Londyn 2012. Tenis. Radwańska powiedziała prawdę, powinna jednak pomilczeć?

Trudno nazwać występ tenisistów na igrzyskach w Londynie inaczej niż wielką porażką. Wygrali raptem dwa mecze, a jedyną jasną postacią była Urszula Radwańska. Największą klęskę ponieśli jednak w dziedzinie public relations, dając zbyt wyraźnie do zrozumienia, że olimpiada to dla nich tylko dodatek do imprez naprawdę istotnych

Trójka singlistów, w tym rakieta numer dwa na świecie; trzy pary deblowe, w tym finaliści US Open i Masters oraz rozstawiona z czwórką para w mikście - tak mocarstwowo wyglądał na papierze polski tenis na igrzyskach w Londynie.

Skończyło się na dwóch wygranych meczach - singlowym Urszuli Radwańskiej i deblowym obu sióstr, ale z młodszą znów w roli głównej.

Od strony czysto sportowej do Polaków ciężko się przyczepić. Klaudia Jans-Ignacik i Alicja Rosolska trafiły w I rundzie debla na wymagające Rosjanki rozstawione z trójką. Mariusz Fyrstenberg i Marcin Matkowski polegli po niemal trzech godzinach szarpaniny z Hiszpanami Davidem Ferrerem i Feliciano Lopezem. Potwierdziło się, że nie umieją wygrywać ważnych meczów z dwoma mocnymi singlistami. Urszula Radwańska odpadła z Sereną Williams, mistrzynią Wimbledonu.

Agnieszka przegrała z Julią Goerges, świetnie serwującą i bardzo agresywną Niemką, czyli przedstawicielką stylu, jakiego wyjątkowo nie lubi. Sensacja, ale umiarkowana - przegrywała już z takimi rywalkami, np. z Kerber w US Open, czy Kuzniecową w Paryżu. Tak naprawdę mało brakowało, a przegrałaby bardzo podobny mecz trzy tygodnie wcześniej w ćwierćfinale Wimbledonu z Marią Kirilenko. Wtedy też stroiła miny i grymasiła, ale nikt się nie czepiał, bo ostatecznie wygrała.

Łukasz Kubot poległ z Grigorem Dymitrowem, wschodzącą gwiazdą tenisa, juniorskim mistrzem Szlemów. Australijczycy Lleyton Hewitt i Samantha Stosur w I rundzie miksta to też była mocniejsza para niż Radwańska z Matkowskim. Rankingi mówią może co innego, ale każdy tenisowy fachowiec powie, że Hewitt bije Matkowskiego na głowę, a w mikście mężczyzna jest ważniejszy.

Przyczepić można się do organizacji - wpadki Polskiego Związku Tenisowego z brakiem orzełków na strojach oraz do public relations, czyli do tego, co tenisiści o swoim starcie mówili. I można postawić pytanie, czy to co mówili, nie przekładało się też na ich postawę na korcie.

Kubot po meczu z Dimitrowem opowiadał o wycieczce na ceremonię otwarcia igrzysk. - To jedyna okazja w życiu - stwierdził. I być może został jedynym polskim sportowcem obecnym na zakończonej po północy imprezie, który w sobotę miał start. Większości udział w niej nie przeszedłby w ogóle przez głowę, bo zmęczenie, niewyspanie, czy jakieś losowe zdarzenie w tłumie ludzi mogłoby zniweczyć czteroletnie przygotowania.

Nie dało się też nie zauważyć ulgi na twarzach Radwańskiej i Matkowskiego po porażce w mikście, ich ostatnim olimpijskim starcie. - Szybko przyszło, szybko poszło, repasaży u nas nie ma, ale może jeszcze sprawdzimy - śmiała się Agnieszka, po raz pierwszy w Londynie w doskonałym nastroju. Czy wraca teraz do wioski? - Do wioski "Kanada", bo lecimy na turnieje do Montrealu i Toronto. Raz się wygrywa, raz przegrywa. Liczyłam na więcej. Nie wyszło. Igrzyska to w tenisie specyficzny turniej, wcale nie najważniejszy, Wielkie Szlemy są wyżej - dodała.

Ma rację, bo w zawodowym sporcie, jakim jest tenis, najważniejsze są rzeczywiście Szlemy. Tenisiści mówią czasem inaczej, ale to z ich strony wyłącznie kokieteria. Na igrzyska jeżdżą, starają się, próbują zdobyć medale, ale jeśli się nie uda, nie robią z tego tragedii. Łatwo też zrozumieć ulgę, że wyjeżdżają z Londynu - igrzyska to turniej dla nich naprawdę inny niż wszystkie, które znają - na tle Szlemów fatalnie zorganizowany, wręcz nieprzyjazny.

Trudno się jednak dziwić, że słowa Agnieszki oburzyły niektórych sportowców (np. Marka Plawgo, który skrytykował Agnieszkę na Facebooku) oraz część kibiców. Polscy tenisiści wykazali się wyjątkowo małą delikatnością. Większość sportowców czeka na igrzyska cztery lata, to dla nich najważniejszy start w życiu, często okupiony dużym cierpieniem.

Federer, Djoković, Szarapowa i Serena Williams też wiedzą doskonale, że Szlemy są ważniejsze niż igrzyska, ale po pierwsze, nie mówią o tym głośno, a po drugie, zawsze - także poza kortem - sprawiają wrażenie, że na zdobyciu złotego medal zależy im tak samo, jak na Wielkim Szlemie.

Polscy tenisiści jeszcze chyba na ten pułap się nie wznieśli.

Zobacz wideo
Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.