Rio 2016. Kajakarstwo. Marta Walczykiewicz: Medal olimpijski? Wymarzyłam go sobie 20 lat temu

- Śniadanie nie mogło mi przejść przez gardło. Denerwowałam się jak nie ja. Zeszłam na wodę i: pstryk, wszystko minęło. Miałam w dniu medalu dzień ze zwierzętami: jakieś ptaszki, jaszczurki, wszystko do mnie lgnęło, nawet jakaś ryba mi próbowała wskoczyć do kajaka - mówi wicemistrzyni olimpijska w wyścigu na 200 m Marta Walczykiewicz.

Sport.pl: Srebro jest jak złoto, gdy obok płynie taka rywalka jak Lisa Carrington?

Marta Walczykiewicz: - Tak to traktuję. Nawet nie wiem jaka była między nami odległość na mecie (najmniejsza, od kiedy Polka ściga się z Carrington w wielkich imprezach - red.), ale to srebro jest wielką radością. Mam olimpijski medal, ten który sobie wymarzyłam gdy 20 lat temu zaczynałam kajakarskie treningi. To piękny prezent na dwudziestolecie. A na wygranie z Lisą jeszcze przyjdzie czas. Nie odkładam wioseł. Nie wiem, czy będę pływać do Tokio, ale w najbliższych latach na pewno tak.

Była myśl: to za Londyn? Za tamto wielkie rozczarowanie, gdy nie było medalu?

- Nie myślałam o Londynie. Nawet mnie to zdziwiło. W dniu startu trener i ludzie z ekipy nie chcieli mnie zostawić samej. Jakby się o mnie bali, na siłę mnie chcieli uspokoić. Powiedziałam im w końcu: dajcie mi pobyć trochę samej. Pokazałam, że potrafię osiągać sukcesy również na tej najważniejszej imprezie. Skupić się, zdobyć ten medal głową. Choć nie było takiego spokoju, jaki sobie wymarzyłam. Śniadanie nie mogło mi przejść przez gardło. Od przyjazdu z wioski do startu było bardzo nerwowo. Zachowywałam się jak nie ja. Pewnie dlatego trener mnie nie odstępował na krok. I potem stało się coś dziwnego. Zeszłam na wodę i pstryk: po nerwach. Czułam się jakbym szła na trening. Nawet gdy stawałam w blokach, to może serce trochę podskoczyło, ale bez porównania z tym jak bywało kiedyś. Miałam w dniu medalu dzień ze zwierzętami: jakieś ptaszki, jaszczurki, wszystko do mnie lgnęło, nawet jakaś ryba mi próbowała wskoczyć do kajaka.

Ostatnio na medal kajakarstwa na igrzyskach trzeba było czekać do ostatnich wyścigów. A teraz są dwa w pierwszym dniu finałów.

- Przede mną jeszcze trochę pracy w Rio, teraz jest czas na świętowanie, ale i na trening z czwórką. Po dwóch dniach przerwy wrócimy do ścigania. Na razie wszystko się dzieje tak szybko, że jeszcze nie pomyślałam czy medal schować i nie patrzeć do końca startów, czy przeciwnie. A może będę z nim spać? W końcu to mój pierwszy. Po wyścigu zdążyłam tylko zadzwonić na krótko do taty, powiedzieć mu że żyję, że nie padłam po tym wysiłku. A on mi zdążył powiedzieć, że jestem wielka. Babcia, która zawsze marzyła żeby mnie zobaczyć jak zdobywam medal na igrzyskach, zmarła. Ale wiem że była ze mną. Popłakałam się, gdy się wyświetliły wyniki. Choć już mijając metę czułam, że jestem druga.

To był dla pani bardzo trudny rok. Były chwile zwątpienia?

- Był trudny, rzeczywiście. Na dwa miesiące przed igrzyskami zachorowałam na półpasiec, w eliminacjach krajowych nie wystartowałam przez kontuzję barku. Ale starałam się tego nie rozpamiętywać. Wmówiłam sobie, że to nie ma żadnego znaczenia. Tak jak się starałam nie wspominać Londynu. Tak, byłam faworytką, zostałam bez medalu. Ale to już historia. Gdy dzień po wyścigu w Rio obudzę się z medalem, to też będzie historia. Piękna. Przez ostatnie cztery lata pracowałam trochę inaczej. Kiedyś ruszałam ze startu na wariata i potem czasem brakowało sił. Teraz jestem spokojniejsza. Inaczej też pracuję. Wiem, że jeśli na treningach mam dobre czucie wody i kajaka, to czas ma drugorzędne znaczenie. W każdy trening wkładam sto procent. Mądry człowiek powiedział, że musisz zawsze wkładać we wszystko sto procent i nie oczekiwać od razu wszystkiego w zamian. Życie ci w pewnym momencie odda. Fajnie że kobiety rządzą na tych igrzyskach. Szkoda że tych medali tak mało. Ale jeszcze Rio się nie kończy.

Sprawdź klasyfikację medalową

Zobacz wideo

Rio 2016. Seksafera w brazylijskiej kadrze. Ingrid Oliveira wyrzucona z wioski [ZDJĘCIA]

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.