Hamilton wygrał jazdę na czas

Nieobecność w Atenach Lance'a Armstronga w niczym nie zaszkodziło amerykańskim kolarzom. Mistrzostwo olimpijskie w jeździe na czas wywalczył Tyler Hamilton, a trzeci był Bobby Julich.

W tej rywalizacji czuć było duch Armstronga, który nie wystartował na igrzyskach by - jak sam mówił - poświęcić swój czas trójce dzieci. Na malowniczej, prowadzącej wzdłuż wybrzeży morza Egejskiego trasie prym wiedli kolarze związani z sześciokrotnym zwycięzcą Tour de France, jego koledzy, uczniowie, pomocnicy.

Hamilton był w grupie US Postal zanim pojawił się w niej jeszcze Armstrong (trenował w niej m.in. razem z Dariuszem Baranowskim, pod obieką polskiego szkoleniowca Eddy Borysewicza). Kiedy jego wielki rodak przyćmił go swoimi zwycięstwami w Tour de France przeniósł się najpierw do duńskiego zespołu CSC, potem do szwajcarskiego Phonak. W środę pierwszy raz w karierze wyszedł z cienia Armstronga. Wywalczył to czego nie udało się osiągnąć jego wielkiemu rodakowi, a w Stanach złoty medal olimpijski jest traktowany niemal na równi a może i bardziej prestiżowo niż wygrana w Tour de France.

Hamilton nie prowadził od początku wyścigu. Objął prowadzenie na ostatnim punkcie pomiaru czasu. Wyprzedził wtedy po raz pierwszy Wiaczesława Jekimowa. Ta kolejność nie zmieniła się aż do linii mety 48 kilometrowego odcinka czasówki.

Jekimow bronił w Atenach tytułu i robił to tak jakby zapomniał, że mija czas. Jego siła i wytrzymałość nie zmienia się, a Rosjanin ma już 38 lat. Raz już nawet kończył karierę, ale doprowadziło go to do stresu pewnie większego niż rywalizacja o złoto na igrzyskach. Zadzwonił do Armstronga, a ten przyjął go do drużyny z otwartymi rękami. Jekimow jest najwytrwalszym pomocnikiem Amerykanina podczas Tour de France, kasuje wszystkie ucieczki, dyktuje tempo peletonu. W środę pokazał, że sam też potrafi osiągać sukcesy.

Trzeci na mecie Bobby Julich również ścigał się z Armstrongiem, choć krótko. Razem jeździli w grupie Montgomery. Prowadził go w Atenach Jim Olchowicz, tworzący kilka lat temu z Borysewiczem podstawy do sukcesów amerykańskiego kolarstwa.

Czasówka była wielką porażką Niemców. Wielki faworyt Jan Ullrich przyjechał dopiero na siódmym miejscu z półtorej minuty straty do Hamiltona. Były wicemistrz świata był dopiero piąty.

O Polakach najlepiej byłoby nie wspominać. Dawid Krupa był 31. a Sławomir Kohut 37. czyli ostatni. Zwyciężyło jednak u niego pragnienie ukończenia wyścigu za wszelką cenę, bo na pierwszym wirażu miał defekt. A Hamilton i Jekimow jeździli razem w US Postal z Dariuszem Baranowskim. Polak od tego czasu nie potwierdził swoich umiejętności tak jak to zrobił Amerykanin i Rosjanin. W Atenach nie wystartował, bo przygotowuje się do wyścigu Dookoła Hiszpanii.

Nieszczęśliwy twardziel

Do kolarstwa 31-letni Amerykanin trafił przez przypadek. Był świetnym narciarzem. Zdobywał trzykrotnie tytuły mistrza uniwersytetu w zjeździe. Podczas jednego z treningów potłukł się, złamał oba obojczyki i zerwał z narciarstwem. Wybrał dyscyplinę nie mniej bezpieczną. W zeszłym roku na pierwszym etapie Tour de France po upadku również miał pękniętę ramię. Wszyscy namawiali go do wycofania się, ale ból nie osłabił jego woli. Dojechał do Paryża, zajmując szóste miejsce a po drodze po pięknej samotnej ucieczce wygrał jeden z etapów. W 2002 roku był drugi w Giro, a ból odczuwał jeszcze większy. Też miał uszkodzony obojczyk a cierpienie powstrzymywał zaciskając zęby. Tak mocno, że uszkodził szkliwo w jedenastu zębach. Hamilton ma jednak słabszą psychikę. W tym roku nie dojechał do końca Tour de France. Miał upadek na jednym z pierwszych etapów, ale nie to było przyczyną rezygnacji ze startu. Przed wyścigiem stracił ukochanego psa. - Bardzo to przeżyłem - powiedział. Przed igrzyskami w Atenach nie przydarzyły mu się żadne nieszczęścia i wreszcie wygrał.

Camel bag

Bidony odchodzą już do lamusa. Amerykańscy kolarze wyjechali na trasę czasówki ze specjalnymi urządzeniami stosowanymi m.in. przez żołnierzy w Iraku tzw. Camel back. Bidony leżą im na plecach a napoje do ust doprowadza specjalna rurka. Dzięki temu kolarze nie musieli sięgać ręką po bidon i zyskiwali cenne sekundy.