Skoki Kamila na treningach? Nie zwracajcie uwagi, bo zejdziecie na zawał - żartował wczoraj Łukasz Kruczek, kiedy pytano go, czy nie martwił się słabym skokiem Stocha w pierwszej serii treningowej.
Lider PŚ wylądował w niej na 116. metrze, co było dopiero 40. wynikiem. Wicelider Słoweniec Peter Prevc skoczył wówczas 125 m i był trzeci, a Niemiec Severin Freund 127 m i był drugi. W następnym treningu i w kwalifikacjach Polak spisywał się już podobnie (127,5 m i ósmy wynik w drugim treningu oraz 125 m w kwalifikacjach) jak dwaj rywale (Prevc 129,5 - czwarty wynik w drugim treningu oraz 125,5 m w kwalifikacjach, Freund - 125,5 m - 15. wynik w drugim treningu oraz 129 m w kwalifikacjach), którzy mają jeszcze szanse na pozbawienie go Kryształowej Kuli. Do zdobycia w dwóch ostatnich indywidualnych konkursach zostało 200 punktów, a Polak wyprzedza Słoweńca o 168 i Niemca o 197 pkt. Przy piątkowym zwycięstwie Prevca Stochowi wystarczy ósme, a przy triumfie Freunda - 27. miejsce, by zapewnił sobie zwycięstwo w klasyfikacji generalnej sezonu ( o ile Peter Prevc nie zajmie wtedy drugiego miejsca. Wtedy Stoch do zapewnienia wygranej w PŚ będzie potrzebował 19. miejsca). W piątek poza Stochem w konkursie zobaczymy jeszcze czterech Polaków: Dawida Kubackiego, Klemensa Murańkę, Piotra Żyłę i Macieja Kota.
Apoloniusz Tajner, były trener Adama Małysza: Do Słowenii wyruszyłem spokojny o końcowy wynik. To jest sezon Kamila, po dwóch olimpijskich złotach z Soczi teraz potwierdzi, że w ostatnich miesiącach był zdecydowanie najlepszym skoczkiem świata.
Różnice są ogromne. Nie wiem, czy można znaleźć chociaż jedno podobieństwo między Adamem z tamtego czasu i Kamilem, któremu kibicujemy teraz.
Zgoda, wtedy po prostu udało nam się trafić do niesamowicie utalentowanego Adama ze wszystkim, czego potrzebował. Kiedy przejmowałem opiekę nad kadrą i stworzyłem sztab, Małysz był w fatalnym stanie, chciał kończyć karierę. Miał dosyć, bo polskie narciarstwo to był ugór. Na szczęście Adam szybko eksplodował swoimi niesamowitymi możliwościami, a później wokół Małysza zbudowaliśmy zimowy sport. Również Kamil pośrednio dzięki niemu został wychowany na mistrza. Oczywiście trudno było zakładać, że na igrzyskach Stoch zdobędzie dwa złote medale, ale na pewno wszyscy liczyliśmy, że chociaż raz olimpijski medal wywalczy. Wiedzieliśmy, że przez lata szykował się w optymalnych warunkach. Dla Kamila Kryształowa Kula jest kolejną przyjemną konsekwencją dobrze zaplanowanej i sumiennie wykonanej pracy. Obserwuję go, odkąd skończył 12 lat, widzę, że systematycznie rośnie i teraz jest kompletnym zawodnikiem. Natomiast Adam był samorodkiem, który pokazał talent w wieku 18-19 lat, bo w 1996 i 1997 roku wygrał trzy konkursy Pucharu Świata i jeszcze kilka razy wskoczył na podium, a później przez trzy lata się męczył, nie mając znikąd pomocy. Kiedy ją dostał, to wyskoczył tak mocno, że trudno było pojąć, co się dzieje.
Z tego, co wiemy, przyjedzie minister sportu. Jeśli się pojawi, poprosimy organizatorów, by to on mógł nagrodzić Kamila, o ile oczywiście Kamil ostatecznie Puchar Świata wygra. A jak minister nie dotrze, to Stoch dostanie kulę od któregoś z działaczy Międzynarodowej Federacji Narciarskiej i wcale nie poczuje się z tego powodu gorzej. Teraz jesteśmy już przyzwyczajeni do zimowych sukcesów. Po Adamie Puchar Świata wygrywała Justyna Kowalczyk, od 2002 roku, kiedy dwa medale w Salt Lake City zdobył Małysz, z każdych kolejnych zimowych igrzysk Polska wraca z coraz lepszymi wynikami. Dlatego dokonania Kamila ludzie odbierają z uznaniem, ale już nie dostają takiej gorączki jak w tamtych niezapomnianych czasach dominacji Adama. Wszyscy się z sukcesami oswoiliśmy, politycy już się nagród nawręczali i powiedzieli mnóstwo słów uznania przy różnych okazjach. Cieszę się, że to wygląda spokojniej, bo dzięki temu Stoch nie musi przechodzić tego, co Małysz.
Do Planicy przyjeżdżał wyczerpany, bo przez kilka wcześniejszych miesięcy nie mógł się nigdzie swobodnie ruszyć. On naprawdę musiał nauczyć się żyć w ukryciu, a Kamil - choć jest też rozpoznawany - nie jest otaczany aż takim uwielbieniem, które niszczyłoby jego życie osobiste.
Planica z 2001 roku to była uczta. Wtedy - i tak jest na ogół - do Słowenii przyjechaliśmy, kiedy sprawa była już jasna, walka o Kryształową Kulę była rozstrzygnięta. Adam oczywiście dalej chciał rywalizować, mimo dużego zmęczenia. Za to niesamowicie przyjemnie było startować z myślą, że przez trzy miesiące dokonało się czegoś, o czym nawet samemu nie miało się odwagi marzyć, i że z tej pięknej, słonecznej miejscowości, gdzie imprezuje kilkadziesiąt tysięcy ludzi pod skocznią, na dłużej niż zwykle wróci się do domu. My, w Planicy, zawsze mieliśmy też te miłe dodatki, jakimi były wizyty prezydenta Kwaśniewskiego czy premiera Leszka Millera.
Jak w 2001 roku przyjechał prezydent Kwaśniewski i nagle stanął obok nas, to obaj z Adamem czuliśmy, że zrobiliśmy coś wielkiego. Wtedy człowiek mógł się lekko spiąć. Teraz wiemy, że po sukcesie sportowiec zasługuje na uznanie, a wtedy chyba do końca do nas jednak nie docierało, że zrobiliśmy coś, czym ściągamy tysiąc kilometrów od stolicy najważniejszą osobę w kraju.
Kamil ma teraz o tyle łatwiej, że jako związek kontrolujemy sytuację. Zaraz zorganizujemy galę w Polskim Komitecie Olimpijskim, konferencję podsumowującą sezon w naszej siedzibie, Kamila przywitają też sąsiedzi w Zębie i na tym koniec. Wszystko odetniemy, Stoch będzie trudno osiągalny, bo przecież musi mieć normalne życie.