stylu, dublując niemal wszystkich rywali. Gdyby wygrał też sobotni bieg na 5 km, wszedłby do panteonu takich długodystansowców jak Emil Zatopek (Helsinki), Lasse Viren (Montreal i Monachium) i Miruts Yfter (Moskwa).

Ten bieg sprzed paru dni, w którym zdetronizował inną legendę, Haile Gebrselassie, pozwalał sądzić, że Bekele nie da najmniejszych szans największemu rywalowi el Guerroujowi, zwycięzcy na 1500 m. Gdyby narzucił tempo takie jak w biegu na 10 km, nie tylko Marokańczyk, ale nikt nie dotrzymałby mu kroku. Jednak Etiopczyk fatalnie rozegrał wyścig taktycznie. Zamiast przyspieszyć wcześniej, rozerwać stawkę i "zamordować" rywali tempem, rzucił się do biegu dopiero na ostatnim okrążeniu. El Guerrouj cały czas był za nim i na ostatniej prostej wyciągnął swe długie nogi, mijając drobnego, zszokowanego rywala. Ostatnie metry pokonywał z uśmiechem na ustach. Linię mety minął z rozłożonymi rękami, a potem przebiegł obok kilku kamer, pokazując do nich ułożoną z palców literkę V. "Dwa, dwa" - szeptały jego usta. Wygrał oba dystanse jako drugi lekkoatleta w historii. Wcześniej dokonał tego tylko legendarny Fin Paavo Nurmi 80 lat temu, na igrzyskach w Paryżu w 1924 r.

- Byłem najbardziej pechowym lekkoatletą świata. Widać Allah na koniec kariery postanowił tu, w Atenach, spełnić wszystkie marzenia i wynagrodzić krzywdy - powiedział szczęśliwy Marokańczyk. Pech rzeczywiście nigdy go nie opuszczał podczas igrzysk. Bo choć wygrał 80 różnych biegów, cztery razy był mistrzem świata i ustanawiał rekordy globu, złoty medal olimpijski zawsze przechodził mu koło nosa. Osiem lat temu, w Atlancie, popchnięty przez rywali potknął się i upadł na finałowym okrążeniu biegu na 1500 m. Na metę dotarł jako ostatni. Cztery lata temu w Sydney na finiszu o centymetry wyprzedził go Noah Ngeny.

- Po tym, co stało się w Atlancie i Sydney, zasługiwałem na oba medale. Dedykuję je wszystkim mieszkańcom Maroka, całemu światu arabskiemu i wszystkim muzułmanom - mówił el Guerrouj na konferencji prasowej.

Kosmos 2004

"Podwójną koronę", czyli triumf na dwóch dystansach, zapewniła sobie także Brytyjka Kelly Holmes. Po wcześniejszym zwycięstwie na 800 m w sobotę wieczorem wygrała wyścig na 1500 m. Przez cały bieg trzymała się z tyłu stawki, by fantastycznym finiszem pokonać wszystkie rywalki. W tym Annę Jakubczak i Lidię Chojecką, która jeszcze w połowie ostatniego okrążenia była druga. Bieg był tak szybki, że wszystkie zawodniczki osiągnęły najlepsze czasy w karierze lub sezonie (Chojecka uzyskała 3.59,27, czyli o 0,05 s gorzej od należącego do niej od ponad czterech lat rekordu Polski). Polki zajęły odpowiednio szóste i siódme miejsce.

- Chciałam, żeby tempo od początku było szybkie, ale nie spodziewałam się, że będzie aż tak szybkie. Te rezultaty są wręcz kosmiczne. To niesamowite, że wszystkie dziewczyny trafiły z formą na igrzyska. Osiągnęłam drugi wynik w karierze. Na więcej nie było mnie stać - mówiła Chojecka, piąta na igrzyskach w Sydney. - Tempo było niemal szaleńcze. Pobiłam rekord życiowy, a mimo to nie zdobyłam medalu. Cieszę się i żałuję jednocześnie - dodała Jakubczak (4.00,15).

Holmes zdobyła dwa złote medale na dystansie 800 m i 1500 m jako trzecia lekkoatletka w historii igrzysk. Wcześniej podobny sukces osiągnęła tylko reprezentantka ZSRR Tatiana Kazankina w Montrealu w 1976 r. oraz Rosjanka Swietłana Mastierkowa w Atlancie, 20 lat później. Holmes stała się też pierwszą od 84 lat brytyjską lekkoatletką, która na jednych igrzyskach zdobyła dwa złote medale. - Słowa nie wyrażą tego, co czuję. Już po wygranej na 800 m odleciałam zupełnie, a teraz, a teraz sama nie wiem... Wszystko mi się udało, nic nie poszło źle. To chyba fatum, los tak chciał - szeptała po biegu Holmes.

Powtórka z "Titanica"

Zwycięstwo Holmes było dopiero wstępem do wielkiego triumfu Brytyjczyków tego wieczoru. Chwilę później sztafeta Wyspiarzy 4 x 100 m niespodziewanie pokonała faworyzowanych Amerykanów, w których składzie biegli Justin Gatlin - mistrz olimpijski z Aten na 100 m, Shawn Crawford - mistrz olimpijski z Aten na 200 m, i Maurice Greene - rekordzista świata na 100 m i złoty medalista z Sydney. Ten ostatni biegł na ostatniej zmianie i o setne sekundy dał się wyprzedzić Markowi Lewis-Francisowi.

Wielka Brytania ostatni raz wygrała rywalizację sztafet 4 x 100 m w... 1912 r. na igrzyskach w Sztokholmie, a i to tylko dlatego, że w finale pobiegła jeszcze tylko jedna sztafeta - Szwecji. - W tym samym roku miała miejsce tragedia "Titanica". Zdaje się, że wynik w Atenach to dla Amerykanów porównywalna katastrofa - cieszyli się angielscy dziennikarze.

Polskie sztafety - 4 x 100 m mężczyzn (Zbigniew Tulin, Łukasz Chyła, Marcin Jędrusiński i Marcin Urbaś - jedyna biała ekipa w finale) i 4 x 400 m kobiet (Zuzanna Radecka, Monika Bejnar, Małgorzata Pskit i Grażyna Prokopek) - zajęły piąte miejsca. I panowie, i panie przyznali, że choć to największe osiągnięcie w ich karierze, są zawiedzeni.

Płakali Jurij i Jelena

Po raz kolejny igrzyska będzie przeklinać startujący w barwach Danii Kenijczyk Wilson Kipketer (trenowany przez Sławomira Nowaka). 33-letni wychowanek szkoły St. Patrick w Iten, która wydała wielu znamienitych biegaczy, dominuje na dystansie 800 m od lat, ale podczas igrzysk olimpijskich znów przegrał walkę o złoty medal. I to na ostatnich metrach, w ostatnich sekundach biegu. Jeszcze 250 m przed metą prowadził i wydawało się, że triumf ma w kieszeni. Na ostatniej prostej jak strzała wypruł jednak zza pleców wszystkich Jurij Borzakowski i zdobył dla Rosji pierwszy złoty medal na tym dystansie w historii. Kipketer, widząc, że został wyprzedzony, zwolnił i na mecie minął go jeszcze Mbulaeni Mulaudzi z RPA. W strefie mieszanej kręcił z rezygnacją głową. To była jego ostatnia szansa na olimpijski medal. Zapowiedział, że po mistrzostwach świata w 2006 r. kończy karierę.

23-letni Borzakowski popłakał się na podium. Później zaś zadedykował swój sukces rosyjskim rodzinom, które straciły bliskich w dwóch katastrofach lotniczych w ostatnich dniach. - Myślałem o nich wiele przed startem. Nastrój w całej naszej ekipie po tych wypadkach był fatalny. Postanowiliśmy sobie, że w tych ostatnich startach musimy godnie reprezentować nasz kraj, dać z siebie nawet więcej niż wszystko - mówił. - Obawiałem się trochę upału. Większość z moich rywali pochodzi z gorących, afrykańskich krajów. Mnie w Moskwie zdarzało się trenować w temperaturze minus 20 st. - dodał.

Kiedy Borzakowski stał na najwyższym podium, słuchając rosyjskiego hymnu, jego 22-letnia rodaczka Jelena Slesarienko koncentrowała się przed decydującymi skokami wzwyż. Choć nałożyła na głowę czapkę, a na twarz czarne okulary, widać było, że jest ogromnie wzruszona. Kilka razy wycierała ukradkiem łzy. A potem jako jedyna z całej stawki przeskoczyła wysokość 2,04 m, bijąc mistrzynię świata i wielką faworytkę Hestrie Cloete z RPA. Uradowana pobiła jeszcze rekord życiowy - 2,06 m - i specjalnie dla publiczności, przy jej olbrzymim aplauzie, trzykrotnie atakowała rekord świata Stefki Kostadinowej z 1987 r. - 2,10 m. Bez rezultatu.