Londyn 2012. Ostatni start Michaela Phelpsa. Ryba wyszła z wody

- Basen to bezpieczny azyl. Dwie ściany na każdym końcu, liny po dwóch stronach i czarny pasek na dnie, który pokazuje kierunek - mówi największy olimpijczyk wszech czasów

Wielu ludzi kolekcjonuje wideo ze ślubu, z wakacji w Hurgadzie, z kupna pierwszego volkswagena i składa je do szuflady pod telewizorem, a ja zbieram wielkie chwile w sporcie, przy których byłem, i składam je w głowie. Jest tam Muhammad Ali pojawiający się na stadionie w Atlancie przed zapaleniem znicza, Michael Johnson ze złotymi butami po zwycięstwie na 400 m tamże, Otylia Jędrzejczak oddająca na aukcję charytatywną złoty medal, który właśnie zdobyła, sztafety Amerykanów 4x100 m dowolnym i weteran Jason Lezak walczący w sztafecie o to, by nie zawieść Phelpsa w jego próbie zdobycia ośmiu złotych medali olimpijskich w Pekinie. I pobicia rekordu Marka Spitza.

W sobotę zapisał mi się w głowie kolejny ważny film. Ostatni wyścig największego olimpijczyka w dziejach, a z pewnością największego pływaka w dziejach - niemal dokładnie dwie dekady po pierwszej wizycie siedmiolatka w basenie w North Baltimore Aquatic Club. Ludzie stali i klaskali, gdy płynął motylkiem na trzeciej zmianie, ale ta nieformalna uroczystość pożegnania była bardziej niż skromna - nie pofatygował się szef MKOl Jacques Rogge, międzynarodowa federacja pływacka wręczyła mu srebrną półmetrową statuę, dla jednych skrzyżowanie Oscara z Ikarem, dla innych 25-calowy sandwicz z Subwaya, tyle że zawinięty w folię aluminiową. Na cokoliku napis: "The Greatest Olympian of All Time", czyli "Olimpijczyk wszech czasów".

Dla tych, którzy uświadamiali sobie, co się dzieje, była to jednak chwila wyjątkowa. Odszedł ze sportu człowiek, który przesunął tak daleko granice ludzkich możliwości, że przez dekady nie będzie zapewne nikogo, kto się w tamte okolice zapuści.

Zagadka wielkości

Michael Phelps zdobywał najwięcej medal w trzech kolejnych igrzyskach, zapisał się w historii jako zdobywca największej liczby medali i 34 rekordów świata. Lista trofeów z najważniejszych zawodów zajmuje pięć kolejnych ekranów w Wikipedii, około 150 linijek, i gdyby Phelps spróbował założyć wszystkie medale na szyję, to taką konkurencję ciężarowcy nazywają martwym ciągiem, szkoda kręgosłupa, byłoby to jakieś 40 kg.

Nie tylko o to chodzi. Pływacy bardziej docenią w Phelpsie co innego niż liczbę medali: a mianowicie zdobyć i obronić tytuł w swojej konkurencji na trzech kolejnych igrzyskach olimpijskich. Bo niektórzy próbowali - wśród nich najwięksi, jak Alex Popow, Grant Hackett - ale żadnemu się nie udało. Amerykanin dokonał tego na 100 m stylem motylkowym i 200 m stylem zmiennym oraz w sztafetach 4x200 m stylem dowolnym i 4x100 stylem zmiennym. To ostatnie było łatwe do przewidzenia, skoro Amerykanie nie przegrali tego wyścigu nigdy - złota nie zdobyli tylko wtedy, gdy zbojkotowali igrzyska w Moskwie w 1980 roku. W dwóch indywidualnych startach, w których była możliwa podwójna obrona, nie udało się.

Ale właśnie to jest - jak mówi Tomasz Majewski - straszne i piękne, że w epickim przedsięwzięciu Phelpsa wszyscy rywale stawali na głowie, aby mu przeszkodzić. W ten sposób pokazujesz w sporcie szacunek - dajesz z siebie wszystko. Dlatego Phelps, który wygrywał każdy wielki finał 200 m stylem motylkowym od 11 lat, został pokonany przez nieznanego szerzej 20-latka z RPA Chada le Closa.

Nie wiadomo, dlaczego właściwie Michael stał się wielkim Phelpsem.

Z pewnością przyczyna częściowo leży w organizmie: we wczesnym ADHD (mama dlatego przyprowadziła go na basen, bo nie mogła dać sobie rady z chaotycznym, nadpobudliwym dzieckiem), które zwiastowało już wtedy olbrzymią nadwyżkę energii szukającej ujścia. W szalonej przemianie materii, która mieli i spala nawet 12 tys. kalorii dziennie, czyli coś około 20 schabowych.

Jakieś źródła fenomenu tkwią na pewno w jego budowie fizycznej - nie może nie mieć znaczenia rozpiętość ramion 203 cm przy wzroście 193 cm i pojemność płuc 12 litrów. Tak samo jak krótkie nogi (co daje zmniejszony opór wody) z wielkimi stopami (nr buta 14), które do tego zginają się o 15 stopni bardziej niż innym pływakom, i z grabami jak patelnie zamiast dłoni.

Z pewnością olbrzymią część sukcesu zawdzięcza Phelps talentowi do pracy - 12-13 km o różnej intensywności przez sześć dni w tygodniu, bez względu na niedziele i święta - oraz technice. Phelps zrewolucjonizował technikę nawrotów, nurkuje długo i głęboko, wykorzystując ruch w kierunku powierzchni do przyspieszania.

Zamienić basen na lożę

Ale Bob Bowman - ten trener, do którego małego Michaela zaprowadziła mama i który do dziś z nim pracuje - uważa, że siła siedzi w głowie. - Potrafi wycisnąć z siebie najwięcej wtedy, gdy ciąży na nim największa presja.

Bowman katował Phelpsa startami w każdej grupie wiekowej, aż dzieciak padał na nos. Potrafił wystawiać go do cotygodniowych zawodów w Baltimore i okolicach w siedmiu konkurencjach. - Dzięki temu byłem pewien, że w żadnych okolicznościach nie powie, że to zbyt wiele - mówił trener.

Jako muzyk z wykształcenia Bowman wiedział, że tylko właściwa kompozycja pojedynczych nut tworzy dzieło, i tak po kolei układał Phelpsa jak swoje opus magnum. Pomógł mu stworzyć świat, w którym Phelps czuje się najpewniej: Basen to bezpieczny azyl. Dwie ściany na każdym końcu, liny po dwóch stronach i czarny pasek na dnie, który pokazuje kierunek.

To zakrawa na cud, ale obaj wciąż są przyjaciółmi. Dziennikarka "New York Timesa" nazywa Bowmana szerpą, który wiódł Phelpsa na szczyt.

W sobotę po ostatnim wyścigu Amerykanin powiedział na konferencji prasowej, że przed sztafetą wyszedł z wody po rozgrzewce i podszedł do trenera. - No, to co, Bob? Koniec? Słuchaj, to niesprawiedliwe. Moje łzy są za okularami, twoje płyną ci po brodzie - powiedział do trenera, który 20 lat temu nie pozwalał na zamknięcie kuchni w barze, żeby dzieciak zjadł kolację, gdy wracał późno z zawodów, i nauczył go, że można się ścigać bez okularków.

Być może Phelps miał łzy w oczach, nawet na pewno, ale dla niego były to igrzyska specyficzne - głównym celem było dobrze się bawić.

- Co my teraz zrobimy? Hmmm. Ja i Michael jesteśmy kibicami Baltimore Ravens. We wrześniu wykupimy z przyjaciółmi lożę na następne trzy lata. Dotąd, gdy go widziałem na meczu, myślałem: pewnie on myśli, że ja myślę, że powinien myśleć o treningu. Nie będę musiał. I to mi się podoba.

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.