Igrzyska w Rio. Bukowiecki: Jestem już duży

Zobaczymy, ile w Rio da nastawienie "jadę pobić rekord życiowy". Ale jeśli pan pyta o drżenie nóg, to nie, już mi się nie zdarza. Zbyt wiele czasu spędziłem na rzutniach różnych stadionów - mówi 19-letni Konrad Bukowiecki, mistrz i rekordzista świata juniorów w pchnięciu kulą

Młody bóg Konrad Bukowiecki - wyniki cud. Lepiej, niż najwięksi mocarze na świecie kiedykolwiek pchali kulą w jego wieku, znaczy 19 lat. Dysk? Proszę bardzo, piąty na świecie. Matura? Jak najbardziej, 100 procent z ustnego angielskiego. Debiut w Diamentowej Lidze i na igrzyskach olimpijskich. I do tego te ponad 140-kilogramowe ciało kręci salta w tył, jak nie przymierzając o niemal dwie trzecie lżejszy Leszek Blanik - sam widziałem.

ROZMOWA Z KONRADEM BUKOWIECKIM polskim kulomiotem

RADOSŁAW LENIARSKI: Leci pan do Rio i jest to znak czasu - tam kończy olimpijską karierę gigant kuli Tomasz Majewski. A pan go już zdążył nieraz pokonać. No to w Rio...

KONRAD BUKOWIECKI: Bardzo to miłe i fajne uczucie wygrać z taką legendą rzutni jak Tomek. Udało mi się jako 18-latkowi. W tym roku wygrałem również z Davidem Storlem, to są dwa wielkie nazwiska lekkoatletyki, ale ja wiem, że igrzyska olimpijskie to całkiem inna impreza niż mistrzostwa świata juniorów czy Europy. W Rio nie będzie tylko Tomka i Davida, tam będą wszyscy, którzy się liczą na rzutni, a przede wszystkim trzej Amerykanie i Nowozelandczyk. Wszyscy nakręceni, by zdobyć złoto.

Spora część w tym roku pchnęła ponad 22 m, jest to granica, której nigdy nie udało się przekroczyć nawet Tomkowi, i już zapewne się nie uda. A jakie są pana możliwości?

- Szczerze mówiąc, nie sądzę, abym dociągnął do 22 m w tym roku, mam tego świadomość. Ja chcę poprawić rekord życiowy, bo to będzie oznaczało, że jestem dobrze przygotowany do startu olimpijskiego. Wynik około 21 m powinien zapewnić miejsce w finale, bo chyba jeszcze się nie zdarzyło, aby nie zapewnił. Powiem więcej, wynikiem 21,51 m Tomek wygrał igrzyska w Pekinie osiem lat temu. Bo igrzyska są wyjątkowymi zawodami, którym towarzyszy gigantyczna presja. W finale wszystko może się zdarzyć.

Tomek rzeczywiście dwukrotnie zdobył złote medale, będąc daleko na listach najlepszych wyników sezonu przed igrzyskami. Wietrzy pan tu coś?

- Nie, ale w olimpijskim finale bardzo wiele dzieje się w głowie zawodnika i nie jest to żadna przesada. Pchnięcie kulą wygląda na prostą konkurencję, ale właśnie ze względu na jej prostotę ruch musi zostać wykonany idealnie i nie ma tu miejsca ani czasu na jakieś drżenia. Ja na zawodach czuję się bardzo pewnie. Nie będzie mnie dotykała jakaś niezdrowa trema, spalenie się nie wchodzi w grę. Chociaż zdaję sobie sprawę w tego, że teraz to możemy sobie tylko mówić, ale jak będzie naprawdę, zobaczymy.

Zobaczymy, ile da nastawienie "jadę pobić rekord życiowy". Ale jeśli pan pyta o drżenie nóg, to nie, już mi się nie zdarza. Jestem już duży. Zbyt wiele czasu spędziłem na rzutniach różnych stadionów, na różnych kołach. Wiadomo, podczas debiutu w Diamentowej Lidze w Oslo był lekki stresik, ale raczej taki motywujący, a nie deprymujący.

Nadajecie na tym samych falach z Tomkiem, pomagacie sobie?

- Nie trenujemy ze sobą. Tomek jest z Warszawy, ja - ze Szczytna, a Michał Haratyk [trzeci polski olimpijczyk w pchnięciu kulą] - z Krakowa. Trochę nam nie po drodze. Ale na starcie potrafimy się nawzajem zmotywować. Mam bardzo dobre relacje z Tomkiem. Będzie nam to pomagało, a i siła Polski na rzutni dzięki temu wzrośnie. Trzech kulomiotów, mam nadzieję wszyscy w finale - bo nie jesteśmy jacy tacy! A może powalczymy o miejsce medalowe.

Tomek jest mocno zakręcony - ogląda treningi, zawody. Pcha techniką doślizgową, a pan - obrotową, ale z pewnością wie mnóstwo też o obrotach. Daje panu uwagi?

- Do debiutu w Diamentowej Lidze w Oslo Tomek, można powiedzieć, że mnie wprowadzał. Tam jest fantastyczna atmosfera, Norwegowie kochają lekkoatletykę i podoba im się to, co widzą na rzutni. Niemały stadion w Oslo był wypełniony po brzegi. Dodatkowo żegnali sportowo oszczepnika Andreasa Thorkildsena. Była pani premier Norwegii, miałem naprawdę bardzo fajny debiut. I Tomek się do tego przyczynił. Pokazywał, kierował, doradzał, bo przecież niejedno przez kilkanaście lat na rzutni widział. A ja tam byłem bez trenera, bo na takie mityngi jeździ się samemu. Tomek mnie poprawiał, wskazywał błędy. Bo jest nie tylko wielkim zawodnikiem, ale też dobrym człowiekiem. Chwała mu za to i zarazem bardzo szkoda, że już go w przyszłym roku nie będzie z nami na rzutni. Ja, Michał Haratyk, może ktoś jeszcze - postaramy się go dobrze reprezentować. Poprzez dążenie do tych samych sukcesów, a może i większych. W Oslo wyszło wspaniale, pobiłem rekord życiowy, zająłem drugie miejsce za Amerykaninem Joem Kovacsem, a przegrać z nim to żadna ujma.

Wiem, jest pan zdecydowany na pchanie kulą. Ale szósty wynik na świecie w pana kategorii wiekowej, piąte miejsce w MŚ juniorów w rzucie dyskiem wskazuje, że nie można wykluczyć zmiany...

- No tak, obliczyłem sobie, że gdybym co roku poprawiał się o 2,5 m, w Tokio wystartuję w dysku. Ja to robię dla zabawy, aby przerwać monotonię treningów, która występuje we wszystkich sportach, a szczególnie w pływaniu - wiem coś o tym, bo trenowałem przez kilka lat od ściany do ściany. Dysk jest odskocznią. Dopóki mi nie będzie przeszkadzać w pchnięciu kulą, będę rzucał dyskiem.

Porozmawiajmy o pływaniu. Jaki jest pana rekord na setkę dowolnym?

- Nie pamiętam. Przy najlepszych wynikach miałem około 10-11 lat. Na pewno schodziłem poniżej 1 min i 10 s. Najlepiej mi jednak szło na 50 m stylem motylkowym. Przed mistrzostwami Polski dzieci - mniej więcej przed dekadą - robiłem rekordy życiowe praktycznie na każdym treningu. I, cholera, tydzień przed zawodami zachorowałem. Tak mnie to dobiło, że rzuciłem pływanie. I co, może bym teraz jechał do Rio jako pływak?

Jaki wpływ miał ojciec, a teraz zarazem trener, na to, jakim jest pan sportowcem?

- Tata wychodził z założenia, że dziecko powinno umieć pływać, zrobić dwutakt, i tak dalej. No, a przecież pływanie jest dobre dla każdego młodego człowieka. Dla dziecka. Jest wszechstronnie rozwijające. Więc nauczył mnie pływać. Ale potem trenowałem już niemal profesjonalnie - jako dzieciak - bo dwa razy dziennie. Pierwszy trening o 6 rano, drugi o 16, jak to u pływaków, normalna sprawa. A potem wybierałem sobie sporty sam. Choć dżiu-dżitsu zacząłem ćwiczyć, bo chciałem być jak tata, a on zdobył srebrny medal Pucharu Europy w wadze ciężkiej. Potem było dżudo, a nawet boks. Miałem propozycję na stanowisko bramkarza w klubie, ale nie przystałem. Zasadniczo boję się, choć nie o siebie, a o drugiego człowieka [ojciec potem przyznał mi, że Konrad zrezygnował z boksu po trafieniu rywala na treningu i po przestraszeniu się, że mógł mu zrobić krzywdę]. W gimnazjum w klasie sportowej grałem w siatkówkę w pierwszej szóstce w mistrzostwach powiatu. I teraz dzięki temu, ważąc 140 kg, nie ma problemu z wykonaniem salta w tył, biegami długimi, a z miejsca skaczę w dal 3,14.

Może pan wykonać. Kamera, akcja!

- Nie teraz, ale mogę pokazać, mam nagranie w telefonie [pochylamy się nad smartfonem Konrada i podziwiamy obrót w powietrzu 140-kilogramowego ciała].

Przydaje się. Bo pchnięcie kulą to nie tylko prosty ruch. Mnóstwo detali decyduje o odległości i utrzymaniu się w kole mimo olbrzymiej masy, siły - ćwiczymy na siłowni tyle, że nie powstydziłby się sztangista - i dynamiki pchnięcia. Skoczność, szybkość, koordynacja - to skomplikowana gra cech, zmieniających się z wiekiem i z treningiem. Więc sporty, które uprawiałem w młodości - wiem, brzmi wariacko, bo przecież mam 19 lat - pomagają mi.

Na rzutniach, szczególnie przy technikach obrotowych, szalenie ważna jest praca nóg. Pan tańczy trochę?

- Zdarza mi się. Ale raczej macham rękami i nogami i wydaje mi się, że tańczę. Ale zgadza się, że jest z tym dobrze. Musi być, zgodnie z przysłowiem ojca, że rzuca się nogami, a biega rękami. Cały ruch jest napędzany od przeciwnej strony ciała.

Mówił pan coś o wieku i dojrzałości. Jak poszła tegoroczna matura?

- 52 procent z matmy, dla mnie wielki wynik. 54 polski, 63 z rozszerzenia. 96 z angielskiego i 62 z rozszerzenia. I moja duma: z ustnego polskiego 85 procent, a z angielskiego 100. To jeśli chodzi o egzamin dojrzałości. Egzamin sportowy nadchodzi.

Zobacz wideo

Nie takie Rio straszne! Polscy sportowcy czują się tu jak w raju

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.