Biathlon w Soczi 2014. W poszukiwaniu spokoju na strzelnicy

Ze strzelaniem w biatlonie jest jak z grą w pokera. Gdy pojawi się forsa, to wkraczają emocje, puls przyspiesza i rządzą nerwy

Rozmowa z Adamem Kołodziejczykiem, trenerem polskich biatlonistek

JAKUB CIASTOŃ: Srebrny medal Krystyny Pałki na zeszłorocznych MŚ, brązowy Moniki Hojnisz, kilka miejsc na podium PŚ, coraz więcej miejsc w pierwszej dziesiątce. Co pan zrobił, że biatlonistki zaczęły osiągać lepsze wyniki?

ADAM KOŁODZIEJCZYK: Zanim przyszedłem, zawodniczki wiele lat pracowały z trenerami zza wschodniej granicy. Była moda na dyscyplinę, zebrania, bojowe odprawy oraz opierdziel za najdrobniejsze rzeczy. Na zgrupowaniach, choć poza domem dziewczyny spędzają 250 dni w roku, było jak na obozie harcerskim, w hotelach pokoje dwójki i trójki. Bez pytania, czy im to odpowiada, czy nie. Zero prywatności.

Kiedy poznałem dziewczyny, zrozumiałem, że im takie traktowanie nie odpowiada. To dorosłe, samodzielne kobiety, niezwykle doświadczone, niektóre uprawiają biatlon od kilkunastu lat. Życie we wspólnocie im nie pasowało, potrzebowały indywidualizmu. Dlatego jedną z pierwszych rzeczy, jakie zrobiliśmy, było wprowadzenie zasad szanujących prywatność. Teraz każda dziewczyna ma w hotelu jedynkę, na zgrupowanie mogą czasem zabrać pieska, zaprosić rodziców czy chłopaka. Nie będziemy 30-letnich kobiet izolować od świata. Odprawy są krótkie, jeśli mamy coś do zakomunikowania, robimy to w najprostszy możliwy sposób.

I nauczyłem się słuchać. Ja byłem na PŚ w Oberhofie trzeci raz, a Magda Gwizdoń szesnasty. Dziewczyny mają własne zdanie na wiele spraw, dużo wiedzą, opłaca się dać im się wypowiedzieć.

Prywatność miała takie znaczenie?

- Tak, w przyjaznym otoczeniu ma się inne podejście do pracy. Bardziej im się chce, nie myślą o kończeniu kariery, ale o tym, by coś jeszcze osiągnąć.

Co jeszcze pan zmienił? Dziewczyny biegają szybciej, czasem załapują się do pierwszej dziesiątki czasów na trasie. Kiedyś tego nie było, jeśli miały być w czołówce, musiały bezbłędnie strzelać. Teraz margines na błędy strzeleckie jest ciut większy.

- Wprowadziliśmy bardzo intensywny trening siły. Dziewczyny często siedzą na siłowni, ćwiczą wyciskanie, przysiady z naprawdę sporymi ciężarami. Dźwigają po kilkanaście ton na godzinnej sesji. Kiedyś w biatlonie dominowała moda, że siłę robi się, wyłącznie dużo biegając na nartach. Ale okazało się, że umiejętny trening na siłowni może znacznie poprawić wydajność biegu techniką łyżwową. Najlepszy przykład, że ma to sens - bicepsy Marit Bjorgen.

Która dziewczyna jest najsilniejsza na siłowni?

- Trudno powiedzieć, bo przecież ważna jest siła względna, czyli w stosunku do masy ciała. Dziewczyny wyciskają maksymalnie po 60 kg.

Co jeszcze pan wprowadził przez dwa i pół roku pracy z kadrą?

- Treningi są mniejsze objętościowo, ale intensywniejsze. Trenerzy ze Wschodu uważali, że najważniejsze są kilometry. Od maja do listopada trzeba było ich natłuc po kilka tysięcy. Teraz odjęliśmy z kilometrażu, ale zwiększyliśmy tempo, jest więcej szybkich treningów. Dziewczyny przesiadły się też latem z rowerów górskich na szosowe. Prędkości są większe, robią więcej kilometrów, wkładają więcej siły w ruch, a siła nóg wzmacnia się bardziej niż na rowerze górskim. Trening jest efektywniejszy.

Nawet latem staramy się jeździć na nartach, np. w specjalnym tunelu śnieżnym w Oberhofie. Naukowo udowodniono, że jeśli stale nie trenuje się pewnych kluczowych dla danej dyscypliny umiejętności, to one zanikają. Kiedyś w biatlonie panowało przekonanie, że latem wystarczą nartorolki i rower.

Mówią o panu "trener z podejściem naukowym".

- Otaczamy się grupą doradców, pomaga nam dietetyk, fizjoterapeuta, fizjolog, lekarz, mamy zgrany zespół serwismenów.

Krystyna Pałka jest liderką grupy?

- Liderki w sensie osoby, która rządzi, wielkiej indywidualności, to u nas nie ma. Jest demokracja, uważam, że wszystkie dziewczyny mają podobny potencjał. Jeśli już, to można mówić o jakimś podziale obowiązków. Magda Gwizdoń to w drużynie najbardziej zaufany kierowca, zawsze prowadzi naszego busa na zmianę ze mną. Kryśka to ekspertka od sprzętu, nart i smarowania. Weronika Nowakowska-Ziemniak to nasza nieoficjalna rzeczniczka, odpowiada za kontakt z mediami. Otwartość na media to też znak firmowy tej drużyny. Kiedyś tego nie było, kadra była zamknięta. Teraz dziennikarze są koło nas mile widziani. To dziś standard na świecie.

Z którą zawodniczką najtrudniej się dogadać?

- O nie, takich rzeczy ode mnie nie wyciągnięcie. Sprawy drużyny zostają w drużynie. Kiedyś powiedziałem słowo za dużo i miałem małą awanturę.

Do biatlonu trafił pan wiele lat temu z lekkoatletyki. Jaka była podstawowa różnica, jeśli chodzi o podejście do zawodniczek?

- Musiałem się przestawić, bo tam, żeby pobudzić zawodniczkę do walki, mogłem do niej krzyknąć, spowodować, żeby się bardziej nabuzowała, zmotywować ją tak, jak w boksie działa podanie amoniaku. W biatlonie jest odwrotnie - emocje trzeba tonować, bo poza biegiem, czyli częścią wybuchową, jest też strzelanie, czyli coś, co wymaga skupienia i spokoju.

A strzelanie to od lat polskie przekleństwo. Tomasz Sikora jak szybko biegał, to pudłował na strzelnicy, i na odwrót. Z dziewczynami jest podobnie. Gwizdoń czasem pędzi do mety jak huragan, a na strzelnicy klęska - trzy, cztery pudła. Nowakowska-Ziemniak, ostatnio też bardzo szybka - to samo, też często pudłuje.

- Strzelanie rozgrywa się tak naprawdę w głowie. W biatlonie jest z nim jak z grą w pokera. Dopóki gra się dla zabawy i liczy punkty na kartce, jest spokojnie. Ale jak pojawi się forsa, to wkraczają emocje, puls przyspiesza i rządzą nerwy. Jak zawodniczka biegnie na 40. pozycji i nie ma szans na dobry wynik, to strzela na luzie jak automat, zupełnie jakby to był trening. Ale gdy biegnie trzecia czy piąta i od strzelania będzie zależało, czy wygra i będzie sławna, czy dostanie medal, premię albo stypendium, to zaczyna się poker na pieniądze. Dochodzą emocje i już tak łatwo się nie strzela.

Nie da się tego wyćwiczyć na treningach?

- Można na treningu imitować warunki z trasy w tym sensie, że też może wiać wiatr, może być mgła, a obok strzela inna zawodniczka. Ale teoretycznie, żeby ćwiczyć w naprawdę realnych warunkach, trzeba byłoby wywołać podobne emocje, czyli np. karać finansowo za pudła na treningu, i to tak porządnie, np. zabierając 10 tys. zł. Gdyby zawodnik zobaczył, że mu tyle zeszło z konta, to wtedy byłby realny stres. Ale nikt na taki krok się jeszcze nie zdobył.

W tym sezonie związek zatrudnił w roli konsultanta trenera strzelectwa sportowego. Nic to nie dało?

- Bardzo doświadczony człowiek, ale jak z nami trochę pobył, sam stwierdził, że to dwie różne bajki. W strzelectwie są standardowe warunki. Pogoda się nie zmienia, jest możliwy automatyzm. U nas zmienia się wszystko. Może wiać, padać deszcz, śnieg, może być mgła, można stać w miejscu, gdzie wieje mniej lub inaczej itd. Choć dziewczyny oddają 10 tys. strzałów na treningach, to nie ma mowy o pełnym automatyzmie. Zawsze musi być możliwość przełączenia na sterowanie ręczne. Bo zanim zaczną strzelać, muszą przeanalizować mnóstwo czynników. Jak zawieje, trzeba skorygować albo przeczekać.

Ale są sportowcy, którzy potrafią to opanować. Gdyby tak nie było, biatlon zawsze byłby loterią, a nie jest. W tym sezonie najczęściej wygrywały Tora Berger i Darja Domraczewa. Zwyciężały, bo umiały połączyć szybki bieg z celnym strzelaniem.

- Kluczowe jest doświadczenie. Oswoić się ze stresem na strzelnicy można tylko dzięki startom i dobrym wynikom. Z czasem nasze dziewczyny nauczą się lepiej sobie radzić z presją, ale na razie stabilności wciąż im brakuje. Wyniki z MŚ czy PŚ pokazały, że spokój wewnętrzny w nich jest, musi tylko częściej dawać o sobie znać.

Polki zdobyły dwa medale MŚ, Gwizdoń rok temu na trasie olimpijskiej w Soczi wygrała sprint. Na igrzyskach dziewczyny sprostają oczekiwaniom?

- Poprzedni sezon, najlepszy w historii kobiecego biatlonu, jest też naszą zmorą, bo presja wzrosła. Nie tylko otoczenia, ale też samych dziewczyn. One powinny brać przykład ze skoczków. Kilka tygodni temu byliśmy z Moniką oraz Weroniką na uniwersjadzie we Włoszech i mieszkaliśmy w jednym hotelu ze skoczkami. To bardzo wyluzowani goście. Fajnie powiedział Łukasz Kruczek, że zawodnicy muszą być jak aktorzy - dobrze zagrać swoje role. U nas te role zagrać jest trudniej, ale to też możliwe.

Na co stać dziewczyny w Soczi?

- Nie chcę składać deklaracji. Cieszmy się, że mamy cztery zawodniczki, które potrafią szybko biegać. Przy dobrym układzie mamy 16 szans indywidualnych i jedną w biegu drużynowym, żeby odnieść sukces. Ale nie wszystko będzie zależało tylko od nich.

Konkurencja będzie piekielnie silna. Świat spina się na igrzyska: Niemki, Norweżki, Rosjanki...

- Szanse na medale ma 30-40 dziewczyn, w tym Polki. Ale nasze dziewczyny nie są w czołówce, jeśli chodzi o osiągnięcia. Musimy spojrzeć na wyniki z pokorą. Jest bardzo dużo biatlonistek, które częściej stawały na podium.

Mówiąc tak, próbuje pan zdjąć z dziewczyn presję?

- Po poprzednim sezonie z medalami MŚ i miejscami na podium otrzeźwienie przyszło samo, bo okazało się, że początek nowego sezonu nie był tak dobry. I dobrze, bo dziewczyny widzą, że aby coś osiągnąć, ciągle muszą ciężko pracować. To najlepsza motywacja.

Trasy w Soczi będą pasować naszym biatlonistkom?

- W zeszłym roku byliśmy na próbie przedolimpijskiej i dziewczyny od początku narzekały, że trasy są za mało techniczne, że mają za mało podbiegów, ale potem Magda wygrała w sprincie, a w sztafecie drużyna była czwarta.

Odbiór trasy to psychologia. W PŚ ciągle oglądają te same miejsca, więc wiedzą, czego się spodziewać, nawet jak trasa im nie pasuje. Soczi było nowe i dlatego mało komu się podobało. Z tego, co pamiętam, to najbardziej narzekali Rosjanie, a przecież trasy teoretycznie były robione pod nich.

Finansowo dużo brakuje nam do Niemców, Norwegów, innych potęg?

- Jasne, że można latać na zawody helikopterem i mieć ciężarówki zamiast busów, a serwismenów 20, a nie trzech, ale to, co my mamy, w zupełności nam wystarcza do przyzwoitego przygotowania się do igrzysk. Nie narzekamy.

Ale przygotowywać się i tak musieliście głównie za granicą...

- Choć mamy Justynę Kowalczyk, najlepszą biegaczkę świata, to w Polsce wciąż nie ma np. możliwości wykonania podstawowego badania wydolnościowego dla narciarzy, czyli VO2 max, na bieżni na nartorolkach, czyli w takich warunkach ruchowych jak w uprawianej dyscyplinie. Niemcy w samym Oberhofie mają dwie takie maszyny.

U nas z wielkim wysiłkiem robi się za 4 mln zł remont Jamrozowej Polany w Dusznikach, a w Oberhofie tyle kosztuje jeden domek dla zawodników. Tam są obiekty za dziesiątki milionów euro. Takie przykłady można mnożyć. Nasi panczeniści przywożą medale z MŚ, a siedzą cały czas na torze w Niemczech, bo u nas nie mogą trenować. Dlatego, jak mnie ktoś zapyta, czy jestem za igrzyskami w Zakopanem, to powiem tak, bo w końcu zbudowaliby u nas porządne obiekty dla sportowców. f

Jak strzeli Zbyszek?

Monika Hojnisz

23 lata, chorzowianka. Najmłodsza, ale niektórzy twierdzą, że najbardziej utalentowana w polskiej kadrze. Przed rokiem sensacyjnie wywalczyła brązowy medal MŚ w Nowym Mieście. Od dziecka uprawia sport, mało brakowało, a zostałaby pływaczką. Wychowanka trenera kadry Adama Kołodziejczyka, który pracował z nią od najmłodszych lat w klubie UKS Lider Katowice. Jak ma dobry dzień, potrafi gnać jak wicher, wszystko rozstrzyga się na strzelnicy. W tym sezonie wyniki miała przeciętne - najwyżej w PŚ była 12.

----------

Weronika Nowakowska-Ziemniak

27 lat, pochodzi z Dusznik-Zdroju. Swój karabin nazwała "Zbyszek". Jedyna w kadrze, która wciąż czeka na wielki sukces. Nie wygrała jeszcze zawodów PŚ ani nie zdobyła medalu MŚ. Kolekcjonuje za to trofea z uniwersjady - na ostatniej zdobyła cztery medale. Najlepsza polska zawodniczka igrzysk w Vancouver - piąta na 15 km. Gdyby nie pudło na ostatnim strzelaniu, miałaby srebro. Niedawno przyznała, że myślała o zakończeniu kariery, bo dostaje niskie stypendium i trudno jej się utrzymać. Ostatnio biega szybko, gorzej ze strzelaniem.

----------

Magdalena Gwizdoń

34 lata, pochodzi z małej wsi Laliki, najbardziej doświadczona w drużynie. W PŚ startuje od 1998 r., sześciokrotnie stawała na podium, najlepszy sezon to 2006/07. Teoretycznie najszybsza wśród Polek, ale też najbardziej nerwowa, przez co zazwyczaj zawala na strzelnicy najważniejsze starty. Na igrzyskach w Vancouver była najwyżej na 31. miejscu, na ostatnich MŚ - na 12. Po zawalonym strzelaniu zazwyczaj nie ma ochoty z nikim rozmawiać.

----------

Krystyna Pałka

30 lat, mieszka we wsi Czerwienne. Wicemistrzyni świata z Nowego Miasta w 2013 r. w biegu pościgowym, piąta na igrzyskach w Turynie na 15 km. W szkole w Zakopanem chodziła do jednej klasy z Justyną Kowalczyk. Żołnierz zawodowy w stopniu kaprala. Kocha rywalizację, najlepiej czuje się, gdy może bezpośrednio walczyć z rywalkami, czyli w biegach pościgowych i masowych. W tym sezonie osiągnęła najlepszy wynik w polskiej ekipie - trzecie miejsce w PŚ w Hochfilzen. Najlepszy strzelec w kadrze, nieco gorzej było ostatnio z bieganiem.

----------

4 razy na 39 biegów indywidualnych

Polki stawały na podium PŚ w ostatnich dwóch sezonach: Pałka (2), Hojnisz i Gwizdoń (po 1)

Copyright © Agora SA