Wiesław Kmiecik: Nie ma sensu psuć sobie nerwów, zwłaszcza że mamy tu jeszcze coś do zrobienia. W niedzielę wstaliśmy i poszliśmy na trening.
- Zbyszek poszedł na rower, jeździł sobie po parku. Jest tu fajna, pięciokilometrowa pętla, więc mógł i potrenować, i porozmyślać nad tym, czego dokonał. Z drużyny, która pojedzie pod koniec igrzysk [21 lutego eliminacje, 22 lutego walka o medale] na lodzie był Janek Szymański, byli jeszcze z nami sprinterzy - Arturowie Nogal i Waś.
- Cel się nie zmienia, ale trochę martwi nas kontuzja Konrada Niedźwiedzkiego. W niedzielę był na badaniu, bo w sobotę naciągnął mięsień przywodziciela.
- Nie tam, damy radę (śmiech). Spokojnie popracujemy i będzie dobrze.
- Jak w sobotę Koen Verweij dojechał do mety, to spokojny nie byłem. W pierwszej chwili pomyślałem, że będą dwa złote medale, ale błyskawicznie sobie przypomniałem, że jest nowy przepis i albo Zbyszkowi, albo Holendrowi złoto dadzą tysięczne części sekundy. Aż się we mnie zagotowało, jak zobaczyłem, że sześciu Holendrów biegiem ruszyło do sędziów. Na szczęście Witek Mazur [trener kadry kobiet] był blisko, zachował czujność i wskoczył w to towarzystwo. Chociaż w sumie sam nie wiem, dlaczego mówię "na szczęście". To emocje. Bo przecież prawda jest taka, że niesamowicie precyzyjna maszyna wyświetla czas i można krzyczeć, ile się chce, a wyniku się nie zmieni. Trzy tysięczne sekundy, 3,8 centymetra - taka przewaga dała nam złoto na dystansie 1500 metrów. Niepojęte.
- Rozumiem ich o tyle, że nie chciałbym być na ich miejscu. Ale prawda jest taka, że właśnie tak wygląda łyżwiarstwo szybkie. Tu są ogromne emocje, wielkie szybkości i minimalne różnice. A to dlatego, że rywalizacja stoi na bardzo wysokim poziomie. Taki jest zresztą cały współczesny sport. Dziwię się, że w skokach narciarskich pomiary robi się co pół metra. Dla mnie to jest śmieszne, to z czasem musi się zmienić, bo i tam różnice między zawodnikami są coraz mniejsze.
- On to przeżywał bardziej, ja już dzień po tamtym starcie byłem pewny, że będzie dobrze. Widziałem na treningu, że Zbyszek jedzie świetnie, dlatego naprawdę spokojnie czekałem na 1500 m.
- Nie będę kłamał. Wiedziałem, że będzie dobry bieg, czułem, że da medal. Myślałem, że może nawet Zbyszek będzie pierwszy, ale odrzucałem tę myśl, bo ona mi się wydawała zbyt piękna.
- Nie mam pojęcia, ale śmiać mi się chce, jak na to wszystko patrzę. Robi się z tego wielki problem, a tu trzeba normalnie podejść do sprawy i zadaszyć nie jeden tor, tylko wszystkie cztery, które mamy w kraju. To da się zrobić za małe pieniądze.
- Szkoda, że nie 500. Kwoty padają bardzo różne, głos zabierają ludzie, którzy nie mają o sprawie pojęcia. Mam projekt, który w Tomaszowie Mazowieckim można zrealizować za 30 mln. I wszystko by było - hala z boiskami, a dookoła bieżnia. I solidna firma by to zrobiła. Za 200 mln to wszystkie nasze tory by się zadaszyło i jeszcze by się kupiło kilka tysięcy par łyżew, żeby dzieciaki miały na czym jeździć. Bo przecież takie tory miałyby też przeznaczenie rekreacyjne.
- Nowy też by się bardzo przydał. Niedawno rozmawiałem z panią wiceprezydent Krakowa. To duże miasto, fajny obiekt rekreacyjny na pewno jest tam potrzebny. Przecież dzieciaki chcą naśladować sportowych idoli. Trzeba dać im szansę. A tam mógłby powstać wielki ośrodek dla łyżew szybkich, figurowych, dla short-tracku i hokeja. I ten obiekt służyłby ludziom przez większą część doby. Nam na trening wystarczyłyby cztery godziny.
- Na razie nic nie wskazuje na to, żeby mógł przestać nim być. No, chyba że się pojawią tacy sponsorzy, którzy zapewnią mu spokojny byt. Na pewno jego sytuacja poprawi się o tyle, że dostanie stypendium (7590 złotych netto miesięcznie). Ale to nie są kwoty, które rzucają na kolana, z nich nie odłoży się tyle, żeby po zakończeniu kariery spokojnie żyć, a coś będzie trzeba wtedy robić. Dlatego ze straży lepiej nie rezygnować. Zwłaszcza że stypendium za rok czy dwa można stracić.