Rio 2016. Piotr Małachowski: "Każdy musi mieć swojego Hartinga. Ja mam dwóch". Harting do dziennikarzy: Nie dbam, co o mnie myślicie

- Mamy tutaj nie jeden, ale półtora medalu. Prawda Jasiński? - zaczepił Piotr Małachowski przechodzącego obok niego brązowego medalistę z Niemiec Daniela Jasinskiego. - Znamy się dobzie - odpowiedział nieśmiało po polsku Jasiński. Ale z prawdziwym show dyskobole poczekali do konferencji prasowej

- Przepraszamy, nie mamy tłumaczenia na polski, więc jeśli macie jakieś swoje pytania do Piotra Małachowskiego, kierujcie bezpośrednio do niego - uprzedziła prowadząca konferencję prasową i zaczęła już następną kwestię, gdy przerwał jej z szelmowską miną Christoph Harting. - Przepraszam bardzo, ale mamy tutaj znakomitego tłumacza z polskiego na niemiecki, on może pomóc - i obrócił się jak mistrz ceremonii w swoją lewą stronę: - Siedzi tu obok mnie: Daniel. Jasinski. Polskie korzenie.

Jasiński, uśmiechnięty gigant (mierzy 207 cm), tłumaczenie zostawił jednemu z dziennikarzy, ale o swoich korzeniach opowiedział bardzo chętnie. Gdy mu minęła trema, okazało się że mówi po polsku właściwie bez akcentu. - Mam rodziców Polaków, znam polski i jestem dumny z tego skąd pochodzę. Miło jest z Piotrkiem pogadać po polsku na zawodach i teraz cieszyć się razem z nim z medalu - mówił brązowy medalista. Potem wyjaśniał w rozmowie ze Sport.pl, jak rodzina znalazła się w Niemczech. Jego ojciec, Mirosław Jasiński, to były dyskobol z polskiej czołówki. Startował też w pchnięciu kulą, reprezentując Zawiszę Bydgoszcz. Mama jest blisko lekkoatletyki, ale amatorsko, jako zapalona maratonka. Rodzice wyjechali z Bydgoszczy w 1984 roku, Daniel urodził się już w Bochum. Trenuje w klubie z Wattenscheid, gdzie pracuje ojciec. Mirosław Jasiński jest jednym z trenerów niemieckiej kadry w rzucie dyskiem i pchnięciu kulą. Medal Jasińskiego to niespodzianka, Niemiec sezon zaczął od rekordu życiowego 67,16, potem w mistrzostwach kraju był trzeci za braćmi Hartingami. Mistrzostwa Europy w Amsterdamie mu się nie udały, zajął ósme miejsce. Ale w konkursie olimpijskim to on miał mocniejsze nerwy niż wielu doświadczonych rywali. Żeby zdobyć medal w Rio, nie musiał bić rekordu życiowego.

Christoph Harting pobił rekord życiowy ostatnim rzutem, tym który dał złoto. Młodszy z braci lubi show, ale tylko na swoich warunkach. Konferencję zaczął od oświadczenia: - To nie potrwa długo, bo ja tutaj za stołem konferencyjnym czuję się zupełnie nie na swoim miejscu. Z wywiadów z dziennikarzami mam złe wspomnienia, jest mi wszystko jedno, co o mnie myślicie. Jestem introwertykiem, nie ekstrowertykiem, w przeciwieństwie do innych nie dbam o to, jak wypadnę w mediach - mówił. Wyglądało to na aluzję do brata, nieformalnego rzecznika niemieckich olimpijczyków. Christoph i jego starszy brat nie nadają na tych samych falach, był czas, gdy ze sobą w ogóle nie rozmawiali.

Gdy Małachowskiego zapytano o to, co czuł gdy przegrał z kolejnym Hartingiem, odpowiedział. - Każdy musi mieć w życiu swojego Hartinga. Na mnie wypadło, że mam dwóch. Ale przegrałem bardziej z samym sobą, niż z Christophem - mówił Małachowski. Tuż po ostatnim rzucie konkursu powiedział do kamery: "Przepraszam", ale potem był w dobrym humorze. Wchodził w słowny ping-pong w strefie wywiadów (- Czy mógłbyś nam opowiedzieć o tym rzucie od technicznej strony? - Ale jak mam to zrobić, jak ty się nie znasz na technice?"), pod stadionem pozował do zdjęć dużej grupce Brazylijczyków (niektórzy krzyczeli "Brawo, Polska", ale znalazł się i ktoś kto wzywał "Prezydent Temer - wynocha!").

Christoph Harting miał trochę mniej cierpliwości. Wprawdzie dzielnie zniósł to, że go któryś z dziennikarzy nazwał przy zadawaniu pytania Christianem, ale okazało się, że i jego wyrozumiałość ma granice. - Ja mam pytanie do Roberta Hartinga - zaczął jeden z polskich dziennikarzy. I za nim zdążył się poprawić, Christoph załamał ręce i zaczął robić dziwne miny. - Nie, po czymś takim to nie odpowiem - i skończył konferencję.

Więcej o: