Po pierwsze, to nie jest drużyna, ale drużynka.
Normalnie w wielkich wyścigach jeżdżą dziewiątki, w klasykach - ósemki. Nawet w mistrzostwach świata najlepsze reprezentacje, w tym Polska, mogą wystawić dziewięciu kolarzy na linię startową i tylu ścigało się w Ponferradzie, gdy Michał Kwiatkowski zdobył tytuł mistrza świata dwa lata temu. Każdy w takiej ekipie ma zadania do wykonania. W wielkich tourach są specjaliści od gór, czasówek, sprintów. Są fachowcy od wyciągania na czoło w ostatnich metrach najlepszego sprintera i od pozostania jak najwyżej w górach z najmocniejszym kolarzem grupy. Jest jeden lider do zwycięstwa w generalce.
Zgrany na treningach pluton komandosów ma kontakt przez radio z dowództwem w samochodzie. Sztab wokół dyrektora sportowego podaje stratę lub przewagę, liczy, kto jest w ucieczce, i czy trzeba szarpnąć, aby ją zlikwidować. Kalkuluje, motywuje, sprawdza. Zarządza.
Tu, na olimpiadzie, jest inaczej.
W zależności od rankingu są drużyny jednoosobowe, jak słowacka, i pięcioosobowe, jak belgijska, brytyjska, hiszpańska, kolumbijska i włoska. Polska czteroosobowa ekipa z fachowcem od czasówek i koniem do narzucania tempa po płaskim Maciejem Bodnarem, adiutantem Michałem Gołasiem i dwoma ambitnymi liderami Michałem Kwiatkowskim i Rafałem Majką. Dwaj z grupy Tinkoffa i dwaj ze Sky. Zupełnie inni kolarze, całkiem odmienne zespoły, inni trenerzy, inne cele na sezon. I raz na cztery lata muszą się zmienić w zgraną drużynę. W czterech pancernych.
Będą bez radiowej łączności z trenerem Piotrem Wadeckim. Jeśli zechcą się z nim skontaktować, ktoś będzie się musiał cofnąć do samochodu technicznego po instrukcję. To powoduje, że wzrasta rola doświadczenia, inteligencji kolarskiej, wyczucia. Wzrasta rola pomocników, którzy muszą rzucać się do ucieczek z szansami powodzenia, aby być z przodu, gdy ruszą decydujące ataki najmocniejszych.
Wygląda na to, że liderem Polaków będzie Majka. Dla niego sezon jest świetny - najlepsze polskie miejsce w Giro d'Italia, drugi tytuł najlepszego górala w Tour de France. Po drodze do Rio wpadł do Zegartowic na ślubowanie i szust do Brazylii. Wyczerpany, bo w Wielkiej Pętli w górach był jak kolarz z ADHD, ciągle aktywny, cztery razy na etapowym podium, tyle co w świetnym roku 2014, kiedy wystrzelił w górach po raz pierwszy. - Ponad tydzień byłem w ucieczkach, osiem dni od startu do mety z przodu w gazie, to jest więcej niż Tour de Pologne - mówił Majka.
- Chłopcy będą reagować na trasie, pracować na tego, który będzie miał największe szanse na sukces - mówi Wacław Skarul, dziś szef związku kolarskiego, kiedyś trener. - W wyścigu olimpijskim, najbardziej indywidualnym ze wszystkich, nie może być inaczej. Małe zespoły i brak radia powodują, że niewiele da się założyć z góry.
Przyjeżdżali do Rio w różnym czasie - ci ze Sky startowali w weekend w Clásica San Sebastián - więc tylko na pierwszą przejażdżkę na Grumari w Rio wyruszyli razem, a później już oddzielnie Sky i Tinkoff. Czasem jeździ z nimi trener Wadecki, dołączają dziewczyny: Katarzyna Niewiadoma, nadzieja na medal w niedzielę, oraz Małgorzata Jasińska i Anna Plichta, które będą jej pomagać.
Mają przedsmak tego, co ich czeka. Strome, niedługie podjazdy w dwóch pętlach, przy czym druga - Vista Chinesa - jest zabójcza.
- Jedzie się sztywno pod górę, jest chwilami 24 procent, a ja czułam, jakby to było 30. Kiedy już jest wypłaszczenie i człowiek robi w myślach "uff", następuje podbicie i kolejny podjazd, na sam szczyt Vista Chinesa - mówiła Małgorzata Jasińska.
Kobiety pokonują dwie pętle na Grumari, mężczyźni - cztery. Finałową rundę wokół Vista Chinese kobiety robią raz, mężczyźni - trzy razy. Kobiety jadą 140 km, mężczyźni - 241. Kawał poważnego wyścigu, kto wie, czy nie najtrudniejszego w sezonie, trudniejszego nawet niż Liege - Bastogne - Liege.
Jak jechać? Teoretycznie podjazdy są korzystne dla Majki. Ale nie tak długie jak alpejskie i pirenejskie. Dla Kwiatkowskiego są z kolei za strome. Poza tym niewiele wskazuje na to, by był w optymalnej formie. W tym roku wygrał tylko raz, pół roku temu, gdy współpracował z fenomenalnym Peterem Saganem.
Może się okazać, że decydujący atak pójdzie na przedostatnim zjeździe, bardzo technicznym i stromym. Gdyby uciekinier zdobył przewagę, mógłby być na ostatnim szczycie z przodu. Potem trzeba tylko zjeżdżać - 15 km do mety. Od razu przypomina się Eros Poli, który wykombinował sobie, ile musi mieć przewagi nad peletonem Tour de France w 1994 roku przed podjazdem na Mont Ventoux, aby wygrać etap. 20 minut. I zdobył te 20 minut. Wjechał na szczyt sam minutę przed peletonem i na zjeździe do mety w Carpentras już był bezpieczny. Kiedy go zapytano, jakie chciałby mieć epitafium, powiedział: "Tu leży Eros Poli, słynny z tego, że był wysoki". Poli miał dwa metry wzrostu i ważył prawie 90 kg. Jak na kolarstwo, jak na góry - monstrum. Teoretycznie nie miał szans, ale miał pomysł i odwagę!
Tak samo można rozwiązać wyścig w Rio. Gdyby takim śmiałkiem okazał się Kwiatkowski, miałby szansę dojechać do mety, bo jest na zjazdach perfekcyjny. W peletonie fachowców od zjazdu takich jak on jest dwóch, może trzech. Do trasy olimpijskiej idealnie pasują kolarze tacy jak Vincenzo Nibali, świetny pod górę i w dół, czy spec od sztywnych krótkich podjazdów Alejandro Valverde. Trudno nie mówić o szansach Chrisa Frooma, zwycięzcy Tour de France, lub któregoś z Kolumbijczyków.
Ale to, co jest najważniejsze - olimpijskie wyścigi kolarskie - będziemy znów w Polsce oglądać z wypiekami na twarzy. Pchamy!
W Rio zrobiło się bardzo gorąco. Fotoreporter Reutersa nie mógł się powstrzymać [ZOBACZ ZDJĘCIA]