Nadia Biłowa: A dla nas: wreszcie spełnienie. W pierwszy dzień startów tutaj mieliśmy brąz Wity Semerenko, a potem cały czas było blisko, ale czegoś brakowało. Tu jeden strzał, tam jeden strzał. A teraz jest wreszcie złoto. Jestem bardzo szczęśliwa, bo dziewczyny pokazały, że potrafią. Na pewno to będzie i jakaś pociecha dla ludzi po obu stronach naszego sporu. Nasz prezydent Wiktor Janukowycz przecież tu był u nas w Soczi, rozmawialiśmy, padło dużo miłych słów. Mam nadzieję, że to się wszystko jakoś ułoży. Ja nie jestem ani z Majdanu, ani od prezydenta. Jestem z tych, którzy tęsknią za spokojem. Przez ostatnie trzy lata było ciągłe napięcie, widać było, że to w końcu pęknie. Baliśmy się, wiedzieliśmy, że to pójdzie w złą stronę, ludzie po obu stronach ze sobą nie rozmawiali, żalu było coraz więcej.
- Różne były rozmowy. Staramy się być na bieżąco. W sztabie trenerskim oglądamy całymi nocami, co się dzieje w kraju. Martwi nas to, przybija, trudno zresztą znaleźć odpowiednie słowo. Ale rozmawialiśmy z dziewczynami, że jednak trzeba wystartować. Żeby dać przykład, pokazać, że jest taki kraj, Ukraina, i że może być w czymś najlepsza na świecie.
- Chcieliśmy, żeby pobiegły z opaskami. Ale MKOl odpowiedział, że to niemożliwe. Zakłócenie miru igrzysk, czy jak to ująć.
- Tak. Ja nie pochodzę z Ukrainy, jestem z Kazachstanu, przyjechałam do Kijowa w 1981 roku na studia i już zostałam. Dalej mieszkam w Kijowie. Dzwoniłam do domu i mówili, że są bezpieczni. Że kolejki w sklepach, ale już jest spokojniej i ponoć idzie ku zgodzie.