• Link został skopiowany

Rio 2016. Polscy piłkarze ręczni w poślizgu

Gra lepsza, wynik gorszy, przełomu brak. Piłkarze ręczni przegrali z Niemcami 29:34 w drugim meczu turnieju. Szans na awans nie stracili, ale igrają z ogniem. W czwartek zmierzą się z najsłabszym w grupie Egiptem
Polska - Niemcy
KUBA ATYS

- Z głupoty - rzucił zniechęcony Karol Bielecki w odpowiedzi na pytanie, skąd się bierze tyle błędów i pochopnych decyzji w grze Polaków. Wcześniej powiedział to inaczej: - Musimy wreszcie mieć więcej oleju w głowie - tłumaczył. Zdobył w spotkaniu z Niemcami aż dziesięć bramek. Nie było nikogo skuteczniejszego. Ale u Niemców bramki zdobywała wyrównana grupa, a u Polaków był Bielecki i długo, długo nic.

Trener Tałant Dujszebajew, czekając na swoją kolej na konferencji prasowej, podparł się rękami i kręcił głową, mówiąc coś do siebie. - Czułem, że gramy lepiej niż z Brazylią. Goniliśmy Niemców, byliśmy w kontakcie, ale się nie udało - mówił potem. - Gdy zapowiadałem, że tutaj trzeba się będzie mocno postarać, by wyjść z grupy, to wszyscy się śmiali. A teraz widać, że miałem rację. To najtrudniejszy turniej olimpijski w historii. Katar gromi Chorwację, a potem przegrywa z Francją, która wcześniej do ostatnich minut męczyła się z Tunezją. Z piłki ręcznej zniknęła egzotyka. Nie ma łatwych rywali. Teraz wszyscy będą mówić, że Egipt jest łatwy. Bo nam się ciągle wydaje, że my mamy nie wiem jaką przewagę nad innymi. A mnie ucieszy każde zwycięstwo z nimi. Bo to już nasz breakpoint i musimy go obronić. Czy jedną bramką, czy dziesięcioma, nie ma dla mnie znaczenia - mówił Dujszebajew.

Po breakpoincie z Egiptem będzie bronienie dwóch piłek meczowych: ze Szwecją i Słowenią.

Polacy ciągle mają szanse na awans. Potrzebują jednak momentu, który przywróci im wiarę i spokój. Za nimi 120 minut gry w Brazylii, a nie prowadzili jeszcze nawet przez pół sekundy. Z Niemcami zagrali zupełnie inaczej niż z Brazylią, ale co z tego, skoro końcowy efekt jest ten sam - zero punktów, a wynik nawet o jedną bramkę różnicy gorszy. Punkty w spotkaniu z Brazylią wyślizgnęły się Polakom z rąk od razu. I były poza ich zasięgiem, nawet jeśli im się czasami wydawało, że już są blisko.

Mecz z Niemcami wymykał się spod kontroli krok po kroku. Bardzo długo dawał Polakom poczucie fałszywego bezpieczeństwa: jeszcze nie jest tak strasznie. Gol straty, remis. Gol straty, remis. Przyspieszymy, rozegramy mądrzej, wyjdziemy na prowadzenie. Ale ani razu nie udało im się od remisu odbić w górę. Gdy trzeba było Niemców wyprzedzać, tracili panowanie nad kierownicą i zostawali z tyłu. Przyspieszenie, poślizg - i strata rosła. Drużyna słynna z tego, że funduje kibicom jazdę kolejką górską, tym razem zaprosiła ich na najgorszą jej odmianę: szarpie, telepie, ale euforii brak. Tu nie ma żadnego wyjazdu w górę. Jest tylko po płaskim i w dół.

Było w tym meczu dość okazji, żeby się przełamać. Niemcy nie rzucili się do gry z takim zapałem jak Brazylia. Zostawiali więcej miejsca, Polacy umieli to wykorzystywać, lecz walka cios za cios kończyła się nagle, zaczynały się te powracające w rozmowach z każdym piłkarzem serie błędów, lekkomyślność, źle rozwiązane ataki. Nie były to momenty aż tak mocnej zapaści jak z Brazylią, gdy rywal uciekał błyskawicznie. Ale dłużej mieliśmy nadzieję, że to się skończy dobrze, więc i bardziej teraz boli.

- Choć gra była lepsza, to nadal za często się mylimy, pod obiema bramkami. Niemcy to wykorzystali, nie dali wyjść na prowadzenie, nie zostawili miejsca na nasze przełamanie - mówił Adam Wiśniewski. Ale rywal zostawiał to miejsce. Nawet kompletna flauta w ataku Polaków pod koniec pierwszej połowy długo się nie mściła, bo i Niemcy się mylili, ewentualnie dobrze powstrzymywał ich Sławomir Szmal. Nieszczęście zaczęło się dopiero w ostatniej minucie przed przerwą i w pierwszych minutach po przerwie. Niemcy prowadzenie dwiema bramkami po pierwszej połowie powiększyli tuż po przerwie - do pięciu bramek przewagi. I znów trzeba było ruszyć z pogonią. Znów, jak się okaże, daremną, bo Polacy zmniejszyli stratę do jednej bramki, ale akcji na wyrównanie już nie wykorzystali. Rzut Michała Jureckiego świetnie podbił bramkarz Andreas Wolff.

I to był ostatni moment, gdy punkty były pod ręką. Potem Niemcy zaczęli budować przewagę, która im wystarczyła do końca meczu. - Tak gramy: jak mamy rywala w odległości punktu, to się mylimy trzy razy. Mimo wszystko jakiś tam promyk nadziei jest, choć przegraliśmy głupio - mówi Karol Bielecki. - Trzeba zrobić swoje z Egiptem i myśleć już o Szwecji. Potrzebujemy trzech zwycięstw i stać nas na to. Tylko przestańmy wreszcie rozdawać te prezenty, a zacznijmy grać jak faceci.

Zobacz wideo
Więcej o: