Igrzyska olimpijski. Piłka ręczna. Polacy przetrwali

Wygrane z najsłabszymi Egiptem i Szwecją dały piłkarzom ręcznym awans do ćwierćfinału. Rywala poznali w nocy - ktokolwiek nim został, jest zdecydowanym faworytem środowego meczu o strefę medalową

Polacy są w czołowej ósemce, ale na razie nie jest to dla nich udany turniej. Drużyna twardzieli, która od lat pozwala wierzyć, że o medal walczy zawsze, zaczęła od porażek z Brazylią (32:34) i Niemcami (29:32). Negatywne rozstrzygnięcia można byłoby przeżyć, gdyby nie fakt, że Biało-Czerwoni grali źle. I mieli tego świadomość. - Błędy? Z głupoty. Musimy wreszcie mieć więcej oleju w głowie - tłumaczył już na początku turnieju Karol Bielecki.

Nadzieję podtrzymała wysoka wygrana z Egiptem, w sobotę Polacy musieli pokonać najsłabszą w grupie Szwecję. I dopięli swego, choć - jak mówił po meczu Kamil Syprzak - byli na skraju przepaści. W 58. minucie prowadzili 25:22, a po stracie na środku boiska na 32 sekund przed końcem było już tylko 25:24. Ten wynik udało się utrzymać.

W poniedziałek piłkarze Tałanta Dujszebajewa mogli sami zapewnić sobie awans - gdyby zdobyli punkt ze Słowenią. Początek był świetny, Polacy wykorzystywali lepsze od rywali warunki fizyczne i prowadzili 4:1. Ale stracili cztery bramki z rzędu i musieli gonić, bo Słoweńcy pokazywali, że od wzrostu i siły ważniejsze są pomysłowość, szybkość i forma. O braku różnorodności w polskim ataku mówiło się już w kwietniu, po zwycięskich kwalifikacjach w Gdańsku. Dujszebajew mówił wówczas, że drużyna ma potencjał na wypracowanie 10 różnych kombinacji ofensywnych. - Przed sparingami było to 5/10, po nich ma być lepiej. W obronie jest tak samo. Baza została wypracowana, teraz czas na dokończenie pracy - zapewniał trener na ostatniej prostej przed igrzyskami.

W Rio okazało się, że dokończenia nie było. W poniedziałek Polacy do początku drugiej połowy trzymali się jeszcze blisko Słoweńców - w 30. minucie bramkarz Piotr Wyszomirski po raz drugi w meczu trafił przez całe boisko i było 13:13. Tylko że po przerwie Słoweńcy znów osiągnęli przewagę, a Biało-Czerwoni tym razem już nie dotrzymali im kroku - w 42. minucie było 14:18, wysiłki Karola Bieleckiego i Michała Szyby pozwoliły tylko na chwilę zmniejszyć straty. W 49. minucie Mariusz Jurkiewicz otrzymał czerwoną kartkę, a Słoweńcy wypracowali sobie bezpieczną pięciopunktową przewagę i wygrali 25:20.

- Katastrofa. Zagraliśmy w ataku katastrofalnie - mówił wściekły Dujszebajew po drugiej połowie, która była najgorszą w turnieju. Ledwie siedem bramek, brak skuteczności, brak energii w ataku, gdy naprzeciwko stała słoweńska ruchoma ściana. Rozgrywający nie umieli ani znaleźć sobie pozycji, ani na tyle przyspieszyć i rozciągnąć gry, by wypracować pozycje skrzydłowym. Obrotowi nie potrafili się dobrze pokazać, a i między słupkami mieliśmy raczej strzelca niż bramkarza, bo choć Wyszomirski rzucił dwie bramki, to w pierwszej połowie obronił tylko jeden rzut rywali.

Polacy strefę wywiadów pokonali marszobiegiem, udało się zatrzymać na dłużej tylko Krzyszofa Lijewskiego. - Przecież my sobie nie wymyślamy takiego scenariusza, że zawsze mamy stratę i musimy gonić. Chcielibyśmy inaczej. Zaczęliśmy mecz dobrze. Ale potem było coraz gorzej, tyle sytuacji zmarnowanych w drugiej połowie - mówił Lijewski. I razem z całą drużyną niedługo później wyszedł na trybuny dopingować Niemców. To ich wygrana 31:25 z Egiptem przesądziła o awansie Polaków.

Dujszebajew na konferencji wygłosił monolog, który trudno było przerwać jakimkolwiek pytaniem. Załamany grą w ataku, zirytowany niektórymi decyzjami sędziów - najbardziej złościł się na siebie. - Jeśli drużyna tak gra w ataku, to winny jest trener i możecie o mnie pisać, co chcecie. Nie szukajcie winnych tam, gdzie ich nie ma. Nie patrzcie na niską skuteczność bramkarzy, nie pytajcie, dlaczego grał Wyszomirski, a nie Szmal. Ktoś musiał grać. Wyszomirski spisał się dobrze. To nie jego wina. Tak jak to, że wszystkie zbiórki trafiały do Słoweńców, nie jest winą jednego zawodnika. Nie wybierajcie sobie bramkarzy do obwiniania, ani Mateusza Kusa. To nie gra w obronie była głównym problemem, rywal rzucił 25 bramek. Nam wystarczyło wykorzystać połowę tego, co zmarnowaliśmy i nie przegralibyśmy. W drugiej połowie było tych sytuacji kilkanaście - mówił Dujszebajew.

Od kiedy Polacy wrócili do światowej czołówki, zdobywając srebro mistrzostw świata w 2007 roku, w igrzyskach grali raz - rok później w Pekinie. Przegrany 30:32 ćwierćfinał z Islandią boli do dziś. Czy Polacy zdołają cudownie odmienić swoją grę i wymazać tamto wspomnienie?

Zobacz wideo

Najbardziej niezwykli sportowcy, którzy startują w Rio

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.