Łukasz Kruczek: Tak. Płynnie przechodzimy ze skakania treningowego do konkursów. Każde zawody potraktujemy identycznie, nie mieliśmy specjalnych przygotowań ze względu na sezon olimpijski. Dokonaliśmy korekt w porównaniu z poprzednim, który przepełniony był emocjami złymi i dobrymi. Jesteśmy bogatsi o tamte doświadczenia. Ekipa jest fajna, młodzi zrobili postęp, było z kogo wybrać siódemkę na Klingenthal.
Najłatwiej jest wybrać trzech--czterech. Potem zaczyna się kłopot, bo różnice są małe. O tym, że do Niemiec pojedzie Stefan Hula, zdecydowały wyniki ostatnich treningów. Ci, którzy się nie zakwalifikowali, mają problem, bo Puchar Kontynentalny zaczyna się dopiero 15 grudnia i nie będą mieli ani gdzie, ani z kim rywalizować.
- Jasiek był w kadrze w ubiegłym sezonie, ale tuż przed inauguracją miał upadek w Lillehammer. Długo dochodził do siebie, a my mogliśmy wystawiać tylko pięciu zawodników w Pucharze Świata. Wszyscy zdobywali punkty, więc nie miałem go na kogo zamienić. Poprzedniej zimy startował w Pucharze Kontynentalnym i zajął 20. miejsce w PŚ w Zakopanem. Latem skakał dobrze i równo, zajął piąte miejsce w Letnim GP. Krzysiek jako jedyny junior zdobył w poprzednim sezonie punkt PŚ w lotach w Oberstdorfie. Fizycznie nie jest tak ukształtowany jak Jasiek, ale skacze dobrze.
- W tym sezonie w czołówce może się zrobić ścisk, kandydatów do wygrania PŚ jest przynajmniej sześciu. O tym, kto zdobędzie punkty, a kogo zabraknie w drugiej serii, będą decydowały detale. Piotrek Żyła ustabilizował formę, rok temu wszystko wyglądało chaotycznie, szliśmy na skocznię i nikt nie wiedział, jak będzie. Teraz jest regularny. Maciek Kot osiągnął fizyczną stabilizację, wcześniej miał zmienną motorykę, w różny sposób reagował na te same bodźce na treningach. Dawid Kubacki trzyma równą formę.
- Decydowały pieniądze. Niemcy jako jedyni podjęli wyzwanie. Obiekt w Klingenthal jest tak samo kapryśny jak w Kuusamo, gdzie startujemy za tydzień. Zawody mogą być loterią. Logistycznie wszystkim jest bliżej do Niemiec, no i w Klingenthal przyjdzie dużo więcej kibiców niż w Lillehammer czy Kuusamo. Niezręcznie zaczynać sezon przy pustych trybunach.
- Byliśmy dwa razy w Oberstdorfie, gdzie mieliśmy po cztery treningi, oraz w Hinzenbach. Tam skakaliśmy dwa razy i tam odbyły się wewnętrzne kwalifikacje do Klingenthal.
- Nie. Kiedyś nie było prawie nic, dziś mamy niemal wszystko, łącznie z trzema skoczniami na światowym poziomie. Nie musimy się już tułać po świecie. Bywało, że po kilkunastogodzinnej podróży człowiek dochodził do siebie dwa dni i dopiero mógł trenować na 100 procent. Teraz zajęcia są bardziej efektywne, wystarczy chwila, by znaleźć się w Szczyrku, Zakopanem czy Wiśle. To wymagające i trudne obiekty, w PŚ często skacze się na łatwiejszych.
- Nastawienie. Poprzedni sezon zaczęliśmy od dna. Doszło wtedy do poważnych rozmów, które procentują. Zdecydowanie poprawiła się komunikacja, nikt nie ma oporów, żeby mówić o tym, co mu się nie podoba. Siedmiu skoczków w kadrze daje komfort, szczególnie w kapryśnych warunkach. Nie ma siły, żeby wszyscy mieli pecha. Jeśli będzie loteria, któryś wyciągnie dobry los - im mniej zawodników, tym większe prawdopodobieństwo pecha. Na początku sezonu w kwalifikacjach będzie skakało siedmiu Polaków. Czy tylu pojedzie na Turniej Czterech Skoczni, zależy od wyników w Pucharze Kontynentalnym. Kraje, których zawodnik jest w czołowej trójce, mają prawo wystawić dodatkowego skoczka w PŚ. W ostatnich czterech konkursach PK poprzedniego sezonu Klimek Murańka miał trzeci wynik i dlatego zaczynamy sezon w siedmiu.
- Z jednej strony jest najlepszy z najlepszych i niczego nikomu nie musi udowadniać. Wie, co i jak należy zrobić, by osiągnąć sukces. Nie da się tego oczywiście odtworzyć, ale dni z Predazzo mocno mu się wryły w pamięć.
- Może. Rozwija się harmonijnie, trzy lata temu był w PŚ dziesiąty, potem piąty, ostatnio trzeci. Strata do Schlierenzauera była duża, ponad 600 punktów. Teraz losy Kryształowej Kuli mogą rozstrzygać się w ostatnich konkursach.
- Teraz nie zakładam powtórki, ale i nie spodziewam się fajerwerków. Chcemy zacząć spokojnie. Wtedy mieliśmy problemy ze sprzętem, odstawaliśmy od reszty i zadziałał efekt domina. Każdy chciał nadrabiać braki po swojemu, za bardzo chciał, błąd gonił błąd i w końcu wszystko się posypało.
- Dużo, choć dało dopiero piąte miejsce w klasyfikacji generalnej Pucharu Narodów. Trudno będzie o powtórkę, bo są tylko trzy konkursy drużynowe: w Klingenthal, Zakopanem i Planicy. Rok temu były cztery.
Moje stwierdzenie jest niby bardzo ogólnikowe, ale wiele się pod nim kryje. Jeden czy nawet dwóch zawodników nie osiągnie takiego rezultatu. Dobrze i daleko musi skakać czterech-pięciu.
- Niczym, zmienia się tylko nazwa imprezy głównej. W wielu dyscyplinach wszystko podporządkowuje się wyłącznie igrzyskom, w skokach tak się nie da. Nim pojedziemy do Soczi, trzeba skoczyć w 20 zawodach PŚ, wywalczyć jak najwyższy numer startowy, być w czołówce, żeby liczyć na przychylność sędziów. Oni inaczej oceniają skoczków z pierwszej piątki PŚ, inaczej słabszych. Liczyć się będą detale, ale dla nas konkursy w Soczi będą takimi samymi zawodami jak PŚ.
- Zdecyduję w ostatniej chwili, czyli pół godziny po kwalifikacjach. Postawię na doświadczenie, ale nie wykluczam niespodzianki.
- Ostatnio skakaliśmy z Finami, Słoweńcami, Czechami, Niemcami i Francuzami. Nie odstawaliśmy. Austriaków i Norwegów nie widziałem, a plotek powtarzać nie chcę. W austriackiej kadrze B, którą oglądaliśmy, cudów nie było.