Bartosz Kizierowski, dwukrotny brązowy medalista mistrzostw świata, dwukrotny mistrz Europy, trzykrotny olimpijczyk, trener Konrada Czerniaka: - Uważam, że Konradowi bardzo ciężko będzie zakwalifikować się do finału i coś w nim zdziałać, bo jest w stawce nie tylko Phelps, nie tylko Cavić, ale tez na przykład Kenijczyk Jason Dunford.
- Jest człowiekiem, który nigdy nie ma dużych dołów emocjonalnych, ale też nie zdarzają się u niego góry emocji. To bardzo ważne u sportowca. Ja na przykład nigdy taki nie byłem, i wiedziałem już o tym, gdy byłem zawodnikiem. Konrad jak coś zrobi dobrze - wykona dobry trening, zdobędzie tytuł wicemistrza świata - to po kilku dniach jest znów taki jak przedtem. Podobnie jest z niepowodzeniami.
- Kluczowe były mistrzostwa Europy w Budapeszcie w 2010 roku. Popłynął w finale ewidentnie gorzej niż go stać. Na tych zawodach popełniłem błąd. Może przeceniam swój wpływ na niego, ale wydaje mi się, że udaje mi się do niego trafiać. Ustawiłem go wtedy bardzo emocjonalnie. Sam byłem kłębkiem nerwów, bo to był nasz pierwszy wielki sprawdzian, Konrad pojechał jako jeden z faworytów. I przejął ode mnie nerwy. Rzeczy, które mu wbijałem do głowy też były błędne. Na szczęście Konrad zdobył brązowy medal, co było nam bardzo potrzebne. Ale obydwaj wiedzieliśmy, że był to najgorszy wyścig, jaki miał od Pekinu. Potem postanowiłem, że nie mogę tak z Konradem rozmawiać. Stwierdziłem, że muszę bardziej kontrolować emocje i rok później widać było u Konrada efekty. Nawet prosta rzecz - wejście na arenę, gdy go wywołują do finału. Kiedyś, wcale nie tak dawno, nie wiedział gdzie spojrzeć, nie wiedział co ma pierwsze zrobić, czy zdjąć koszulkę, czy klapki, był taki jak ja - roztrzęsiony. W Szanghaju ma MŚ było inaczej. Miał tor obok Phelpsa, po prostu wszedł na basen, stanął na słupku, wskoczył i popłynął. Między eliminacjami a półfinałem zrobiliśmy zmiany taktyki i techniki, potem po półfinale wykonał wszystko znów perfekcyjnie. W Szczecinie też, gdzie ranga zawodów była mniejsza, ale zainteresowanie olbrzymie. Tam też była presja, ale Konrad teraz potrafi się wyłączyć.
- Na razie nie widać u niego nadmiernej gorączki.
Bałem się wioski, bo może zrobić deprymujące wrażenie - mijasz Usaina Bolta, Paua Gasola, Juana Mate. W piątek siedziałem przez trzy godziny w wiosce i po prostu chłonąłem, bo ja przez ostatnie cztery olimpiady nie widziałem tylu wielkich sportowców, co przez te trzy godziny. Jak startowałem, to wchodziłem do pokoju i chciałem się wyłączyć.
Ja od jakiegoś czasu starałem się go przygotować do tego, co się tu będzie działo, opisać to wszystko. Wczoraj jedliśmy razem kolację i Konrad mówił, że pierwszego dnia poczuł emocje i małą trzęsawkę, ale już drugiego dnia było OK.
To jest połowa sukcesu. Trzeba to poczucie pewności przenieść na basen. Tłumaczę mu, że przy basenie będą ci sami ludzie, których spotyka na Pucharach Świata, na mistrzostwach świata czy Europy. Ci sami sędziowie. Trybuny są większe, ale tego się nie widzi z dołu.
- Oglądałem amerykańskie eliminacje i w nich widać było, że Lochte ostatnie metry pokonywał dokładanką, czyli na pół mocy. Więc wiadomo było, że jest bardzo mocny. Wszyscy znają Phelpsa - on wtedy nie odpuścił, nie płynął aby się tylko zakwalifikować. Chciał wygrać.
Tutaj jest jeszcze przed nim kilka startów, jeszcze będą się ścigać na 200 m stylem zmiennym. Być może będzie to bardziej wyrównana walka, w której ważne będą szczegóły, takie jak na przykład wzięcie oddechu we właściwym momencie. W każdym razie, jest to o tyle zdumiewające, że Phelps dotąd najszybciej pływał na najważniejszych zawodach, a teraz popłynął wolniej niż dwa miesiące temu. Może zdoła to poprawić.
- Oczywiście, że tak. Tu się też trenuje, a trening - nie mówię, że tutaj - powinien polegać na poprawianiu nie tylko wydolności, ale też udoskonalaniu techniki. Wszyscy amerykańscy trenerzy, w tym mój były trener Mike Bottom, dzielą treningi na dwie części, fizjologiczną i techniczna. Sztuka polega na tym, aby było odpowiednie proporcje. Teraz, przed zawodami, gdy pływak ma więcej energii, lepiej się czuje, wyżej leży na wodzie, jest mu łatwiej skontrolować technikę, wiec łatwiej mu ją poprawić.
- Byliśmy wczoraj z Mikem Bottomem na kawie w "Starbucksie", podszedł do nas inny trener amerykański Eddie Reese i stwierdził, że Michael Phelps zrobił dla światowego pływania więcej niż ktokolwiek inny w historii, ale czasem to ma swoje złe strony. W wodzie Michael wykonuje zdumiewające rzeczy, które inni pływacy naśladują dlatego, że ich wzorem Michael Phelps. Robią to źle, i w efekcie cofają się w rozwoju.
Ja też próbuję. Nie wiem, ile w sumie spędziłem godzin na oglądaniu trzech sekund, w czasie których Phelps płynie pod wodą - część ujęć mam na kasecie, inne złapałem na youtube.com. Oglądam klatka po klatce, w zwolnionym tempie, każdy cykl, aby zobaczyć co robi innego, co z jego pomysłów można wprowadzić do moich zawodników. To też moja praca - rozglądać się na prawo i lewo, rozmawiać z trenerami, słuchać komentarzy zawodników, podpatrywać co się da i wprowadzić w życie.
Ale od początku naszej współpracy nigdy nie pracowaliśmy pod kątem jakiegoś jednego rywala.
Na podstawie zeszłorocznego wyścigu na mistrzostwach świata w Szanghaju widać było gdzie stracił, a gdzie był lepszy. Widać było, że pod wodą pływa wolniej niż Phelps. To trzeba było poprawić. Widać to było gołym okiem. Przegrał po nawrocie - pod wodą - nie tylko z Phelpsem. Nawet w Szczecinie na mistrzostwach Europy na krótkim basenie na krótkim basenie przegrywał z Rosjaninem na każdym nawrocie. Ja to widzę gołym okiem, a potem biorę wszystkie analizy, które udostępnia nam FINA, czasy z każdego odcinek - jaki zawodnik ma czas na pierwszych 15 metrach, jaki na kolejnym odcinku - 10 metrowym. Można je porównać.
- Zależy co zawodnik robił przez dwa lata. Jeśli utył 20 kilo to rzeczywiście bardzo trudno, choć był taki przypadek, - Australijczyk Geoff Huegill przytył i schudł 60 kg, aby wrócić do pływania. Michael podobno niewiele przytył. W ogóle nie widać, aby kiedykolwiek miał kłopoty z wagą.
- Ma wszystko. Pływa delfinem, grzbietem, kraulem i żabą na długich dystansach, i krótkie. Ale określenie, gdzie jest ta ważna różnica miedzy geniuszem a zwykłym talentem jest trudna. W koszykówce da się to zrobić - trzeba oceniać zwinność, skoczność, itd. W pływaniu tak się nie da. Dwaj dwumetrowcy, każdy po 95 kg, obaj odbijają się od ściany. Jeden płynie strzałką pod wodą osiem metrów, drugi pięć metrów. Tak samo się napną, tą sama siłą się odbiją a pokonany dystans jest inny. To jest właśnie ten talent. Tak samo w przypadku Lochtego i Phelpsa. Można mieć talent w 80, 90 procentach, oni mają 100 procent.
Ale ja mówię o czymś bardziej złożonym niż talent pływacki, bo wielu było utalentowanych zawodników, którzy kariery nie zrobili, lub nie zrobili takiej na miarę własnego talentu. Bo w tych 100 procentach jest też talent do pracy, głowa do roboty, do koncentracji, do uporczywej wieloletniej pracy.
Phelps jest walczakiem. Ciężko zniósł porażkę, jestem pewien. W wielu, naprawdę wielu wyścigach wygrywał o włos, lub o włos przegrywał. Nigdy nie widziałem, żeby odpuścił sobie jakiś wyścig. Na 400 m zmiennym doznał klęski, ale też walczył do końca. Jedyne co mnie zaskoczyło to czas i to, że cztery tygodnie temu potrafił pływać dwie sekundy szybciej. Ale jestem pewien, że się odbije, że dla Konrada klęska Phelpsa nic nie oznacza, i że Lochte będzie musiał strasznie walczyć, aby wygrać 200 m stylem zmiennym. Bo Michael nie odpuszcza. Teraz znów nie odpuści. Do tego też trzeba mieć głowę.