Soczi 2014. Trenerka mistrzyń olimpijskich: Jest taki kraj, Ukraina, i potrafi być w czymś najlepszy na świecie

- Po nocach oglądamy, co się dzieje w Kijowie. Chcieliśmy, żeby dziewczyny pobiegły z czarnymi opaskami, ale MKOl nie dał zgody. Wystartowały i pokazały, że Ukraina potrafi - mówi Sport.pl Nadia Biłowa, która kiedyś razem z Romanem Bondarukiem pracowała w polskiej kadrze biathlonu, a dziś są razem w ukraińskim sztabie.

Paweł Wilkowicz: Pani zawodniczki zdobyły pierwsze złoto w Soczi akurat w dzień wynegocjowania porozumienia na Ukrainie. Słychać komentarze, że to jeden z najbardziej symbolicznych momentów tych igrzysk.

Nadia Biłowa: A dla nas: wreszcie spełnienie. W pierwszy dzień startów tutaj mieliśmy brąz Wity Semerenko, a potem cały czas było blisko, ale czegoś brakowało. Tu jeden strzał, tam jeden strzał. A teraz jest wreszcie złoto. Jestem bardzo szczęśliwa, bo dziewczyny pokazały, że potrafią. Na pewno to będzie i jakaś pociecha dla ludzi po obu stronach naszego sporu. Nasz prezydent Wiktor Janukowycz przecież tu był u nas w Soczi, rozmawialiśmy, padło dużo miłych słów. Mam nadzieję, że to się wszystko jakoś ułoży. Ja nie jestem ani z Majdanu, ani od prezydenta. Jestem z tych, którzy tęsknią za spokojem. Przez ostatnie trzy lata było ciągłe napięcie, widać było, że to w końcu pęknie. Baliśmy się, wiedzieliśmy, że to pójdzie w złą stronę, ludzie po obu stronach ze sobą nie rozmawiali, żalu było coraz więcej.

Gdy walki się wzmogły, był moment zawahania, czy zostawać na igrzyskach?

- Różne były rozmowy. Staramy się być na bieżąco. W sztabie trenerskim oglądamy całymi nocami, co się dzieje w kraju. Martwi nas to, przybija, trudno zresztą znaleźć odpowiednie słowo. Ale rozmawialiśmy z dziewczynami, że jednak trzeba wystartować. Żeby dać przykład, pokazać, że jest taki kraj, Ukraina, i że może być w czymś najlepsza na świecie.

Pojawiła się początkowo informacja, że biathlonistki biegną w sztafecie z żałobnymi opaskami, potem się okazało, że to jednak była plotka.

- Chcieliśmy, żeby pobiegły z opaskami. Ale MKOl odpowiedział, że to niemożliwe. Zakłócenie miru igrzysk, czy jak to ująć.

Dzwonicie często do domu, żeby się upewnić, że bliscy są bezpieczni?

- Tak. Ja nie pochodzę z Ukrainy, jestem z Kazachstanu, przyjechałam do Kijowa w 1981 roku na studia i już zostałam. Dalej mieszkam w Kijowie. Dzwoniłam do domu i mówili, że są bezpieczni. Że kolejki w sklepach, ale już jest spokojniej i ponoć idzie ku zgodzie.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.