Relacje z najważniejszych zawodów w aplikacji Sport.pl Live na iOS , na Androida i Windows Phone
Osiem konkursów indywidualnych i dwa drużynowe. A między nimi jeszcze mistrzostwa świata w lotach w Harrachowie - to program na najbliższy miesiąc. Na zakończenie olimpijskiego sezonu Międzynarodowa Federacja Narciarska przygotowała zawodnikom solidną porcję skakania.
Oczywiście najważniejsze nagrody już rozdano, Stoch będzie największym wygranym sezonu bez względu na wszystko, co się jeszcze stanie. Ale bez wątpienia on nie spocznie na laurach.
Stoch, jako mistrz świata z 2013 roku z Predazzo i podwójny mistrz olimpijski z Soczi, już ma swoje miejsce w historii skoków. Teraz, korzystając z wielkiej formy, może je tylko poprawić, uzupełniając kolekcję wielkich zwycięstw.
Dokładnie 20 lat temu w podobnej sytuacji był Espen Bredesen. Norweg w lutym 1993 roku zdobył zloty medal mistrzostw świata w Falun, w styczniu 1994 roku został zwycięzcą Turnieju Czterech Skoczni, a miesiąc później, na igrzyskach w Lillehammer, wywalczył złoto i srebro. Po olimpijskich sukcesach poszedł za ciosem - obronił pozycję lidera Pucharu Świata, pierwszy raz w życiu (i jak się później okazało - jedyny, bo akurat Bredesen nigdy nie stał się dominatorem) zdobywając Kryształową Kulę, a na marcowych mistrzostwach świata w lotach narciarskich zajął drugie miejsce.
Na uzyskanie wyników plasujących go wśród najlepszych skoczków w historii Norweg potrzebował tylko 13 miesięcy. Właśnie tyle minie w marcu od pierwszego, dużego osiągnięcia Stocha, czyli tytułu mistrza świata z Predazzo.
Jeśli Polak zdołałby obronić pierwszą pozycję w klasyfikacji generalnej PŚ i zostać mistrzem świata w lotach, miałby w dorobku cztery z pięciu najważniejszych trofeów w skokach. Byłby wtedy w identycznej sytuacji, co poprzedni podwójny mistrz olimpijski. Cztery lata temu Simon Ammann po triumfach na IO w Vancouver sięgnął po Kryształową Kulę i tytuł mistrza w lotach. Od tamtych zwycięstw do pełni szczęścia brakuje mu wygrania Turnieju Czterech Skoczni.
Większe braki w swoich wspaniałych karierach mieli tacy mistrzowie jak Adam Małysz czy Janne Ahonen. Polak zdobył najwięcej w historii indywidualnych medali wielkich imprez - aż 10 (cztery złote, srebrny i brązowy na mistrzostwach świata oraz trzy srebrne i brązowy na igrzyskach), ale nigdy nie był ani mistrzem olimpijskim, ani mistrzem globu w lotach. Fin, który jako jedyny w dziejach aż pięć razy triumfował w Turnieju Czterech Skoczni, też nigdy nie został najlepszym "lotnikiem", a na igrzyskach indywidualnie nie zdobył ani jednego medalu.
Małysz w pełnym pokory geście już po pierwszym olimpijskim złocie Stocha uznał go za skoczka lepszego od siebie. Ale wielu innych podwójnego mistrza z Soczi na pewno jeszcze nie sklasyfikowałoby tak wysoko.
Gregor Schlierenzauer samego siebie nazwał legendą skoków po tym, jak został zawodnikiem z największą liczbą wygranych konkursów PŚ w tym sporcie. Austriak ma w dorobku 52 takie zwycięstwa, po jednym tytule mistrza świata w skokach i lotach, dwie Kryształowe Kule i dwa wygrane Turnieje Czterech Skoczni. Dwukrotnego brązowego medalistę igrzysk w Vancouver (2010 rok) można uważać za zarozumiałego, ale nie sposób podważyć jego sportowej klasy.
Nie ma wątpliwości, że na razie przed Stochem klasyfikować trzeba nie tylko Schlierenzauera i wspomnianych Ammanna oraz Bredesena, ale także Jensa Weissfloga, Thomasa Morgensterna i oczywiście Mattiego Nykaenena.
Fin to prawdziwa legenda - jedyny skoczek w dziejach, który wygrał absolutnie wszystko. Weissflog, Bredesen i Morgenstern byli w swoich karierach zwycięzcami igrzysk, mistrzostw świata, Turniejów Czterech Skoczni i poszczególnych sezonów Pucharu Świata, ale nie wygrywali mistrzostw świata w lotach.
Tego w połowie marca w Harrachowie nie spróbuje dokonać Morgenstern, który po styczniowym, groźnym upadku w Bad Mitterndorf postanowił na dłuższy czas zrezygnować ze startów na skoczniach mamucich, a po igrzyskach w Soczi ogłosił, że nie pojawi się w żadnym konkursie do końca sezonu.
Nie wiadomo, czy karierę będzie kontynuował Ammann. 33-letni Szwajcar rozczarowany swoimi startami na dopiero co zakończonych igrzyskach może nie mieć ochoty czekać prawie rok, by znów spróbować wygrać Turniej Czterech Skoczni.
Może się okazać, że najszybciej wyrównać osiągnięcie Nykaenena będzie w stanie Stoch. Schlierenzauer szansę na to będzie miał dopiero w 2018 roku, Morgenstern - o ile jeszcze spróbuje lotów - za dwa lata.
Stoch przez najbliższy miesiąc na pewno może błyszczeć tak jak w Soczi. Typowanie go na zwycięzcę klasyfikacji generalnej Pucharu Świata i złotego medalistę mistrzostw w lotach jest naturalne. Jeśli wykorzysta swoją wielką formę i wygra obie imprezy, to na liście wielkich zwycięstw nie będzie miał tylko Turnieju Czterech Skoczni. A ten rozgrywany jest w każdym sezonie. Przed igrzyskami w Pyeongchang, o których Schlierenzauer zaczął mówić już w Soczi, odbędą się jeszcze cztery edycje TCS.
Stoch o Kryształowej Kuli, mistrzostwach świata w lotach i Turnieju Czterech Skoczni myśli, ale słusznie unika tematu, nie chcąc tracić energii na szczegółowe analizowanie własnych szans. Przyznając, że do wygrania ma jeszcze sporo, od razu tłumaczy, że musi się mocno koncentrować na walce, bo nikt mu za darmo zwycięstw nie odda.
O Kryształową Kulę z naszym skoczkiem ścigać się będą pewnie dwaj mocni rywale. Peter Prevc i Noriaki Kasai, tak samo jak Stoch, zdobyli w Soczi po dwa medale. Słoweniec, który traci do Polaka tylko 13 punktów, indywidualnie był na igrzyskach drugi na skoczni normalnej i trzeci na dużej. Japończyk, który do Stocha traci 175 pkt, oba krążki wywalczył na większym obiekcie, zajmując drugie miejsce w zawodach indywidualnych i trzecie w "drużynówce".
Czwarty w Pucharze Świata jest Schlierenzauer, ale i jego strata do Stocha jest duża (251 pkt, a więc w każdym konkursie musiałby odrabiać średnio trochę ponad 30 pkt) i forma nie taka, by mógł realnie zagrozić faworytowi.
Poza Stochem sporo do wygrania mają jeszcze jego koledzy. Po czwartym miejscu w olimpijskim konkursie zespołowym niedosyt czują Maciej Kot, Jan Ziobro i Piotr Żyła.
Zwłaszcza pierwszy z nich skakał w Soczi bardzo dobrze. W olimpijskim debiucie indywidualnie był siódmy i 12., a i tak mówił, że z wyników nie jest zadowolony, bo na skoczni normalnej stać go było nawet na medal. W bieżącym sezonie PŚ Kot jest najrówniejszym z Polaków. Jako jedyny zdobywał punkty we wszystkich 18 konkursach, w których startował. Ale też jako jedyny z tego grona nigdy nie wskoczył na podium wielkich zawodów, choć wiele razy był blisko. Może uda się w Falun, które we wtorek i środę przejdzie test przed przyszłorocznymi mistrzostwami świata w narciarstwie klasycznym?
Kadrę Łukasza Kruczka na ten test uzupełniają olimpijczyk Dawid Kubacki i Klemens Murańka, który w ostatniej chwili przegrał z Kubackim walkę o miejsce w kadrze na Soczi.