Pastuszka na własną prośbę pomogła pechowi. Najpierw przewróciła się przed eliminacjami do jedynki. - To mi się zdarzyło... - długo zastanawiała się przed odpowiedzią - ...po raz pierwszy od ośmiu lat.
Potem razem z trenerem próbowali obniżyć wagę kajaka, co skończyło się dyskwalifikacją w półfinale. Jak zauważyliśmy, kajak ważył mniej od limitu o lizak chupa-chups, czyli o 15 g. Zaraz atmosfera w ekipie stała się ciężka od podejrzeń. Trener Piotr Głażewski odsądzał od czci i wiary tych, którzy uważali, że specjalnie wmanewrował swoją zawodniczkę w dyskwalifikację, aby nie miała tego ważnego dnia żadnych innych wyścigów, aby tym lepiej popłynęła w finale dwójki. Oczywiście, że to bzdura! To było po prostu głupie.
Przed sobotnimi finałami rosło napięcie, zwłaszcza że w piątek żadna osada nie wywalczyła medalu. Trener naprawdę trząsł się ze zdenerwowania, rozmawiając dzień przed startem dwójki z dziennikarzami. Twierdził, że wywiera się na niego zbyt dużą presję, że grozi mu się dymisją jeszcze na igrzyskach. - Ja wiem, że nie będę trenerem reprezentacji do końca życia, ale muszę teraz chronić te dziewczyny - powtarzał Głażewski.
Patrzyliśmy z powątpiewaniem, bo trener nie wyglądał na oazę spokoju, na opokę, na której mogą wesprzeć się zawodniczki, które uważały, że wszystko sprzysięgło się przeciwko nim w tych igrzyskach albo ktoś rzuca na nie z Polski złe czary.
A jednak trener okazał się zawodowcem, choć nieco za późno. - Uspokoił nas. Mówił, żebyśmy potraktowały ten start treningowo, a wszystko będzie w porządku. Że jesteśmy bardzo dobrze przygotowane. Wysłał nas na wodę, abyśmy zapomniały o całym zamieszaniu - mówiła Aneta Pastuszka.
Wreszcie przyszedł start na dwójce - w ostatnim finale na torze Schinias z udziałem polskiej osady - najważniejszy, w którym dziewczyny pokazały, że mają twardy charakter, są niezłomne.
Pastuszka już po dekoracji mówiła o ostatnich chwilach przed wyścigiem mocnym głosem, ale z drżącymi z emocji ustami. - Pomyślałam, że wypłakałam się już wystarczająco. Długo to trwało. Aż wreszcie powiedziałam sobie, że jest trudna sytuacja, ale Beata na mnie liczy, trener na mnie liczy. Że nie po to harowałam przez ostatnie dwa lata, żeby teraz to kompletnie zaprzepaścić. Byłam zdenerwowana. Bo nawet pogoda mi nie sprzyjała. Znowu były te fale, przez które przewróciłam się w czwartek - opowiadała.
Polki ruszyły ze startu bardzo dobrze. Już wcześniej słynna multimedalistka Birgit Fischer (w sobotę zdobyła srebro i z ośmioma złotymi medalami nie wyrównała rekordu wszechczasów w ilości złotych krążków olimpijskich) w wywiadzie dla "Gazety" mówiła, że jeśli Polki się nie spóźnią, to będzie bardzo wyrównany bieg i nie wiadomo, kto wygra. I Polki się nie spóźniły. Beata narzuciła wysokie tempo, około 120 pociągnięć na minutę. Były tuż za Niemkami. Później za Niemkami i fantastycznymi Węgierkami. Wtedy Polki zaczęły finisz. Widać było, że zbliżają się do Niemek. Nagle, ok. 25 m przed metą, w największej walce Beata straciła na moment równowagę, łódką zachwiało, do wnętrza nalała się woda, osada momentalnie straciła prędkość. - To ze zmęczenia, przez te fale - powiedziała później Beata Sokołowska-Kulesza. Na szczęście polskie kajakarki miały taką przewagę nad goniącymi je Chinkami, że medalu nie straciły.
Wszyscy poczuliśmy szacunek, zmącony wcześniej manipulacjami z wagą. Pomyśleliśmy, że dziewczyny zdołały dźwignąć się z dna i mocno odbiły wprost na powierzchnię.
Dwójka kanadyjkarzy na 500 m - dwukrotni mistrzowie świata - popłynęła w odwrotnym kierunku. Kiedy dziewczyny zdenerwowane, ale też zdeterminowane szykowały się do startu, na pomoście Paweł Baraszkiewicz nie mógł uwierzyć w to, co się stało w jego finale. Usiadł, wcisnął głowę między kolana. Faworyci do złota - Baraszkiewicz wraz z Danielem Jędraszko - przypłynęli na metę ostatni.
Nic im w tym wyścigu nie szło. Polacy ruszyli ze startu jako ostatni, na półmetku byli ostatni, na mecie byli ostatni. Rudomasowiec rozładowuje się szuflami energiczniej.
Do końca kanadyjkarze nie utrzymali klasy. - To wszystko przez to, że inni stosują ostrą farmakologię. A my jesteśmy czyści - stwierdził Baraszkiewicz. - Jak tylko zbliżają się igrzyska, to inni nagle zaczynają pływać szybciej. Jak inaczej to wyjaśnić?
Trener Aleksander Kołybelnikow nie chciał rozmawiać. Dla niego taka sytuacja to nowość - jeszcze nigdy w jego karierze mistrzowska dwójka nie wywinęła mu takiego numeru, choć trenował ich jako trener ZSRR i WNP sporo. - Ładuje łodzie na samochód, nie może podejść - brzmiał oficjalny komunikat szefa wyszkolenia Polskiego Związku Kajakowego Witolda Pawelca. Potem: - Załadował, ale nie chce rozmawiać. Wreszcie: - Nie ma go, nie wiem gdzie jest.