25-letni skoczek pojawił się na lotnisku w Balicach w kasku, goglach i chustce zakrywającej twarz - jakby przygotowywał się do skoku. Od razu po wejściu do hali przylotów podbiegł do niego pracownik ochrony. Wydawało się, że chce go zatrzymać, ale była to tylko prośba o autograf.
Choć Żyła zakrył twarz, kibice go rozpoznali bez problemu, bo od kilku miesięcy skoczek jest gwiazdą internetu. Rekordy popularności biły jego wywiady, w których zapewniał, że "Thomasowi Morgensternowi musi postawić flaszkę". Internautów najbardziej urzekł opisem jednego ze swoich skoków: "Garbik, fajeczka, no i jakoś poleciało". Jego profil na Facebooku, gdzie m.in. zamieszcza śmieszne zdjęcia i na swój sposób opisuje życie reprezentacji, polubiło ponad 130 tys. osób. Kamil Stoch ma niemal o połowę mniej fanów. Wczoraj na lotnisku w Balicach mistrz świata z Val di Fiemme szedł obok Żyły i po raz pierwszy cieszył się mniejszym zainteresowaniem dziennikarzy i kibiców.
Piotr Żyła: Od wczoraj w kasku chodzę (śmiech). No, nie... po prostu założyliśmy się, że mnie nie rozpoznacie.
- Nie. To było niespodziewane zwycięstwo. Od dłuższego czasu skakałem dosyć dobrze, do podium było blisko kilka razy, ale wygrać... Zaskoczony jeszcze jestem. Myślałem, że wygra Kamil. Kiedy zobaczyłem, że jestem pierwszy, nie do końca wiedziałem, co się dzieje. Ale naprawdę fajnie popatrzeć na tabelę wyników i widzieć swoje nazwisko na szczycie. I to obok Schlierenzauera, największej gwiazdy skoków. Po konkursie dostałem 80 SMS-ów z gratulacjami, nieodebranych połączeń nie zliczyłem.
- Tak, dawno temu. Ale wtedy do pięćdziesiątki nawet się nie zakwalifikowałem. A teraz przez myśl mi nie przeszło, że się uda. Oczywiście po pierwszej serii w głowie zaświtało, że jest szansa na podium, ale starałem się myśleć tylko o tym, by pójść na górę i dobrze skoczyć.
- Różnie z głową bywa, bo taki jest urok skoków. Po rozbiegu jedziemy z prędkością 91 km/godz., wystarczy myśl, aby zrobić coś inaczej niż zwykle, i już jest za późno.
- Troszkę posiedzieliśmy, wypiliśmy po piwku... No dobra, po dwa. Po zawodach nie wadzi. Przed zawodami nie można, bo po wypiciu, wiadomo, człowiek fizycznie nie jest sprawny, chyba sami wiecie, jak to jest. A że po zwycięstwach Kamila jakoś czasu nie było, to dopiero teraz udało się zorganizować przyjemny wieczór, usiąść i się cieszyć. Ale na prawdziwe świętowanie będzie czas dopiero po ostatnich konkursach w Planicy.
- A właśnie że nie. Wolę z boku stać.
- Naprawdę, wolę się usunąć. Kiedy po mistrzostwach świata w internecie znajdowałem kolejne filmiki ze mną w roli głównej, to aż mi głupio było, że znowu coś niemądrego powiedziałem. Ale przede wszystkim nie czuję się gwiazdą i nie chcę nią być. Chcę po prostu robić to, co robię od małego i w czym jestem dobry. I co dwa lata temu zaczęło mi sprawiać przyjemność, dzięki czemu z czasem przyszły coraz lepsze wyniki.
- Szkoda. W Skandynawii poszło nam naprawdę dobrze, wygraliśmy trzy ostatnie konkursy... Ale spokojnie, niedługo będzie kolejny sezon.
- A gdzie tam, do igrzysk kupa czasu jest jeszcze! Na razie skupiamy się na Planicy [konkursy lotów zamykają sezon, odbędą się 22-24 marca]. Tam skocznia robi największe wrażenie. Poziom adrenaliny jest wyższy, a w tym sporcie właśnie to jest najfajniejsze. Rozbieg jest też bardzo specyficzny - nie zmienił się od czasów, kiedy Piotr Fijas bił rekord świata.
- Nic z tych rzeczy. Mam cel, by w Planicy sobie fajnie poskakać, a nie żeby osiągnąć dobry wynik. Bo loty narciarskie to coś niesamowitego, czysta frajda. Jak się myśli tylko i wyłącznie o dobrym wyniku, to nie do końca skoki wychodzą. Po konkursach w Wiśle i Zakopanem pojechałem do Japonii z myślą o wysokim miejscu, a miałem problemy z zakwalifikowaniem do trzydziestki. Przed każdym kolejnym wyjazdem mówiłem sobie, że po prostu jadę poskakać. I tego trzeba mi życzyć: frajdy ze skakania.