Igrzyska olimpijskie. Bieg na 800 m. Kszczot walczył w szachoboksie i przegrał

Nigdy nie widziałem wicemistrza świata Adama Kszczota tak wyprowadzonego z równowagi jak po półfinale 800 metrów, w którym przegrał szansę walki o medal o 0,05 sekundy.

Jego świetny rywal i przyjaciel Marcin Lewandowski awansował do najlepszej ósemki olimpijczyków jako pierwszy Polak od 1972 roku.

Kszczot też powinien biec w finale. Był w genialnej formie - przed igrzyskami bił swoje życiówki na 600 m o sekundę, był odchudzony ze zbędnych dekagramów tak, że tylko wielkie, niebieskie oczy błyszczały, a nogi wysmuklone i umięśnione miał jak młoda antylopa. Ale o ile Marcin wszedł do finału z najlepszym czasem spośród tych, którzy nie zajęli dwóch pierwszych miejsc w półfinałach, o tyle Adam był tuż pod kreską - o 0,05 s za Kenijczykiem Fergusonem Rotichem.

Ktoś może powiedzieć, że "gdyby był w formie, aby walczyć o medal, to przecież awansowałby do finału". Nic bardziej mylnego w biegu na 800 m. Tu wszystko może się zdarzyć. Ta szacowna, prestiżowa, klasyczna konkurencja lekkoatletyczna przypomina mi czasem szachoboks - trzeba umieć kombinować, umieć bić się i mieć szczęście. Szczęście potrzebne jest po to, aby bieg nie był ani za szybki, ani za wolny, żeby nie dostać łokciem w brzuch, kolcami po łydkach, żeby nie zepchnęli na krawężnik ani żeby nie zamknęli w potrzasku. Trzeba kombinować, sprawdzać, kto ma jakie rekordy na 400 m, na 600 m, kto lubi mocne tempo, a kto nie lubi, kto jest podatny na kuksańce, a kto je rozdziela. A bić się trzeba umieć na łokcie - jak Kszczot w 1. rundzie eliminacji, gdy chciał się przed niego wepchnąć jeden z mniej doświadczonych zawodników.

Po klęsce półfinałowej rozmawialiśmy z Kszczotem. Ale wielkiej części jego wypowiedzi nie da się wydrukować, choć Adam zwykle wypowiada się w sposób bardzo, ale to bardzo kulturalny. Był w jego słowach zawód, rozgoryczenie, wściekłość. Na siebie. Na okoliczności. Damy w odpowiednich, niecenzuralnych fragmentach znaczek "X". Może to odda choć po części to, w jakich emocjach mówił Adam Kszczot po zakończeniu półfinału, w którym zajął trzecie miejsce. - Nie wiem, co się, X, stało. Nie wiem, dlaczego, X, nie podawały nogi. Nie potrafię tego wytłumaczyć. Do 700. metra świetnie się czułem. Tam zacząłem przechodzić rywali. Powinienem mieć jeszcze siły na jedno przyspieszenie. Niestety, siły nie było. Nie zadziałało. Jestem X i rozżalony - powiedział Kszczot. - Nie wiem, dlaczego nogi, X, przestały funkcjonować. Kompletnie nie jestem zmęczony. Nie zaskoczył mnie atak Amerykanina [Claytona Murphy'ego]. Widziałem na telebimie, że się zbliża, ale nogi, X, nie chciały podawać. Znałem czasy wcześniejszych biegów. Na starcie wiedziałem, że jestem gotowy na 1.43, ale tyle nie pobiegłem. Nie wstydzę się tego, że mówiłem, że przyjechałem walczyć o medal. Stać mnie na podium. Nie będzie mi to jednak dane. Trudno - powiedział Kszczot.

Kszczot będzie biegał szybciej. Porażki go tylko motywują. Są w nim determinacja i konsekwencja. To dlatego wyszedł z cienia Lewandowskiego i trzymał go przez ponad cztery lata o pół kroku za sobą, przynajmniej jeśli chodzi o najważniejsze zawody - mistrzostwa świata i Europy.

Przyzwyczaił się trochę. I pewnie teraz znów chęć rewanżu zmusi go do jeszcze większej harówki.

Zobacz wideo

Rio 2016. Seksafera w brazylijskiej kadrze. Ingrid Oliveira wyrzucona z wioski [ZDJĘCIA]

Więcej o:
Copyright © Agora SA