Sezon zaczęła tak: wygrała na mistrzostwach RPA bieg na 400 m z najlepszym wynikiem sezonu, po niecałej godzinie odpoczynku pobiegła na 800 metrów, wygrywając o siedem sekund i osiągając najlepszy czas sezonu (to w tej konkurencji wystartowała w środę w eliminacjach w Rio). A następnie wygrała jeszcze wyścig na 1500 metrów. Komentator telewizji transmitującej zawody powiedział przy okazji komicznie: - Dear God, ona truchta!
Tak, truchta, jak na jej możliwości.
Caster po prostu przestała brać leki na obniżenie poziomu testosteronu.
Dlaczego? Dlatego że znaleźli się prawnicy, którzy wzięli się za przypadek sprinterki Dutee Chand. Indyjka została wykluczona z Igrzysk Wspólnoty Brytyjskiej za zbyt wysoki poziom testosteronu. Obowiązywał bowiem przepis Światowej Federacji Lekkoatletycznej (IAAF) - powstał dzięki przypadkowi Semenyi w 2009 roku - że zawodniczka musi mieć "normalny" poziom hormonu, przy czym arbitralnie ustalono go na 10 nmol/l. Jeśli zawodniczka ma wyższy poziom, musi brać leki. Caster więc brała.
Prawnicy bronili jednak tezy, że przepis jest nielogiczny i dyskryminujący. Poziom testosteronu - twierdzili - jest częścią talentu. Czy ktoś czepiał się Shaquille'a O'Neala, że ma 2,16 m wzrostu, albo Usaina Bolta, że ma więcej szybkokurczliwych włókien mięśniowych niż inni? Czy w ogóle ktoś sprawdza poziom testosteronu u mężczyzn?
A może trzeba stworzyć kategorie sportowe ze względu na poziom tego potężnego hormonu w organizmach sportowców?
Prawnicy doprowadzili do tego, że Trybunał Arbitrażowy ds. Sportu w Lozannie zawiesił decyzję IAAF na dwa lata, do czasu aż problem zostanie dogłębnie zanalizowany.
Wtedy Caster odstawiła leki. Natychmiast schudła i nabrała mięśni. I z miejsca przyspieszyła - mniej więcej o 5 sekund na 800 metrów.
Jej sprawa dotyka delikatnych wątków, ale zarazem kluczowych dla sportu: wyrównanie pola rywalizacji, definicja talentu i jego udział w sukcesie, rozdział między mężczyznami i kobietami w sporcie, rzecz niby oczywista. Dopóki nie zaczniemy naprawdę szczegółowo badać, kto jest jeszcze kobietą w sensie sportowym, a kto już mężczyzną.
Caster jest przypadkiem całkiem zwyczajnym dla lekarzy. Ale nie dla trenerów, rywalek i dziennikarzy. Zrobili wielką awanturę podczas mistrzostw świata w Berlinie w 2009 roku. Zakończyło się złotym medalem i upokorzeniem 18-letniej Caster. Oraz koniecznością badania płci.
Wyniki przeprowadzonych testów nigdy nie zostały opublikowane. Ale jeśli wierzyć dziennikowi "Australian Daily Telegraph", Caster nie ma macicy i ma jądra wewnętrzne.
Dla sportu to nie ma większego znaczenia, o ile jest odpowiedni poziom hormonów. Niezorientowani w sporcie naukowcy twierdzą, że różnica w wynikach między kobietami z męskim poziomem testosteronu a kobiecym to 1-3 procent, więc nie ma o co się awanturować. Ale w sporcie na najwyższym poziomie, w którym mistrzów od wicemistrzów oddzielają drobiazgi, to przewaga gigantyczna.
Świat podzielił się na dwie półkule. Pierwsza uważa, że płeć nie może być badana dla potrzeb sportu - wystarczy formalne określenie: paszport, dowód, oficjalne zgłoszenie do startu. Dość upokarzania kobiet.
Takie rzeczy się zdarzają na świecie - argumentują - i nie tylko w kobiecym sporcie. David Epstein, znany popularyzator nauki o sporcie, w książce "Sportowy gen" opisał dokładnie przypadek fińskiego biegacza Eero Mäntyranty, który zdobył siedem medali olimpijskich, w tym trzy złote. Do tej pory nikt nie wygrał 15 km klasykiem na igrzyskach z przewagą większą niż Mäntyranta w 1976 roku - 40 sekund. Z poziomem hemoglobiny takim, że dziś nikt nie dopuściłby go do zawodów. Jego organizm dzięki rodzinnej skazie genetycznej miał 50 procent więcej czerwonych krwinek niż organizmy innych biegaczy. W 1993 roku przebadano 300 członków jego rodziny, to nie ściema. Według dzisiejszych kryteriów powinien startować czy nie?
Prawdopodobnie gdybyśmy porządnie zabrali się do szukania źródeł niesamowitej przewagi jakiegoś mistrza, odkrylibyśmy coś, co wzbudzi pytania. Michael Phelps zapewne jest uprzywilejowany genetycznie. Geny dały Anicie Włodarczyk obniżony środek ciężkości, długie ręce, małe stopy, szybkie nogi, czyli warunki stworzone do rzutu młotem. Sport tak właśnie działa. Jest brutalnym selekcjonerem, wybierającym na mistrzów ekstraordynaryjne przypadki.
Z drugiej strony jest to, o czym pisałem wyżej: sport musi się toczyć na wyrównanym polu.
Sama Caster dostarcza dowodów: z kobiecym poziomem testosteronu była świetną biegaczką, toczącą wyrównane boje z dopingowiczkami z Rosji, m.in. Marią Sawinową. Być może nawet otrzyma pocztą złoty medal po przegranej z koksiarką w mistrzostwach świata w Daegu (2011) i na igrzyskach w Londynie (2012). Biegała w czasie około 2 minut. Po odstawieniu leków rekord Jarmili Kratochvilovej z 1983 roku, najstarszy w lekkoatletyce, niewyobrażalny, jest mocno zagrożony (1,53.28). Podobieństwo do wyczynów Caster jest zaskakujące: na pierwszych mistrzostwach świata w Helsinkach - dziś wiemy, że doping był tam powszechny - Czechosłowaczka najpierw pobiła rekord świata na 800, a po krótkiej przerwie na 400 m.
Wracamy do pytania: dlaczego właściwie sport kobiecy jest oddzielny?
Zgodnie z dzisiejszą filozofią równości powinien być połączony z męskim, ale nie jest. Bo nie zamykamy oczu na oczywiste różnice w naturze. A więc uznajemy, że kobiety w sporcie stanowią chronioną kategorię. W związku z tym musimy przestrzegać specyficznych granic, odgrodzić kreską.
Przypadek Mäntyranty był uniwersalny, mógł dotyczyć również kobiety, podobnie jest z Włodarczyk, Boltem, Phelpsem.
Ale nie z Caster.
Czy wiecie, że rekordowy czas Pauli Radcliffe w maratonie bije około 300 zawodników rocznie? Że kobiece rekordy świata, nawet te, o których wiemy, że były bite na dopingu, są gorsze niż około 5 tys. wyników męskich? Czy to stwierdzenie ma coś wspólnego z łamaniem praw człowieka? Nikt nie neguje, że Caster nie jest kobietą, skoro się nią czuje. Ale w sporcie nadrzędną zasadą jest równość szans w zawodach. Sport popełnił błąd, dopuszczając ją do zawodów.
Jedna z najpiękniejszych historii IO w Rio. Wzruszająca rywalizacja i pomoc! [ZDJĘCIA]