Soczi 2014. Skoki narciarskie - Współpraca polsko-polska

?Może być tylko lepiej - powiedział Jan Szturc i niemal w tym samym momencie obaj wybuchnęliśmy śmiechem. Po konkursie na skoczni normalnej, nie mogło być przecież lepiej? - pisze na blogu dziennikarz Sport.pl Dariusz Wołowski.

Dziwaczna to konkurencja. Czterokrotny mistrz olimpijski Simon Ammann zawala konkursy w Soczi ze względu na brak butów. Przynajmniej tak twierdzi, choć wydawałoby się, że skoczek z jego pozycją, może wszystko. Przecież po wielkich triumfach w Vancouver, pozostał na skoczni tylko po to, by powtórzyć swój festiwal w Rosji. I co? Przyjechał bez butów, które zapewniałyby mu komfort w konkursach puentujących kilkanaście lat spędzonych na skoczni?

Z pewnością niejeden psycholog straciłby włosy, próbując wyjaśnić przypadek Gregora Schlierenzauera. W wieku 24 lat zostawił daleko w tyle Matti Nykaenena, wygrywając w Pucharze Świata 52 razy. Dziś będzie musiał zacisnąć zęby i szukać wsparcia u kolegów (a ponoć za nim nie przepadają), by z Soczi nie wyjechać z pustymi rękami. W Vancouver nie doskakiwał do Ammanna i Adama Małysza, ale miał wtedy 20 lat i mnóstwo czasu, dwa brązy to było coś niezłego na początek. Dziś jego czas mija już zdecydowanie szybciej, a w najbardziej prestiżowych startach Austriak wciąż nie dolatuje do własnej wysokości.

Stoch nie chce skakać jak Diethart, ale jak... Stoch

Przyznam szczerze, że zafrapował mnie Thomas Diethart na Turnieju Czterech Skoczni. Wydawało się wtedy, że mamy w skokach wschodzącą gwiazdę, która może zdominować igrzyska w Soczi. Zapytałem nawet Kamila Stocha, czy chciałby skakać jak młody Austriak, z natury niechętny wszelkim porównaniom Polak powiedział, że chciałby skakać jak Stoch, tylko w najwyższej formie. Już wiemy, że jego reakcja była w pełni uzasadniona.

Ani Ammann, ani Schlierenzauer, ani Diethart, ani Morgenstern, któremu przepowiadano, że po tym swoim sportowym "zmartwychwstaniu", wypełni tą samą rolę w Soczi, co Ammann w Salt Lake City. Szwajcar miał wypadek w 2002 roku, po którym wrócił, by na igrzyskach przeskakiwać skocznie. Fiaskiem okazał się też drugi powrót Janne Ahonena, pięciokrotnego zwycięzcy TCS, zawodnika, który stawał na podium Pucharu Świata najczęściej ze wszystkich. Wśród tych wszystkich wielkich nazwisk jest jednak wyjątek.

Noriakiego Kasai pamiętam z igrzysk w Lillehammer. Miał wtedy zaledwie 21 lat, a utkwił mi w pamięci, bo Japończycy, którzy zdobyli wtedy pierwszy medal igrzysk w drużynie, powinni byli wziąć złoto. Tyle że ostatni z nich Masahiko Harada spadł ze skoczni, uzyskując 97,5 m, co byłoby zawstydzające nawet na obiekcie normalnym. Powstał niewybredny kawał, że Harada po polsku znaczy totalna klapa. Wymyślili go dziennikarze z kraju, którego jedyny reprezentant (Wojciech Skupień) w obu konkursach lądował koło 30. miejsca.

Nie przegrał z japońskim weteranem

Wydawało się, że na tamtych igrzyskach trzy złota weźmie Jens Weissflog. Ten sam, który był idolem Małysza. W konkursie na normalnym obiekcie wygrał jednak Espen Bredesen, a przecież dwa lata wcześniej w Albertville został norweską wersją Eddiego "Orła", zajmując ostatnie miejsce w konkursie na dużej skoczni. W 24 miesiące przebył drogę na szczyt z dna śmieszności. Podobnie zrobił Harada, który w Nagano trzy razy stawał na podium, zdobywając złoto, srebro, brąz i rehabilitując się w oczach swoich kibiców. Kasai na swój następny moment chwały czekał dwie dekady, ale w tym nieludzko długim okresie wyczekiwania na łączny wynik Kamila Stocha ocierał się o złoto. Ktoś z polskich kibiców zauważył nawet, że gdyby Kamil musiał przegrać, to najlepiej właśnie z weteranem z Japonii.

Ale nie przegrał. Wydaje się jednak, że każdy oglądający konkurs na dużej skoczni w Soczi mógł wczuć się w grę nerwów, która działa się na jego oczach. Każdy mógł wejść w skórę lidera Pucharu Świata, który na igrzyskach skacze jak nakręcony, wygrywa pierwsze złoto, w drugim konkursie prowadzi. I co? Trzeba być ze stali, by nie zadrżeć, by uniknąć nieszczęścia w chwili, gdy z pozoru nic się nie musi, a tak naprawdę musi się i to bardziej niż kiedykolwiek. Stając na szczycie skoczni, w drugiej serii Polak nie miał już wiele do wygrania, mógł tylko przegrać złoto.

Kasai ma jeszcze realną szansę na złoto w drużynie. W dzisiejszym konkursie najlepszy skoczek igrzysk też musi solidnie popracować dla kolegów. Maciej Kot i Jan Ziobro, którzy w chwilach życiowego triumfu obnosili Stocha po zeskoku obu skoczni w Soczi, zasługują na nagrodę. Za to, jak skaczą na igrzyskach i w całym sezonie, za to ile dobrej energii wnoszą do zespołu. Oby Piotr Żyła był w stanie odnaleźć formę, a ich wspólny wysiłek powinien zakręcić się wokół podium. Wtedy zostaną modelowym przykładem współpracy polsko-polskiej. Bardzo ich trzeba w naszym sporcie.

Dyskutuj z autorem na jego blogu ?

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.