Damian Janikowski: Mogę włożyć głowę w paszczę krokodyla

Lubię wyzwania. Armwrestling, futbol amerykański, hokej - nie ma problemu. Odpada chyba tylko piłka nożna - mówi w rozmowie ze Sport.pl zapaśnik Damian Janikowski, brązowy medalista Igrzysk Olimpijskich w Londynie.

Krzysztof Girgiel, Andrzej Kulasek: W jednym z wywiadów opowiadałeś, że ty - medalista olimpijski - musiałeś trenować na sali, gdzie nie było ogrzewania, ćwiczyło się w dwóch parach dresów, tak było zimno. A z drugiej strony są piłkarze, którzy mają komfortowe warunki, zarabiają krocie, a nie mogą się pochwalić sukcesami. Nie boli cię to?

- Ja do tej sali już przywykłem, to jest jakby mój dom. Nie przeszkadza mi grzyb na ścianach, zimno czy braki sprzętowe. Trzeba trenować w takich warunkach, jakie się ma. Ale z drugiej strony to porażka, że piłkarze mają najlepsze warunki, że jeden zawodnik zarabia tyle, ile Polski Związek Zapaśniczy przeznacza na wszystkich zapaśników w kraju. A nie potrafią nic wywalczyć, nic wygrać, nic pokazać. To jest niefajne.

Ale nie zostawiasz zapasów?

- Przez najbliższe cztery lata na pewno nie. Potem - nie wiem.

Bo brakuje ci złota olimpijskiego, bo wciąż cię kręcą?

- I jedno, i drugie. Za bardzo kocham tę dyscyplinę. Chcę się przekonać, na co mnie jeszcze stać, ile medali mogę zdobyć.

Potem zapewne MMA? Znasz już tę formułę, walczyłeś w niej.

- Tylko w amatorskich zawodach, w 2010 roku brałem udział w turnieju Shooto C w 2010 roku [Janikowski wywalczył tytuł mistrza Polski w kategorii do 91 kg].

A były już jakieś propozycje z MMA? Ktoś dzwonił z propozycją?

- Tak. Nie pamiętam w tej chwili organizacji, ale jest w Polsce jeszcze jedna oprócz KSW...

MMA Attack?

- Możliwe. Pytali, czy nie byłbym już teraz zainteresowany walką. Nawet z jakimś niezłym zawodnikiem, ale odpowiedziałem, że jeszcze nie czas. Mogę wystartować sobie gdzieś amatorsko, dla zabawy, żeby się sprawdzić. Ot tak, dla rozrywki. Ale zawodowo - jeszcze nie. Dopiero jak skończę z zapasami.

Znanym zawodnikom, którzy z klasycznych sportów walki przeszli do MMA, nie zawsze się udawało. Choćby Pawłowi Nastuli, choć on dostał trudnych rywali na początek. Nie boisz się, że gdy już przejdziesz do MMA, jakiejś umiejętności w ringu ci zabraknie?

- To nie jest tak, że rzucę zapasy i z dnia na dzień przejdę do MMA. Gdy już się na to zdecyduję, chcę być przygotowany. Na pewno czeka mnie solidny trening w brazylijskim jujitsu czy kick-boxingu. Zresztą już teraz, kiedy mam wolny czas od zapasów, rozwijam inne sztuki walki.

Zdarzyło ci się sparować z kimś z czołówki polskiego MMA?

- Z Filipem Kopijem, Krzysztofem Gołaszewskim, przed jedną z gal sparowałem też z Borysem Mańkowskim, także mam styczność z zawodnikami MMA. Niedawno odwiedzili nas we Wrocławiu, w klubie Rio Grappling Mamed Chalidow i Asłambek Saidow. Wprawdzie z nimi nie trenowałem, ale z kolegami Mameda, którzy walczą na poważnych galach, już tak. Myślę, że jeszcze zbyt dobry w te klocki nie jestem, ale oni mówią, że wygląda to nieźle.

Popularność MMA w Polsce rośnie. Nie masz wrażenia, że kosztem innych dyscyplin, m.in. zapasów? Że podbiera im kibiców, dzieciaki, które mogłyby trenować, czy sponsorów?

- Trochę tak. Sponsorzy ciągną do MMA, młodym też to się podoba, bo widzą efektowne gale, a takich zapasów nie mają gdzie oglądać.

Ale ciebie już tak. Jesteś popularny, pojawiasz się w telewizji. Igrzyska chyba diametralnie zmieniły twoje życie? Byłeś zapaśnikiem, a teraz jesteś też celebrytą?

- Przede wszystkim jestem zapaśnikiem. A celebrytą? Jak ktoś chce, to może mnie tak nazwać. Myślę, że to fajnie, że pojawiam się w mediach, bo może dzięki temu ludzie dowiedzą się, co to są zapasy? Że można w nich coś osiągnąć. Wiadomo, promuję siebie, ale też swoją dyscyplinę.

Nie przeszkadza ci ten szum wokół ciebie?

- Nie mam z tym problemu.

Twoja dziewczyna nie jest zazdrosna?

- Wszystko jest pod kontrolą. Jasne, czyta różne komentarze o mnie, raz się cieszy, raz denerwuje, i jak to kobieta - bywa zazdrosna. Zresztą myślę, że gdyby to ona była medalistką olimpijską, ludzie ją prosiliby o autograf czy pisali do niej, to też byłbym zazdrosny. Ale ona jakoś to znosi.

Miałeś długą drogę do sukcesów. Powiedziałeś kiedyś, że dzięki zapasom jesteś przyzwoitym człowiekiem. Naprawdę byłeś tak blisko... złych rzeczy?

- Mieszkałem z babcią i można powiedzieć, że wychowywała mnie ona, ale też ja sam, czyli że wychowała mnie ulica. Gdyby nie sport, nie zapasy, nie sukcesy.... nie wiem, co bym robił. Coś na pewno, ale czy to byłoby dobre, czy złe? Nie wiem.

Byli w twoim otoczeniu ludzie, koledzy, z którymi trenowałeś, którzy po drodze gdzieś się pogubili?

- Zawsze są tacy. W każdym sporcie i na każdej sali. Dobrze rokował, ale gdzieś się pogubił. To jest życie, człowiek popełnia błędy.

Co będziesz robił w najbliższym czasie, gdy nie ma na razie medalu olimpijskiego do zdobycia?

- Nie wiem. Odpoczywał. Leżał, spał, jadł. Ale nie ma mowy o leniuchowaniu - lubię spędzać czas aktywnie: deska, motory.

Najbliższe wyzwanie sportowe?

- W styczniu czy w lutym jest Puchar Polski seniorów, potem w marcu ME, po drodze kilka turniejów zagranicznych. Wrzesień-październik to mistrzostwa świata, a potem, za jakieś dwa-trzy lata znowu będą kwalifikacje olimpijskie.

Chyba w ogóle lubisz wyzwania? Gdyby siłacz na rękę zaproponował ci pojedynek...

- Nie ma problemu. Byłoby miło, gdybym go zaskoczył i pokonał, choć ja się nie boję przegrywać i przegrywać umiem.

Adam Małysz zamienił skocznię na wyścigi samochodowe. Ty też mógłbyś zrobić taki przeskok "od czapy"? Jakieś wyścigi pływackie czy coś?

- A czemu nie? Gdybym tylko miał czas. Jestem wszechstronny. Futbol amerykański, hokej - byłaby możliwość, to wchodzę w to. Tylko nie piłka nożna. Kiedyś grałem i lubiłem. A teraz - nie.

Nawet nie kibicujesz, przed telewizorem?

- Bardzo rzadko. Jak już naprawdę nie ma nic w telewizji, to zobaczę mecz. Wolę poleżeć i odpocząć. Dlatego ta piłka to chyba jedyna rzecz, której nie chciałbym robić.

Chyba jest ich więcej? Na przykład wkładanie głowy w paszczę krokodyla...

- A co, nie włożyłbym?

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.