Profil Sport.pl na Facebooku - 78 tysięcy fanów. Plus jeden?
O tej godzinie wzdłuż 30-tysięcznych trybun toru w Eton Dorney popłyną obrońcy tytułu mistrzów olimpijskich - wioślarska czwórka Adam Korol, Marek Kolbowicz, Michał Jeliński, Konrad Wasielewski. Szokujące odpadnięcie najszybszej na świecie osady rosyjskiej otwiera jeszcze większą szanse na medal dla Polaków, którzy zdominowali konkurencję również przed igrzyskami olimpijskimi w Pekinie. Osada jest najstarsza w finale - ma w sumie 137 lat, najmłodsi i najlepsi Chorwaci mają 43 lata mniej, Niemcy 42! Kontuzje gnębiły Korola, ale w Wałczu trener mnie zapewniał, że osada płynie tak szybko jak w Pekinie. Tylko, czy inni nie są w stanie popłynąć szybciej? Właśnie dwie najmłodsze osady będą największymi rywalami Polaków. Korol i spółka płyną skrajnym torem, bo swój półfinał ukończyli na trzecim miejscu. Niemcy i Chorwaci środkiem, obok siebie.
O 13.10 wystartuje dwójka podwójna mocnych dziewczyn - Julia Michalska i Magda Fularczyk. W przypadku czwórki pisałem o wieku, a teraz statystyka dotycząca parametrów, bo w wioślarstwie waga i ciężar pośrednio mówią o zasięgu ramion, czyli długości pociągnięcia. Polska osada jest najlżejsza, zaś tor odsłonięty, wiatr na nim zmienny. Dla naszych najlepiej, jeśli wiatr wiałby wzdłuż toru, w kierunku od startu do mety. Jeśli odwrotnie - szanse się zmniejszają. - My jesteśmy małe, ale takie sprytniutkie - mówiła Magda, gdy byłem u nich w Wałczu. Nie tylko sprytniutkie, ale i cholernie silne, trzeba widzieć, jak wytrymowane są bicepsy, tricepsy, naramienne, najszersze Julii. Wyglądają jak preparat anatomiczny. Dzięki małej wadze i wielkiej sile Polki mają doskonały przelicznik mocy - to istotna rzecz w wiosłach.
Julka życiowy wynik zrobiła na razie w Pekinie, gdzie awansowała do finału w skiffie, ale bardzo chciała nie być sama na igrzyskach i się udało. Z Magdą pływały wiele lat w osadzie klubowej poznańskiego Trytona i kiedy wsiadły po raz pierwszy do łódki jako reprezentantki Polski, od razu zaczęły rządzić na torze. Wygrały regaty Pucharu Świata i mistrzostwa świata, potem było - z powodu kontuzji - gorzej. Przed tym sezonem po raz pierwszy od dwóch lat pracowały bez przerw, więc powinny być w życiowej formie. Mają supergroźne rywalki, w tym sezonie nie do pokonania - Annę Watkins i Katherine Grainger.
Ciąg dalszy wieczorem. O 20 na pomost dla sztangistów wyjdzie w kategorii 85 kg Adrian Zieliński z Tarpana Mroczna. Spotka na nim wszystkich najgroźniejszych rywali z listopadowych mistrzostw świata w Paryżu, gdzie zdobył brązowy medal. Będą wtedy od Polaka lepsi Irańczyk Kianush Rostami i Francuz Beniamin Hennequin, a także mistrz olimpijski z Pekinu Chińczyk Lu Yong, który na mistrzostwach spalił wszystkie próby.
Ciało boli od opowiadaniu o tym, co przechodzą w sportowym życiu sztangiści - mówił o tym w wywiadzie dla "Gazety" kolega z kadry i inny faworyt do medalu Marcin Dołęga. Adrian nie jest wyjątkiem, ale na szczęście w tym sezonie akurat jego kontuzje ominęły.
O 20.38 na słupku w Aquatics Center stanie do wyścigu na 100 m motylkiem Konrad Czerniak. W półfinale miał siódmy czas, wcześniej osiągnął czwarty czas eliminacji - drugie miejsce w swoim biegu zapewnił sobie dopiero na ostatnich metrach, było sporo nerwów. Rano najszybszy był sensacyjny zwycięzca wyścigu na 200 m tym samym stylem i jednocześnie kolejny pogromca Michaela Phelpsa Chad le Clos z RPA. W wieczornych półfinałach Polak osiągnął siódmy czas (trzeci czas swojego półfinału) i w piątek będzie walczył o medal.
Polak po sukcesie na mistrzostwach świata w Szanghaju, gdzie pokonał go tylko Phelps, ma ogromny apetyt. Paweł Słomiński, szef wyszkolenia związku pływackiego, powiedział mi przed wyjazdem do Londynu: - To megasportowiec, dojrzał pod każdym względem, może ścigać się z najlepszymi na świecie w najważniejszej imprezie. Gdyby Konrad płynął na 100 m delfinem w kostiumie obowiązującym w zeszłym roku, pobiłby rekord świata. Jest murowanym kandydatem do walki o medale, a nawet do wyrównanej potyczki z Phelpsem, zwłaszcza jeśli Amerykanin nie weźmie się do solidnej roboty, z czym ostatnio było różnie.
Są nie tylko Phelps i le Clos, jest też Miorad Cavić. To ten serbski pływak, który kiedyś wzburzył pływacki świat, zakładając na siebie koszulkę "Kosowo to Serbia", ryzykując większą dyskwalifikację niż tylko z mistrzostw Europy, gdzie zajście miało miejsce. Później ściął się z Phelpsem w Pekinie i - indywidualnie - był najbliższy tego, aby Amerykanin nie zdobył ośmiu złotych medali. Wtedy zabrakło do zwycięstwa 0,01 s!
Wreszcie największy, obrońca tytułu. Dwumetrowy Tomasz Majewski co prawda rozpocznie eliminacje do konkursu pchnięcia kulą o 11, ale pierwsza finałowa próba będzie miała miejsce o 21.30. To będzie zupełnie inny turniej niż ten pekiński. Wtedy Polak na listach rankingowych był daleko, jego złoty medal można było uznać za sensację. Majewski w pierwszej próbie eliminacji pobił rekord życiowy, w finale postawił kulomiotów na baczność pchnięciem na 20,80 m, a kiedy odpowiedzieli dłuższymi próbami, skontrował zwycięskim 21.51 m. - Wtedy jechałem walczyć, niczego więcej od siebie nie oczekując. Teraz jadę bronić tytułu. To będą ci sami zawodnicy, ale konkurs całkiem inny - mówił, kiedy odwiedziłem go w Spale.
Majewski pobił rekord Polski, ożenił się, ma dziecko i twierdzi, że to dla wyniku sportowego wspaniała rzecz. Bo kiedy dojrzały sportowiec ma rodzinę, chce rozwijać się i osiągać sukcesy dla niej. To może rzeczywiście da mu większy spokój niż w mistrzostwach świata w Daegu, gdzie nie zakwalifikował się do wąskiego finału, pierwszą próbę paląc, drugą psując, a trzecia - już w pełnych nerwach - była słabiutka. Obronić tytuł będzie piekielnie trudno, bo to mocna, wyrównana grupa. Przeciw jest też statystyka. Od 1956 roku żadnemu olimpijczykowi nie udało się obronić tytułu w pchnięciu kulą.