- Ta dziesiątka to magiczna liczba, która przy nas nieustannie trwa. Jedni powiedzą, że to porażka, inni - że stabilizacja, niektórzy - że sukces. Na dokładne analizy przyjdzie czas - stwierdził w Londynie Andrzej Kraśnicki, prezes PKOl.
Gołym okiem widać jednak, że Londyn to gorsze dla Polski igrzyska niż Pekin (2008) i Ateny (2004). Na dwóch poprzednich zdobyliśmy więcej złotych i srebrnych medali, nasi zawodnicy częściej zajmowali miejsca tuż za podium. Szczególnie duża przepaść jest między Pekinem a Londynem. Cztery lata temu sięgnęliśmy po trzy złote medale, aż sześć srebrnych i jeden brązowy. Teraz - po dwa złote, dwa srebrne i sześć brązowych. W Chinach Polacy 50 razy zajęli lokaty 4.-8., w Londynie - tylko 31 razy.
Jeśli szukać ostatniego tak złego występu, trzeba się cofnąć do igrzysk w Melbourne 56 lat temu, gdzie medali było tylko dziewięć, jeden złoty. Ale do Australii wysłaliśmy 64 osoby, do Londynu - 218. Medal zdobywał co 22. sportowiec.
Znów wyglądało to trochę tak, jakbyśmy zrzucili na miasto igrzysk nieco przypadkowy desant i liczyli, że coś musi się trafić. Zawiedli faworyci - Marcin Dołęga w ciężarach, siatkarze, kajakarze z Piotrem Siemionowskim i Martą Walczykiewicz, pływacy, którzy wysłali na igrzyska 18 osób i liczyli przynajmniej na medal Konrada Czerniaka. Lider reprezentacji w swoim finale na 100 m delfinem był ostatni. Fatalnie wystąpili szermierze i tenisiści, z drugą w światowym rankingu Agnieszką Radwańską. Mimo dwóch medali słabo spisali się lekkoatleci, którzy wysłali do Londynu aż 60 sportowców. Prezes PZLA Jerzy Skucha przyznał, że wielu zawodników nie powinno w ogóle jechać na igrzyska. Zapomniał tylko dodać, że sam wszystkich wysłał.
Niektóre medale były kompletnym zaskoczeniem - Sylwii Bogackiej w strzelectwie, Bartłomieja Bonka w ciężarach. Inne - dużymi niespodziankami, np. złoto Adriana Zielińskiego. Ledwie kilku faworytów przygotowało się jak należy i wytrzymało presję.
- Wyniki są słabsze, niż oczekiwaliśmy, osobiście liczyłem na kilkanaście medali - przyznał Adam Krzesiński, sekretarz generalny PKOl. - Będę bronił sportowców, którzy medali nie mają, ale pięknie walczyli: badmintonistów, którzy przegrali w ćwierćfinale minimalnie z najlepszą parą świata, czy siatkarzy plażowych. Inni pokazali jednak, że nie byli duchem obecni na igrzyskach - dodał Krzesiński.
Fiaskiem zakończył się Klub Londyn, czyli finansowany przez państwo program dla najlepszych sportowców, zapowiadany jako rewolucja. Jerzy Eliasz, przedstawiciel Ministerstwa Sportu, przyznał w sobotę, że w obecnej formie prawdopodobnie przestanie istnieć. Minister Joanna Mucha, choć była w Londynie, nie spotkała się z dziennikarzami. Na jutro planuje konferencję, na której ma ogłosić zmiany i "plan uzdrowienia sportu".
Ministerstwo tylko w tym roku wydało na sport wyczynowy 120 mln zł, z czego większość poszła właśnie do indywidualnych programów i ścieżek sportowców w Klubie Londyn. Medale zdobyło jednak ledwie osiem ze 107 osób finansowanych w ten sposób i obecnych w Londynie, a ponad 40 innych w ogóle nie zakwalifikowało się na igrzyska. Ponad połowa zajęła miejsca poza pierwszą ósemką. Medaliści Bogacka i Bonk nie byli w ogóle w żadnym programie.
- Sama idea indywidualnego finansowania najlepszych jest dobra, ale program od początku atakowali działacze związkowi, bo uderzał w interesy tzw. terenu i w szarą masę sportowców. Pojawiło się ogromne parcie środowiska, żeby pieniądze się rozmywały. W efekcie nic się właściwie nie zmieniło - opowiadała nam anonimowo jeszcze przed igrzyskami pracownik ministerstwa.
- Związki tradycyjnie uważały, że inwestować trzeba we wszystkich, bo a nuż ktoś nagle wskoczy na podium, a w polskim sporcie związki są najważniejsze. Ministerstwo nie ma na nie dużego wpływu, może tylko czuwać, czy przestrzegają statutu, PKOl się boi, bo przecież to związki wybierają prezesa. Pat trwa i będzie trwał, póki ktoś nie tupnie mocno nogą - mówił nasz informator.
W efekcie wielu lekkoatletów, szermierzy czy pływaków, znów pojechało na igrzyska głównie na wycieczkę. W Klubie Londyn było np. siedmiu szermierzy, a na same przygotowania szablistów wydano blisko 3 mln zł. Na igrzyskach Polacy wygrali zaledwie dwie walki indywidualne i jedną drużynową.
Po co nam 218-osobowa ekipa? Dlaczego znów idziemy tak szeroką ławą i atakujemy kilkanaście dyscyplin, zamiast skupić się na kilku?
Świat przygotowuje się do igrzysk, my niekoniecznie. Znów byliśmy potęgą na trzy, dwa lata przed olimpiadą. Wtedy kosiliśmy medale MŚ, a sportowcy inkasowali stypendia, ale na rok przed igrzyskami zdobyli już tylko 11 medali MŚ, a świat ich dogonił. - To tematy do dyskusji - rozkładali ręce ludzie z PKOl i ministerstwa.
Dyskusja trwa od lat. Zazwyczaj kończy się miesiąc po olimpiadzie, gdy cichnie medialny szum.
Klub Londyn miał być wzorowany na brytyjskim Team GB. - Różnica jest taka, że tam na sport patrzy się systemowo. W większości kluczowych dyscyplin są też programy dla dzieci w szkołach, potem w gminach, a na końcu silne kadry narodowe. U nas często wszystko zaczyna się i kończy na kadrze narodowej, a obiekty buduje się w miejscach, gdzie nie ma tradycji danego sportu. Brakuje spójności - mówił Krzesiński.
Brytyjczycy zreformowali sport w efektywnie działającą fabrykę medali po klęsce na igrzyskach w Atlancie, gdzie zdobyli zaledwie jeden złoty i w klasyfikacji zajęli 36. miejsce. - To był dla nich szok, otrząśnięcie się z niego zajęło im 16 lat. Dla nas Londyn to już trzeci wstrząs z rzędu, czas na jakieś działania - podkreślił Krzesiński.
Brytyjczycy wydali przez ostatnie lata 480 mln funtów na przygotowania olimpijczyków.
W Wielkiej Brytanii trwa właśnie dyskusja, czy dzieci w szkołach nie powinny mieć obowiązkowo codziennie dwóch godzin lekcji wf., czy wprowadzić do programów rywalizację sportową, jak powiązać szkoły z klubami, aby dzieciaki po skończeniu nauki miały gdzie kontynuować treningi. Po ulicach Londynu jeździ zatrzęsienie rowerów, w parkach ciężko nie zderzyć się z kimś, kto właśnie uprawia jogging, na wodzie zawsze znajdzie się kilku wioślarzy.
W polskiej szkole dwie godziny tygodniowo wf. to sukces, dzieci bardzo często i tak się zwalniają za aprobatą rodziców. Według dyr. Eliasza jesteśmy na pierwszym miejscu w Europie, jeśli chodzi o procent zwolnień z wf. Na Lubelszczyźnie, gdzie ostatnio sprawdzono statystyki, okazało się, że 75 proc. dzieci nie ćwiczy. Na palcach jednej ręki można policzyć inicjatywy oddolne zachęcające do uprawiania sportu w szkołach, gminach, miasteczkach. W wielu miastach strach wyjść na rower czy jogging, żeby nie zderzyć się z samochodem, królem polskich szos.
- Patrząc w dół, na to, co dzieje się w klubach, w miastach i na lekcjach wf., to nie oszukujmy się, to nie jest dobra sytuacja. Musimy coś zmienić, żeby liczyć się w światowym sporcie - zakończył Krzesiński.
Na koniec symptomatyczna historia, przytoczona przez jednego z członków polskiej ekipy.
Podczas zebrania sejmowej komisji sportu z przedstawicielami Ministerstwa Edukacji padło pytanie: ile osób odpowiada w MEN za kulturę fizyczną w szkołach?
Żadna. Zero.
Ale wkrótce jednemu z urzędników dopisano sport w szkołach do obowiązków.
191 sportowców
14. miejsce w klasyfikacji medalowej
14 medali (6 złotych, 5 srebrnych, 3 brązowe)
43 miejsca 4.-8. (4. miejsca - 6; 5. miejsca - 11; 6. miejsca - 4; 7. miejsca - 9; 8. miejsca - 13)
202 sportowców
23. miejsce w klasyfikacji medalowej
10 medali (3 złote, 2 srebrne, 5 brązowych)
34 miejsca 4.-8. (4. miejsca - 7; 5. miejsca - 10; 6. miejsca - 9; 7. miejsca - 6; 8. miejsca - 2)
263 sportowców
21. miejsce w klasyfikacji medalowej
10 medali (3 złote, 6 srebrnych, 1 brązowy)
50 miejsc 4.-8. (4. miejsca - 4; 5. miejsca - 15; 6. miejsca - 9; 7. miejsca - 9; 8. miejsca -13)
217 sportowców
29. miejsce w klasyfikacji medalowej
10 medali (2 złote, 2 srebrne, 6 brązowych)
31 miejsc 4.-8. (4. miejsce - 4; 5. miejsce - 9; 6. miejsce - 1; 7. miejsce - 12; 8. miejsce - 5)