Skoki narciarskie: orzeł nie zawsze może

W czwartek konkurs w Wiśle, początek długiego weekendu Pucharu Świata w Polsce. To też ostatnia prosta eliminacji do ekipy olimpijskiej. Ale nawet jeśli w Wiśle i Zakopanem będzie bez polskich miejsc na podium, nie ma powodu do paniki przed Soczi.

To się działo w Engelbergu, niespełna miesiąc temu. W najlepszy jak do tej pory pucharowy weekend polskich skoków, gdy Kamil Stoch i Jan Ziobro dwa razy stawali na podium. Kamil po pierwszym konkursie został liderem Pucharu Świata, w niedzielę pierwszy raz miał skakać z żółtym numerem startowym. I czuł się w nim tak, jakby numer był z żelaza. Bał się, że nie udźwignie. Na pierwszą serię jeszcze jakoś te myśli odgonił, miał drugi wynik. Ale przed finałowym skokiem presja znów go dopadła, kamizelka lidera parzyła. Wtedy zobaczył, jak Gregor Schlierenzauer, lider po pierwszej serii, rekordzista w liczbie wygranych konkursów PŚ, męczy się ze swoimi butami. Nie może ich zasznurować, tak mu się ręce trzęsą. Kamil pomyślał: jak on się boi, to mi też wolno. I napięcie zeszło.

Wiadomo, że nic nie wiadomo

Stoch skoczył po pierwsze miejsce, Schlierenzauer po swojej próbie spadł z prowadzenia poza podium, a opowieść z wieży o nerwach i o tym, jak niewiele w skokach dzieli sukces od porażki, zaczęła krążyć w polskiej kadrze. I pewnie jeszcze będzie wracała niejeden raz tej zimy, bo na trzy tygodnie przed Soczi wiadomo tylko tyle, że nic nie wiadomo. W czternastu rozegranych w tym sezonie konkursach było aż 11 zwycięzców (dwaj z nich, Simon Ammann i Noriaki Kasai, opuszczają polskie konkursy), dwa poważne wypadki jednego z najlepszych skoczków świata Thomasa Morgensterna, a najważniejszą do tej pory próbę, Turniej Czterech Skoczni, wygrał chłopak znikąd, Thomas Diethart. Wszyscy się wszystkich boją, wszyscy wszystko przed wszystkimi ukrywają, wszyscy wiedzą, że konkurencja ma coś, co wyciągnie dopiero na Soczi albo tuż przed. To może być najlepszy możliwy kombinezon, najlepiej udoskonalona para butów, jakieś nowe wiązanie, jak to Simona Ammanna z Vancouver, które dziś stosują wszyscy, choć w różnych odmianach. Niemal każdy skoczek trzyma coś w rezerwie na Soczi, coś nad czym pracował od lata. Skoczkowie z polskiej kadry - też. I nie pokazują wszystkiego nawet na treningach, jeśli wiedzą, że ktoś je może filmować.

Engelberg, czyli świetnie się składa

Niespełna miesiąc po Engelbergu euforia wokół polskich skoków przygasła, bo od tamtego czasu nie było żadnego zwycięstwa, a Turniej Czterech Skoczni zostawił niedosyt. Ale tak jak wtedy nie było powodu, by ogłaszać, że teraz już na pewno podbijemy Soczi, tak teraz nie ma powodu, by się martwić, że nie podbijemy. A jeśli się już martwić, to raczej problemami ze śniegiem, które uniemożliwiają normalne treningi, a nie tym, że forma przyszła za wcześnie. Łukasz Kruczek mówił po Engelbergu szczerze w wywiadzie dla Sport.pl, że jego skoczkowie wcale nie są w jakiejś wybitnej formie, po prostu wyjątkowo lubią szwajcarską skocznię, a do tego wszystko się świetnie ułożyło. Takie są dziś skoki: nie ma dominatorów, jest grupa kilkunastu świetnych skoczków, kto ma najmocniejsze karty danego dnia, wygrywa. A forma to sprawa względna. To nie biegi, gdzie się celuje z najlepszą formą fizyczną w konkretny start, tutaj trzeba umieć odtwarzać ruch najbliższy ideałowi. Problem w tym, że tego nie można sobie zamówić na konkretny moment. Trzeba gonić ideał, bez gwarancji, że się uda. Gdyby to było takie proste, to Gregor Schlierenzauer byłby już choćby raz indywidualnym mistrzem olimpijskim. A on nawet jedyny tytuł mistrza świata zdobył w Oslo 2011 ledwo ledwo.

Kadra na Soczi: decyzja w Zakopanem

Polacy mimo ostatniej przerwy w wygrywaniu mają nadal lidera Pucharu Świata, który zdążył się już oswoić z ciężarem żółtej koszulki, i łącznie trzech skoczków którzy tej zimy wygrywali, w czterech z 14 konkursów. Tylko Austriacy wygrali więcej zawodów, oni też byli najlepsi w Turnieju Czterech Skoczni, ale czy na pewno chcielibyśmy się zamienić? W czołowej dwudziestce PŚ jest czterech Polaków, Austriaków trzech, a ten z nich, który skakał najbardziej regularnie, leży teraz w szpitalu. Do tego, jak podpowiadają wykresy wyników naszych skoczków w poprzednich latach, zwykle druga część sezonu jest dla nich lepsza. Tak było już za czasów Adama Małysza i jest nadal.

Kamil Stoch tej zimy pierwszy raz w karierze wygrał jakiś konkurs przed styczniem. Piotr Żyła rok temu do konkursu w Wiśle zdobył w PŚ ledwie 11 punktów, w trzech konkursach, w pozostałych nie awansował do finału. A od Wisły włącznie zebrał do końca sezonu 474 pkt. Stoch i Maciej Kot w ubiegłym sezonie w konkursach od Wisły włącznie zdobyli ponad dwa razy więcej punktów niż w pierwszej części sezonu. Oczywiście to też tylko trend, a nie żadna gwarancja powtórki. Tak czy owak, w czwartek o 17.30 (pierwsze treningi będą w Wiśle o 9, kwalifikacje o 11) zaczyna się najważniejsza dla Polaków próba przed wylotem do Soczi. Po konkursie w Wiśle będą jeszcze dwa w Zakopanem, drużynowy w sobotę i indywidualny w niedzielę. Po nich Łukasz Kruczek ogłosi kadrę na igrzyska w Soczi, a na następne konkursy w Sapporo wyśle zaplecze kadry. Nasi olimpijczycy wrócą do startów dopiero tuż przed igrzyskami, w Willlingen.

Treningi zamiast Sapporo

W sprawie odpuszczania Sapporo każdy będzie miał swoje zdanie. Cztery lata temu przed igrzyskami w Vancouver wielu pukało się w głowy, że Simon Ammann i Thomas Morgenstern lecą do Japonii, będą zmieniać strefę czasową na niespełna miesiąc przed igrzyskami. Wygrali tam po jednym konkursie, potem Ammann odleciał wszystkim w Kanadzie, a Morgenstern był dwa razy poza podium. Każdemu według potrzeb. Nasi skoczkowie wolą zamiast podróży do Japonii spokojne treningi. Rok temu w Sapporo byli, odpuszczali przed mistrzostwami świata loty w Oberstdofie. W Wiśle i Zakopanem tylko jeden z nich stanął wówczas na podium, Stoch - na trzecim miejscu na Wielkiej Krokwi. W ostatniej próbie przed MŚ było jeszcze gorzej, Kamil był w Klingenthal, na jednej ze swoich ulubionych skoczni, 18. po pierwszej serii, potem zdyskwalifikowany za nieregulaminowy kombinezon i przesunięty na 30. A dwa tygodnie później został mistrzem świata.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.