Rio 2016. Polska - USA. Klęska siatkarzy. Zaklęty rewir

Siatkarze po raz czwarty z rzędu przegrali ćwierćfinał olimpijski. Mistrzowie świata odbili się od USA (0:3).

Kurek długo stał sam na środku boiska, inni leżeli poza liniami bocznymi.

To był najważniejszy mecz polskiej reprezentacji od 1976 roku. Michał Kubiak powiedział przed nim, że najważniejszy w ich karierach. Stephane Antiga, że 17 sierpnia to dzień najważniejszy. Kolejny najważniejszy dla drużyny narodowej. I kolejny zakończony porażką.

- Może wcale nie jesteśmy tacy mocni, jakby się wydawało po jednym wygranym meczu z poważną drużyną, z którymi zawsze wygrywamy, czyli Argentyną - powiedział cicho, ale dobitnie Fabian Drzyzga.

Wczoraj decydowało się, czy Polska przełamie wielką barierę ćwierćfinałów igrzysk, która powstała, od kiedy wstąpił w reprezentację nowy duch. Kolejne drużyny w kolejnych olimpijskich turniejach XXI wieku odbijały się od Brazylii, Włoch, Rosji w różnych okolicznościach, czasem pechowo jak z Włochami w Pekinie, czasem przez własne zaniechanie, jak z Rosją w Londynie, z którą zderzyli się po porażce z outsiderem Australią. Aż przyszedł czas na Amerykanów. Kolejni trenerzy podejmowali olimpijskie wyzwanie - Stanisław Gościniak, Raul Lozano, Andrea Anastasi - i przegrywali. Przegrał również Antiga.

Amerykańska drużyna zawsze budzi szacunek.

I tu też budziła, mimo przegranej w pierwszym meczu z Kanadą. W dużych turniejach grają tak, że bez pełnej mobilizacji i 100 procentowej formy nie da się z nimi wygrać. Nie są wirtuozami. Są skałą. Każdy mecz ich ulepsza.

Panuje powszechne przekonanie, że Amerykanie raz na cztery lata są w stanie wznieść się na kosmiczny poziom organizacji, że to, co najbardziej pobudza ich wyobraźnię, to właśnie igrzyska olimpijskie. I faktycznie kilka razy udowadniali, że jest to prawda - w Los Angeles bez kilku mocnych drużyn z Europy Wschodniej, potem w Seulu z legendami, jak Bob Ctvrtlik, Karch Kiraly. A potem, a może przede wszystkim, bo sensacyjnie - znów w Pekinie, w 2008 roku, gdy pokonali Brazylię, drużynę wydawałoby się nie do złamania.

To wszystko dlatego, że olimpijski turniej jest wyjątkowy. Ćwierćfinał rozdziela w nim to co bez znaczenia od tego, co historyczne.

Jak na tak przełomowe wydarzenie, Polacy zaczęli jakby z wolna i ostrożnie, jakby bez determinacji w obronie, która była tak bardzo widoczna na przykład w drugim secie wojny z Rosją, lub w bliskim perfekcji meczu z Argentyną.

Blokowali o wiele gorzej niż rywale (12:4), w związku z tym również słabiej bronili. Rozgrywający Grzegorz Łomacz próbował rzucać szybkie piłki do Michała Kubiaka i Mateusza Miki, to oni dostawali od niego więcej szans, bombardier z meczu z Rosją Bartosz Kurek był omijany. Amerykanie przeżyli chwile strachu, gdy Łomacz zeserwował asa, Kubiak trafił w blok - trener wziął przerwę, potem drugą, ale Amerykanie nie dali się zbić z tropu. Są, można powiedzieć, drużyną najbardziej nie dającą się zbić z tropu na świecie.

Potem zaczął grać blok, więcej piłek dostawał Kurek. Aż czasem za dużo, Łomacz zamienił go w chwilach drugiego seta w skaczącą maszynkę, w jednej wymianie Kurek nie miał czasu się złożyć do swoich zbić. Była to ważna, długa i przegrana wymiana (19:18). Amerykanie wyrównali i objęli prowadzenie, choć przed chwilą tracili pięć punktów (13:18). Poszli za ciosem, a dotknięcie siatki przez Kubiaka zakończyło drugi przegrany set. Można by powiedzieć, że w tym secie Amerykanie podali polskim siatkarzom rękę, a oni ją odtrącili. Prawdopodobnie właśnie w tym momencie Biało-Czerwoni przegrali ten mecz w głowach. I zaczęliśmy się zastanawiać, czy po prostu nie było tak, że Amerykanie zahartowali się w piekielnie mocnej grupie A, w bojach z Francją, Brazylią, Włochami, Kanadą, zaś Polacy zadowoleni byli z gry w słabszej grupie B, gdzie względny sukces rozmiękczył ich - to jest to, co sugerował Drzyzga.

W trzecim secie Amerykanie zrobili to, o co ich zawsze podejrzewamy - wnieśli grę na kosmiczny poziom. Bronili piłki, których nie powinni złapać, wracali do gry i załamywali Polaków, co pokazywała ich mowa ciała, byli szybsi na siatce, wychodziły im zagrania, które nie powinny wyjść, piłka po bloku przetaczała się po siatce i po drugiej stronie boiska spadała na aut. Kiedy Kurek zbił piłkę wzdłuż siatki na aut było 9:14 i trener wziął drugą przerwę techniczną, w próbie ratowania sytuacji. Ale gra biało-czerwonych się sypała. I nie było dyskusji, która drużyna jest lepsza.

W gwiezdnym czasie polskiej siatkówki, w XXI wieku, reprezentacja zdobywała medale mistrzostw świata, Pucharu Świata, mistrzostw Europy, Ligi Światowej, ale jeden ląd pozostaje dla nich wciąż ziemią zaklętą, kręgiem niedostępnym. I nie jest tak, jak mówi prezes PZS, że "postaramy się zmyć plamę na przyszłorocznych mistrzostwach Europy" w Polsce. Tam już medale Polacy zdobyli.

Jedna z najpiękniejszych historii IO w Rio. Wzruszająca rywalizacja i pomoc! [ZDJĘCIA]

Więcej o: