Soczi 2014. Aleksander Wierietielny: Zrobię tak, jak zdecyduje Justyna

- Nie było aż tak wielkiego stresu. Byłem pewien, że Justyna nawet ze złamaną nogą tu pobiegnie. I walczyła, wygrała na 10 km, obroniła się. Jestem bardzo zadowolony. A co będzie dalej, jeszcze nie wiem - mówi trener Justyny Kowalczyk w pierwszym wywiadzie na igrzyskach w Soczi.

Paweł Wilkowicz: Panie trenerze, o co chodziło z tym radiowym wywiadem o zakończeniu kariery? Gdy wczoraj pan przekonywał, że z nikim tutaj nie rozmawiał, myślałem, że po prostu robi pan unik.

Aleksander Wierietielny: Nie pamiętam już, kiedy to było nagrane, na pewno nie podczas igrzysk. Każdy goni sensację.

Czyli pan chce pracować dalej?

- To będzie zależało od Justyny. Jeszcze nie wiem, co ona powie.

Decyzja ma zapaść za dwa tygodnie w Oslo.

- Ja nie wiem, decyzję podejmuje Justyna.

To były udane igrzyska?

- Dla Polaków na pewno, cztery złote medale. Justysia też się obroniła, bardzo mi z tego powodu miło. Jestem zadowolony.

To był wielki stres?

- Nie. Był spokój. Oczywiście sprawa z nogą była przeżyciem, Justyna była nieraz przeziębiona, było odmrożenie. Ale dobrze się skończyło. Tyle że dzisiaj ta noga dała o sobie znowu znać. Serwismen Are Mets widział, co się stało, Justyna też opowiadała, że zahaczyła o czyjąś nogę, chyba Finki, wykręciło stopę i poczuła ból w okolicy złamania. Justyna chciała tutaj w Soczi powalczyć mimo tej stopy, tak zrobiła, walczyła i wygrała na 10 km. Popłakała potem trochę w kabinie.

Pan ponoć też.

- Nie, ja nie płakałem.

Jak pan będzie wspominał igrzyska?

- Ja żyłem tutaj oddzielony od ekipy. Obok mnie dwójka serwismenów, a reszta ekipy w innym domku. Więc tej atmosfery igrzysk nie czułem absolutnie. Na poprzednich igrzyskach były jakieś spotkania, zebrania, i tak dalej. Tutaj mieliśmy tylko swoje narady. Nie będę ukrywał, mnie się tutaj podobało. Ale nie chcę, żeby ludzie powiedzieli: a, Rusek, to swoich chwali.

Justyna zawsze mówiła, że te igrzyska będą ważne dla niej również ze względu na to, że pan pochodzi z Rosji, chciała medalem podziękować za wspólną pracę.

- Nie będę ukrywał, tym, że Rosjanie dobrze te igrzyska zorganizowali, jestem wzruszony, to mi się podobało. Ale jakichś wielkich emocji z tego powodu, że choć obywatelstwo mam polskie, to czuję się też Rosjaninem, a igrzyska są w Rosji, nie miałem.

A moment zwątpienia pan miał, gdy się okazało, że jest problem ze stopą?

- Nie, bo ja już znam Justynę. Wiem, że ona narzeka, ale swoje robi. Jest kobietą, ma prawo do żalu, do narzekania na swoje bolączki. Ale przecież w Davos kiedyś złamała nadgarstek, unieruchomili jej szyną i na drugi dzień startowała. W Nowej Zelandii przewróciła się i wybiła kciuk i mówi: trenerze, jak jutro dam radę na tę rękę założyć kijek, to wystartuję. I wystartowała. Że tutaj też wystartuje ze złamaną stopą, nie miałem wątpliwości.

Skoro wszystkie opcje Justyna ciągle rozważa, to pewnie i Pyeongchang za cztery lata niewykluczone?

- Pyeongchang? Przecież to tak daleko. Justyna jeszcze w sprawie najbliższej przyszłości nie podjęła decyzji. Ja uważam, że powinna się zająć swoimi prywatnymi sprawami.

Tak by jej pan doradzał, gdy zapyta?

- Ja wątpię, że ona mnie o to zapyta.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.