• Link został skopiowany

Soczi 2014. Włoszczowska: Siła woli większa niż ból

- Czasem trenuje się i startuje z takimi urazami, z jakimi powinno się siedzieć w domu. To rzeczywiście trochę chore, że co by się nie stało, człowiek zawsze chce wracać jak najszybciej, często kosztem zdrowia. Ale za dużo ta harówka kosztuje, żeby się poddać, kiedy boli - twierdzi Maja Włoszczowska. Wicemistrzyni olimpijska w kolarstwie górskim docenia sukces Justyny Kowalczyk, która w Soczi dobiegła do olimpijskiego złota mimo złamanej kości śródstopia. - Też bym olała kontuzję i startowała, ile tylko bym mogła - mówi dosadnie Włoszczowska.
Maja Włoszczowska
Fot. Kuba Atys / Agencja Wyborcza.pl

Relacje z najważniejszych zawodów w aplikacji Sport.pl Live na iOS , na Androida i Windows Phone

Łukasz Jachimiak: Zawsze z wielkim uznaniem mówi pani o Justynie Kowalczyk, w przeszłości - jak ona teraz - osiągała pani sukcesy, startując z kontuzjami, pewnie więc mocno docenia pani wyczyn koleżanki?

Maja Włoszczowska: Przede wszystkim żałuję, że nie obejrzałam jej biegu. Jestem w Hiszpanii, mocno pracuję przed sezonem, akurat w porze startu Justyny musiałam wyjechać na trening. Ale zaraz po powrocie połączyłam się z internetem i długo czytałam doniesienia z Soczi.

Była pani zaskoczona wielkim zwycięstwem Kowalczyk?

- Prawdę powiedziawszy nie.

Ludzie, którzy biegami narciarskimi zajmują się od lat, przyznają, że w złoto Polki nie wierzyli.

- Mnie Justyna nie zaskoczy już absolutnie niczym. Wiem, jak ciężko pracuje, już na początku tego sezonu wiedziałam, że na igrzyskach będzie bardzo mocna, bo ten początek miała najlepszy w całej swojej historii startów w Pucharze Świata. Naprawdę można było się spodziewać, że w Soczi nie zawiedzie.

Ale ona biegła ze złamaną kością śródstopia, bez paznokci, które straciła po tym, jak odmroziła tę stopę i z pościeranym ścięgnem Achillesa.

- Jej perypetie na pewno dodały emocji, rozumiem, że po tym wszystkim pojawiły się pytania, czy zdobędzie medal. Ale ona pracowała zbyt ciężko, żeby go nie zdobyć. Jasne - nie można było mówić, że na sto procent stanie na podium, a tym bardziej że wygra. Ale na pewno można i trzeba było się tego spodziewać. To jest wyjątkowo silna zawodniczka. Z doświadczenia wiem, jak bardzo ją ta noga bolała i że ostatnie tygodnie przygotowań musiały być dla niej drogą przez mękę. Ale też ona musiała czuć, że w tym nieszczęściu ma dużo szczęścia. Sama złamałam nogę tuż przed igrzyskami, ale moje złamanie nie dawało szans na start. Takie złamanie boli najbardziej. Teraz życzę Justynie, żeby tylko kolejnymi startami nie doprowadziła do poważnych komplikacji. Na pewno mimo fachowej opieki, jaką ma, jest czymś takim zagrożona. Ale rozumiem, że się tym nie przejmuje. Ma złoty medal olimpijski, jest w euforii. Na jej miejscu postąpiłabym tak samo. Też bym olała kontuzję i startowała, ile tylko bym mogła.

Kiedy Kowalczyk poinformowała, że jej stopa jest złamana, wielu twierdziło, że jest szalona, decydując się pozostać na igrzyskach. Dlaczego wy, sportowcy, w takich chwilach nie rezygnujecie? Pani chyba też jeszcze przez chwilę po złamaniu nogi miała nadzieję na start w Londynie?

- Trochę to wtedy zostało źle przedstawione. Takie rzeczy mówili ludzie, którzy mojej stopy nie widzieli. Sama już w chwili upadku wiedziałam, że moje marzenia o Londynie się skończyły. Miałam złamaną inną kość niż Justyna i przede wszystkim pozrywane wszystkie możliwe więzadła. Mojej stopy nie dało się używać przez następne trzy miesiące, tak była wykręcona. Szkoda, że nie skończyło się na zwykłym złamaniu, bo takie kontuzje nieraz potrafią przynieść dużo dobrego.

Dziwnie słucha się takich słów.

- Oczywiście nie jest dobrze, kiedy zdrowotne problemy sportowca nie mają końca, gdy wychodzi z jednej kontuzji i zaraz łapie następną. Wtedy siada psychika. Ale kiedy raz na jakiś czas trzeba się zmierzyć z trudną sprawą, to taka przeciwność losu potrafi dodać olbrzymiej motywacji. Kiedy przez trzy miesiące po ostatniej kontuzji nie mogłam nic robić, to zawzięłam się, że wrócę bardzo silna. Postanowiłam sobie, że nie skończę kariery w taki sposób, bardzo denerwowało mnie, że wielu ludzi właśnie koniec kariery zaczęło mi wróżyć. Dla zadziornego zawodnika każdy krytyczny głos w trudnej sytuacji jest bardzo cenny. Justynie różne wypowiedzi różnych osób dały dobrego kopa do pracy. Sama przyznała, że również dzięki nim przeżywa teraz wielkie chwile.

W 2009 roku rozbiła pani twarz na treningu przed mistrzostwami świata w Australii, a dwa tygodnie po operacji odbierała srebrny medal mistrzostw Europy w kolarskim maratonie. Dlaczego u wielkich sportowców strach przed bólem czy powikłaniami przegrywa z chęcią rywalizacji? Sport jest dla was narkotykiem, wciągnęliście się za bardzo, żeby odpuścić?

- Generalnie dla nas też najważniejsze jest zdrowie, żadne medale nie są warte jego utraty. Ale zawsze warto sprawę przemyśleć, poradzić się fachowców. Justyna po złamaniu nogi zdecydowała się dalej trenować i startować, bo pewnie wie, ile to ją będzie kosztowało i oceniła, że tyle warto zapłacić. Nie wiem, w jakim dokładnie stanie jest jej stopa, ale pewnie przez opóźnienie leczenia Justyna będzie musiała przechodzić bolesną rehabilitację o co najmniej miesiąc dłużej, niż gdyby zrezygnowała z igrzysk. Złoty medal olimpijski na pewno jest wart takiego poświęcenia. A czy przesadzamy? Przyznaję, że czasem trenuje się i startuje z takimi urazami, z jakimi powinno się siedzieć w domu. To rzeczywiście trochę chore, że co by się nie stało, człowiek zawsze chce wracać jak najszybciej. Na pewno często za szybko i na pewno kosztem zdrowia. Ale jak się na coś pracuje przez cztery lata, to po prostu nie da się wycofać, dopóki w głowie jest myśl, że może mimo wszystko jakoś się uda dociągnąć do igrzysk. Za dużo ta harówka kosztuje, żeby się poddać, kiedy boli. Siła woli jest większa niż ból, dlatego zaciska się zęby i jeżeli tylko można dalej walczyć, nie ryzykując drastycznie, to się tę walkę podejmuje.

Umiecie ocenić, kiedy ryzyko jest za duże?

- W takich sytuacjach warto mieć obok kogoś, kto powie "słuchaj, przeginasz, wylecz się najpierw z tego czy tamtego i dopiero bierz się za treningi".

Wyobraża sobie pani, że Justyna Kowalczyk kogoś słucha? Ona jak coś sobie postanowi, to raczej zdania nie zmieni.

- I na pewno właśnie dlatego jest tam, gdzie jest, czyli na absolutnym sportowym szczycie. Wielkie gratulacje dla niej.

Więcej o: