Soczi 2014. Stoch po złoto. Dużą skocznię ma we krwi

O 18.30 konkurs na większej siostrze ?francy? - dużej skoczni, którą mistrz olimpijski Kamil Stoch oswoił po upadku w środę. Relacja Z Czuba i na żywo z konkursu w Sport.pl i aplikacji mobilnej Sport.pl LIVE. I to już od 17.15!

Skocznia w środę wierzgnęła przy pierwszym spotkaniu, jakby chciała mu powiedzieć: "Mistrzuniu, uważaj, nie jestem taka łatwa!". Mistrz upadł przy lądowaniu, doznał niegroźnych stłuczeń lewego łokcia, ale powiedział jeszcze wieczorem przed szatnią, ripostując jej zaczepkę: - Takich upadków to ja miałem mnóstwo. Zdarzają się co pół roku.

Chyba było to coś w rodzaju: - Tylko tyle na mnie masz? Nic więcej?

Następnego dnia Stoch pojawił się na treningu i oddał trzy skoki. - Nawet rzuciłem propozycję, aby nie skakał po raz trzeci, ale Kamil powiedział, że mu latanie sprawia frajdę - opowiadał trener Łukasz Kruczek.

No i tym samym Stoch postawił na swoim, pokazał jej, kto tu rządzi. Kolejno był pierwszy, drugi i trzeci. Skocznia została oswojona i będzie służyć wiernie w bojach.

Sytuacja była analogiczna do wydarzeń przed konkursem na normalnej skoczni zakończonej - każde dziecko wie - złotem, deklasacją rywali, niemal 13 punktami przewagi. Na pierwszym treningu Kamil oswajał skocznię - tam niepokoiliśmy się niepewnymi skokami, niedużymi odległościami. Stoch mówił, że nie może się na niej odnaleźć, że jest bardzo wymagająca, ale zaraz ją opanuje. Na drugim treningu już po niej jeździł, jak chciał - był drugi i dwukrotnie najlepszy. Podczas konkursu pięknie mu służyła, a on nazwał ją - na wszelki wypadek już po wszystkim - "francą", bo narowista i trudna w obsłudze była. - Większa siostra małej "francy" jest nawet sympatyczna - powiedział.

Dla 26-letniego Kamila są to już trzecie igrzyska, ma za sobą starty w 11 sezonach Pucharu Świata - w sumie było to prawie 200 konkursów. Występował w pięciu mistrzostwach świata, czterech mistrzostwach świata w lotach. Przez ten czas skakał na normalnych, dużych skoczniach i największych do lotów, krótko mówiąc, na wielu różnych, i - wiadomo - nie ma takiej samej na świecie. Wszyscy fachowcy, w tym słynni trenerzy fiński Hannu Lepistö i Mika Kojonkoski, uważają, że jest lepszy na dużej niż na normalnej, choć dzięki talentowi i doświadczeniu czuje się dobrze na każdej. - Teoretycznie w sobotę powinno być lepiej niż było w niedzielę - mówi pierwszy trener Adama Małysza Jan Szturc, przypominając, że takich zdolności lotnych, takiego czucia powietrza i takiej techniki układania się w locie nie ma dziś nikt na świecie.

Kamil nie jest jednak oryginalny. W całej stawce PŚ większość skoczków woli duże skocznie. Normalne służą im do ćwiczenia techniki, gdy popełniają rażące błędy, gdy automat im się rozreguluje, wtedy ćwiczy się na mniejszym obiekcie. Ale gdy technika skoku jest OK, wszyscy wolą sobie polatać. Konkursy na średnich obiektach są nudne, wszyscy skaczą niemal w to samo miejsce, jak mówią, "w jedną dziurę". Kibice też wolą oglądać dalekie skoki. W tym sezonie na normalnej skoczni rozegrano zaledwie jedne zawody PŚ. Pozostałe na obiektach dużych, gdzie błąd przy odbiciu lub za słabe odbicie da się nadrobić perfekcyjnym lotem. O ile ktoś lata tak jak Stoch, stylista i technik.

Pamiętajmy, że jako 12-latek startował jako przedskoczek PŚ w kombinacji norweskiej na Wielkiej Krokwi i skoczył 128 m, więcej niż jakikolwiek zawodnik tych zawodów. Dużą skocznię ma we krwi, ale też chodzi o technikę, której szczegółów laik nie wychwyci. Trzeba pytać trenerów. Przewagę Stochowi daje duża szybkość lotu w pierwszej fazie, tak jak kiedyś Adamowi Małyszowi. Stoch - według byłego trenera Małysza Apoloniusza Tajnera - podczas lotu późno dochodzi do szerokiego ułożenia nart w formie V i dzięki temu oraz maksymalnie poziomej sylwetce nie wytraca szybkości tak jak większość rywali. Następnie stabilizuje lot z rozwartymi szeroko nartami. W tej fazie z kolei ma dużą siłę nośną. Daje mu ją szybkość lotu, w sumie razem czynniki składają się na odległość.

Na lot skoczka na dużej skoczni wpływa tak wiele czynników, że zawsze zostaje niepewność, do ostatniego skoku, czyli skoku Stocha. Wpływ może mieć wiatr, choć dzięki systemowi punktowania uwzględniającemu podmuchy człowiek ma dużo większy wpływ na swój wynik niż kiedyś. Teraz narzekania na wiatr są bardziej zniuansowane, skoczkowie mówią, że ponieważ wiatr mierzony jest w wielu punktach, czasem kierunki i siły się zerują statystycznie, ale nie w rzeczywistości.

Cuda teraz zdarzają się jednak rzadziej. Nie tak jak w Turynie, gdzie w konkursie na normalnej skoczni tylko jeden Austriak - zawodnik imperium skoków - wszedł do najlepszej dziesiątki, i to ledwo, ledwo, a na dużej zdobyli złoto i srebro. Dokonali tego młodzi wtedy 20-letni Thomas Morgenstern i 22-letni Andreas Kofler. W Soczi Austriacy też polegli na małej skoczni, słabiej skakali starsi zawodnicy, zaś lepiej młodzi, 21-letni Thomas Diethart i 22-letni Michael Hayboeck. To byłaby niespodzianka, bo w reprezentacji kwaśno, zawodnicy się nie cierpią nawzajem (czytaj obok). Na treningach widać, że nie spada forma młodziutkiego Słoweńca Petera Prevca, srebrnego medalisty na normalnej skoczni. On też woli większą siostrę "francy", dwukrotnie był najlepszy na treningach. Dobrze fruwa Niemiec Severin Freund, też dwukrotnie był najlepszy.

Jednak Stoch nie pęknie ani przed nimi, bo nie ma żadnego powodu, ani przed presją konkursu. - Kamil przystępował do zawodów z dwoma kamieniami na sercu i gdy po pierwszym znakomitym skoku w finale spadł mu pierwszy, poczuł się lekko - powiedział Małysz po pierwszym konkursie w Soczi. Znaczy, teraz nie ma już żadnego obciążenia. Nie tylko on już zdobył złoty medal i nie musi nikomu nic udowadniać. Wciąż idealnie funkcjonuje filozofia Kruczka, który postanowił, że jeżeli świat się zmienia, to tym gorzej dla świata. A więc igrzyska olimpijskie traktują skoczkowie jak normalny konkurs - to już wiemy, to trener wielokrotnie powtarzał - a Soczi jak Zakopane w świąteczną niedzielę. Z pełnymi szykanami. To znaczy zawodnicy idą spać o 3, czyli o północy polskiego czasu, wstają czasem o 14, czyli o 11 polskiego czasu. W każdym razie było tak w ostatni czwartek, kiedy o 14 ścigała się i wygrała Justyna Kowalczyk na 10 km klasykiem. - Justyna to dopiero przegościówa. Hi-menka - stwierdził Stoch.

Ale jeśli zdobędzie złoto, on będzie przegościem. Stanie się jedynym oprócz Roberta Korzeniowskiego polskim sportowcem, który zdobyłby dwa złote medale na jednych igrzyskach.

Copyright © Agora SA