Soczi 2014. Morgenstern jak Ammann?

- Thomas Morgenstern może wrócić dopiero w przyszłym sezonie, ale też może skakać już na igrzyskach w Soczi. To on zdecyduje, miejsce w kadrze na niego czeka - mówił w Zakopanem trener austriackich skoczków Alexander Pointner. - Morgenstern w wypadku na skoczni Kulm ucierpiał bardzo poważnie. Moim zdaniem nie pojedzie do Soczi, bo życie jest tylko jedno, a igrzyska są co cztery lata - ocenia dr Robert Śmigielski, który współpracuje m.in. z Justyną Kowalczyk.

Relacje z najważniejszych zawodów w aplikacji Sport.pl Live na iOS , na Androida i Windows Phone

12 lat temu w Zakopanem porywającą walkę o zwycięstwo stoczyli Adam Małysz i Sven Hannawald. W pierwszych startach tamtego, olimpijskiego sezonu, dominował Polak, później na skoczniach rządził Niemiec, który wygrał wszystkie cztery konkursy Turnieju Czterech Skoczni. Po ich spotkaniu na Wielkiej Krokwi, ostatnim przed igrzyskami w Salt Lake City, wszyscy byli przekonani, że Małysz i Hannawald między sobą rozstrzygną walkę o złote medale.

Ammann miał więcej szczęścia

Simon Ammann, który trzy tygodnie później zgarnął oba tytuły mistrza olimpijskiego, zakopiańskie konkursy oglądał tak, jak teraz Morgenstern - leżąc przed telewizorem.

Tydzień przed Zakopanem 21-letni wówczas Szwajcar uderzył twarzą o zeskok Muehlenkopfschanze w Willingen. Jego wypadek wyglądał podobnie jak ten, jaki Morgenstern miał w Bad Mitterndorf. Ale u Ammanna poza stłuczeniami lekarze stwierdzili tylko lekkie wstrząśnienie mózgu, natomiast u Morgensterna odbicie płuc, liczne urazy głowy i zaniki pamięci. - Interesuję się skokami, dobrze pamiętam, że Ammann był wtedy mocno poturbowany, ale obrażeń jego i Morgensterna nie można porównywać. Austriak ucierpiał mocniej, Szwajcar nie miał stwierdzonego żadnego urazu głowy - mówi dr Robert Śmigielski.

Różnicę w konsekwencjach wypadków dwóch wielkich skoczków najlepiej obrazuje fakt, że stan Morgensterna przez kilka dni określany był jako krytyczny, natomiast Szwajcar już dzień po bolesnym upadku na bulę opuścił szpital. Co więcej, jego stan zdrowia pozwalał na 600-kilometrową podróż samochodem u boku trenera Berniego Schoedlera do Zurychu.

Ammann do igrzysk w Salt Lake City kurował się w domu, a skakać chciał już w Zakopanem. Przed przyjazdem do Polski powstrzymało go jedno z kontrolnych badań, bo wykazało, że wskutek upadku uszkodził kręgi szyjne. - Lekki ból głowy i stłuczone ramię już teraz nie przeszkodziłyby mi w skakaniu. Ale nie martwcie się, że jeszcze nie mogę startować. Wrócę i będę starym, dobrym Simim - mówił swoim kibicom, nawiązując do pierwszych świetnych występów (cztery miejsca na podium kolejno w Engelbergu, dwa razy w Predazzo i w Oberstdorfie) w swej karierze, które zanotował tuż przed Willingen.

Głody kolejnych sukcesów Ammann do treningów wrócił dwa tygodnie po wypadku, gdy część światowej czołówki rywalizowała w Hakubie i Sapporo. A później, jak wszyscy świetnie pamiętamy, bazując na zachwycającej świeżości, w najważniejszych startach odleciał i Małyszowi, i Hannawaldowi, i całej reszcie.

Wielkie konsylium

Wszyscy, którzy podobnej historii życzą Morgensternowi, muszą pamiętać, że on na kontakt z kibicami na razie nie ma ochoty, że szpital w Salzburgu opuścił dopiero sześć dni po wypadku, że teraz przechodzi neurologiczną i psychologiczną rehabilitację w klinice w Klagenfurcie, w której dochodził do siebie również po grudniowym wypadku w Titisee-Neustadt. Wtedy rozbił twarz i złamał jeden z palców prawej ręki. Wszystkim zaimponował, gdy dwa tygodnie później stanął na starcie Turnieju Czterech Skoczni. Teraz - nie tylko za sprawą większej skali doznanych urazów, ale również ze względu na grudniowy upadek - z powrotem nie może się spieszyć.

- Słyszymy, że ci, którzy obserwują Morgensterna, którzy go regularnie badają, są zadowoleni z postępów w jego leczeniu. Ale oni muszą wziąć, i na pewno biorą, pod uwagę, że miesiąc temu zawodnik też doznał urazów głowy. Teraz tamte urazy mogły się teraz pogłębić. Dlatego fachowcy, pod opieką których znajduje się skoczek, prowadzą wieloczynnikową analizę, uwzględniającą również psychikę zawodnika - mówi dr Hubert Krysztofiak, szef polskiej misji medycznej na igrzyska w Soczi.

Specjalista, który nad zdrowiem naszych olimpijczyków czuwał również w 2012 roku na igrzyskach w Londynie oraz w 2010 roku na igrzyskach w Vancouver, zapewnia, że w tak poważne przypadki jak ten Morgensterna zaangażowany jest cały zastęp medyków. - Problem na pewno jest i nadal będzie analizowany z punktu widzenia wielu specjalizacji. Kwestia powrotu do startów zawodnika po urazie głowy to temat bardzo szeroko opracowywany i omawiany w medycynie sportowej, eksperci wypracowali standardy oceny możliwości powrotu zawodnika po takim urazie, Morgenstern będzie więc musiał dostać zgodę od wielu specjalistów - mówi Krysztofiak. - Kluczowe będzie przeprowadzane zawsze w takich sytuacjach badanie funkcjonalnego stanu zawodnika - dodaje.

O tym, że lekarze nie będą działać pochopnie, przekonany jest też dr Śmigielski. - Sportowcy często nie myślą o zdrowotnych konsekwencjach swoich decyzji, bo kieruje nimi ambicja. Ale Morgensternowi nikt nie pozwoli jechać na igrzyska, jeśli on nie będzie się do olimpijskich startów nadawał. Zespół badających go neurochirurgów i neurologów na pewno nie da mu zielonego światła na starty, jeśli będzie miał choć cień wątpliwości - wyjaśnia.

Skoczek zwinny jak kot

Śmigielski i Krysztofiak życzą Morgensternowi szybkiego powrotu na skocznie, ale jednocześnie takiego obrotu spraw nie przewidują.

- Nie mam danych, a bez wyników badań nie jestem w stanie ustalić rokowania. Na pewno mogę tylko powiedzieć, że miałbym obawy przed przedwczesnym dopuszczeniem zawodnika do startu i pamiętałbym, że obowiązkiem lekarzy jest przedkładanie zdrowia pacjenta nad wszystkie inne sprawy, w tym nad jego sportowe oczekiwania - mówi Krysztofiak.

Tylko co z presją, jaką lekarze zajmujący się Morgensternem na pewno już zaczynają odczuwać? - Naciski środowiska, a więc samych sportowców, ich trenerów, działaczy, kibiców nie mogą mieć dla nas znaczenia. Lekarze są w specyficzny sposób ustawieni w strukturze sportu wyczynowego i olimpijskiego. Mamy ustalone zasady niezależności, arbitralności. Bierzemy pod uwagę opinię pacjentów, ale najważniejsza jest dla nas etyka zawodowa, a ona każe nam na pierwszym miejscu stawiać zdrowie i funkcjonowanie zawodnika w przyszłości, a nie tylko jego tu i teraz - tłumaczy szef lekarzy polskich olimpijczyków.

Właśnie ze względu na dalszą przyszłość Morgensterna, a nie tę najbliższą, dotyczącą Soczi, w jego szybki powrót do skoków nie wierzy dr Śmigielski. - Moja opinia jest taka, że Morgenstern na najbliższe igrzyska nie pojedzie. Życie jest jedno, a o olimpijskie medale można walczyć co cztery lata - mówi. - Lekarz sportowy ma zawsze trudne zadanie, bo musi twardo powiedzieć "nie". Ale jeżeli jest zagrożenie życia, zdrowia, to nie wolno się na start zgodzić. Nie wyobrażam sobie, żeby ktoś wziął na siebie odpowiedzialność wysłania Austriaka na tak ważne zawody tak szybko. No bo proszę sobie wyobrazić, co by się działo z takim lekarzem, gdy Morgensternowi coś złego się w Soczi zdarzyło - dodaje.

Na co w takim razie liczy Pointner, który do 27 stycznia zamierza zwlekać z ogłoszeniem swej kadry, mając nadzieję, że wśród olimpijczyków wymieni również Morgensterna?

- Niedawno Michael Schumacher po wypadku na nartach sam wstał, przed upadkiem jechał wolno, a jednak znalazł się w stanie krytycznym. Ale często jest tak, że skala urazów wcale nie jest tak wielka, jakiej się spodziewamy, widząc wypadek sportowca - mówi dr Krysztofiak.

- Po tak poważnym upadku Morgenstern dochodzi do siebie szybko, bo dla sportowców wypadki to normalna sprawa. Oczywiście nie takie, w których roztrzaskują sobie głowy, ale jednak ci ludzie mają zdolność wychodzenia z wielu opresji. Weźmy judo. Przecież widząc efektowny rzut osoba, która nie zna się na sporcie, może pomyśleć, że zawodnik, który wykonał taką akcję, zabił tego drugiego. A jednak ten rzucony za chwilę wstaje. Skoczkowie wstają dziesiątki, jeśli nie setki razy. Oni do upadania przyzwyczaili się już na początku swoich karier i nauczyli się, jak się ratować w sytuacjach, które dla nas skończyłyby się dużo gorzej, niż kończą się dla nich. W tym cała nadzieja, że i po ostatnim upadku Morgenstern wstanie szybciej, niż sobie wyobrażamy - kończy dr Śmigielski.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.