Robert Skolimowski: jestem zaskoczony. Tym bardziej że wszystko wyszło na jaw dopiero w wiosce olimpijskiej. Ze swojej kariery i z kariery Kamili wiem, że czasem człowiekowi zabierają rywala w ostatniej chwili. Ale to się jednak dzieje rzadko, bo przed wyjazdem na tak wielką imprezę zawodnicy są badani w swoich krajach. Zieliński musiał jechać do Rio sprawdzony. Z testów musiało wychodzić, że jest czysty. A że w wiosce wynik wyszedł inny? Może to pomyłka, choć pewnie nie, one się zdarzają bardzo rzadko. Wygląda na to, że laboratorium w Rio ma lepsze maszyny, że bada dokładniej. Tomasz to zawodnik wysokiej klasy. Na pewno wiedział, że może być skontrolowany przed olimpijskimi zawodami. Nie rozumiem całej sytuacji. A strata jest tym większa, że można było mieć nadzieję na jego medal.
- To prawda, ciągle coś gdzieś wyskakuje. Jak nie dziewczyna to chłopak, ktoś na dopingu wpada. To boli. Duża plama. Znam tego człowieka, jest bardzo sympatyczny, naprawdę fajny facet, a tu coś takiego. Coś musi być nie w porządku. Chciałbym wierzyć, że to pomyłka, ale nie wierzę.
- Faktycznie, dziwne to wszystko. Myślę, że skoro Zieliński został przywrócony do kadry, to musiały być ku temu powody. Czyli zapewne został zbadany i wynik był taki, jaki powinien być. A teraz się okazuje, że jednak coś wychodzi. Cholera, bardzo niedobrze to wygląda. Taka ważna dyscyplina sportu w naszej historii, a już prawie nikogo w niej nie mamy, coraz mniej się liczymy i przynosimy wstyd całej reprezentacji.
- Znam Szymona od dawna, jesteśmy blisko, przyjaźnimy się. Jako zawodnik był świetny, zawsze bardzo solidny w pracy, wymagający od siebie, zdobywający medale, a przy tym kontrowersyjny, domagający się pewnych rzeczy - ulepszeń w przygotowaniach, pilnował standardów. Dla działaczy był niewygodny, oni za nim nie przepadali. Kiedy ogłosił, że będzie się starał o prezesurę, to wielu się ucieszyło. Bo tak - młody człowiek, dynamiczny, konkretny, walczący o sprawę. Zawodnicy myśleli, że wiele się zmieni na plus. Trudno mi mówić niemiłe rzeczy o Szymonie, ale okazuje się, że idzie mu ciężko. Pamiętam, że kiedy przyszło mu rządzić, to na "dzień dobry" musiał organizować mistrzostwa świata. Wielu pracowników poprzedniego prezesa nie chciało mu pomóc, ale dał radę, impreza się odbyła, była udana. Ale on już wtedy zrozumiał, że nie będzie mu szło łatwo. Zapytałem: "powiedz mi, kiedy Ty naprawdę sam o wszystkim będziesz decydował?", a on na to: "na pewno musi minąć jeszcze z rok, a może ze dwa". Niestety, na pewne układy nie ma rady. Musisz się otoczyć swoimi ludźmi, którzy pomogą, żeby coś fajnego zrobić. On pomysły miał dobre. Chciał wypromować ciężary jako sport dla młodych ludzi, żeby więcej ich przyszło, trenowało, chciał lepiej dyscyplinę reklamować.
- Niestety, pewnie będzie chciał z prezesurą skończyć, wątpię, żeby kandydował w następnych wyborach.
- Tak, ciągle dzieje się coś niedobrego. Boję się, że o tej dyscyplinie w końcu przestanie się u nas mówić, tak jak to się stało z judo, zapasami i z boksem. Tyle dobrego, że chociaż teraz, po wpadce Zielińskiego, Kołecki nie udaje, że nic się nie stało, że mówi "przepraszam, że wszyscy muszą się wstydzić za przedstawiciela podnoszenia ciężarów". To naprawdę fajny, młody człowiek. Mógłby dużo dobrego zrobić, ale nie na wszystko ma taki wpływ, jaki mieć powinien.