Londyn 2012. Tybetanka z medalem!

Po raz pierwszy w igrzyskach wystąpił sportowiec pochodzenia tybetańskiego. I od razu był to występ medalowy. Brąz w chodzie na 20 km zdobyła Qieyang Shenjie.

Qieyang Shenjie oczywiście występowała w barwach chińskich. Po raz pierwszy Tybetańczycy cieszyli się z sukcesu kogoś ubranego w barwy chińskie i reprezentującego ten kraj. Kraj, który uznają jako swojego prześladowcę, kraj, który jest ich okupantem od kilkudziesięciu lat. To był jednak wyjątek. Wyjątek spowodowany tym, że po raz pierwszy mogli powiedzieć o jakimś olimpijczyku, że jest jednym z nich. Jest Tybetańczykiem.

Po raz pierwszy Chińczycy i Tybetańczycy stali ramię w ramię i wspierali swojego reprezentanta. Chińscy kibice krzyczeli "Jia You!", tybetańscy "Gyuk!" - co w obu językach znaczy "Naprzód!". Chińczycy machali czerwonymi flagami, Tybetańczycy granatowo czerwonymi z żółtym słońcem, tymi które w Chinach są zabronione.

Qieyang Shenjie, w Tybecie znana jako Choeyang Kyi, na trasie z pewnością słyszała doping z obu stron. Cały czas jednak szła z pochyloną głową, skupiona, aby nie zrobić żadnego błędu. Szła jakby nie zdawała sobie sprawy z otaczającej jej polityki. I szła bardzo szybko. Wystarczająco, aby dojść do brązowego medalu.

- Czuję się zaszczycona, że mogłam być pierwszą reprezentantką Tybetu na igrzyskach olimpijskich i zdobyć medal. Cały czas słyszałam głosy wsparcia. Słyszałam tybetańskie pozdrowienia - powiedziała po biegu Qieyang Shenjie. Jednak gdy została zapytana o to czy widziała Tybetańskie flagi - odmówiła odpowiedzi.

- Czy ja dopingowałam Tybet czy Chiny? - pytała sama siebie Ugyen Choephell, której rodzice opuścili Tybet w 1960 roku. - To było wspaniałe. Bardzo wzruszające. Tak tworzy się historia - dodała.

- Życzymy jej jak najlepiej. Wiele zrobiła, aby się tutaj dostać. Szkoda tylko, że nie może reprezentować wolnego Tybetu - mówił ze smutkiem tybetański minister informacji i stosunków międzynarodowych na wygnaniu Dicki Choyang.

- Dla niej to trudna sytuacja. Wyobrażam sobie, że Chińczycy robią jej pranie mózgu i jest zmuszona do reprezentowania tego kraju. Tybetańczycy w Tybecie nie mają za dużo do powiedzenia. Z niej jesteśmy dumni, ale to, że reprezentuje Chiny już nas martwi - powiedziała Tybetanka urodzona w Indiach Yangchen Kikhang. - W środku jednak pewnie czuje się Tybetanką - zakończyła.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.