Londyn 2012. Kolarstwo górskie. Igrzyska bez Mai Włoszczowskiej

Maja Włoszczowska nie jedzie do Londynu. Jej stopa - zdaniem lekarzy - wygląda tak, jakby była rozerwana na pół. Czy nieszczęście Mai wywoła kolejną wojnę między Polskim Związkiem Kolarskim a byłym trenerem kadry Andrzejem Piątkiem?

Ile razy zabrzmi Mazurek Dąbrowskiego? Dowiesz się w serwisie Polacy w Londynie ?

Dr Krzysztof Ficek i jego asystenci z kliniki w Bieruniu przez kilka godzin dochodzili, co stało się z nogą najlepszej polskiej kolarki górskiej. Właściwie jednej z najlepszych na świecie, której dawano ogromne szanse na medal w Londynie. Nawet złoty, bo 29-letnia zawodniczka regularnie zajmuje miejsce na podium światowych i europejskich imprez.

- Kiepsko to wygląda, uraz jest dość duży, uszkodzona kość i tkanki miękkie. Raczej nie ma mowy o starcie na igrzyskach, patrząc na to zdroworozsądkowo. Stopa Mai jest jakby rozerwana na pół - mówił wczesnym popołudniem dr Ficek.

Zawodniczka miała jeszcze cień nadziei, choć w oczekiwaniu na wyniki rezonansu magnetycznego i tomografii mówiła, że z igrzysk raczej nici. - Nie zastanawiam się nad tym, ile mam procent szans, bo po co. Skupiam się na terapii, prawdopodobnie jutro czeka mnie zabieg. Niebawem podejmiemy ostateczną decyzję.

Ostateczna decyzja potwierdziła pierwsze prognozy - na igrzyska Polska nie wyśle najlepszej swojej zawodniczki.

A wszystko przez pechowy trening. W piątek na zgrupowaniu we włoskim Livigno Włoszczowska, chcąc uniknąć upadku, zeskoczyła z roweru i podpierając się, postawiła stopę na kamieniu. Na tyle niefortunnie, że skręciła staw skokowy. Właściwie pogruchotała go dokumentnie.

- Jak to w kolarstwie górskim, zawsze łatwo się wygrzmocić. Podcięło mi koło, stanęłam nierówno i skręciłam nogę do wewnątrz. Boli jak cholera, choć teraz i tak jest lepiej niż na początku - opowiada Sport.pl Włoszczowska. - Jak upadałam, już wiedziałam, że będzie słabo, choć łudziłam się, że jednak medycyna wiele potrafi. Nie wygląda to aż tak tragicznie, nie ma obrzęku, choć w dwóch miejscach jest pęknięcie kości. Nie wiem, co z więzadłami, a to jest najważniejsze, bo kości można połączyć jakąś tytanową śrubką, a więzadeł już nie.

To nie pierwszy pech sportsmenki, dzięki której kolarstwo górskie w Polsce stało się sportem bardzo popularnym. W 2009 r. w australijskiej Canberze, w przededniu wyścigu o mistrzostwo świata, rozbiła poważnie twarz o ostre skały. Choć wypadek wyglądał fatalnie, po kilku tygodniach rehabilitacji doszła do siebie i zgarnęła medal w mistrzostwach Europy w maratonie. Wcześniej wielokrotnie, mając pozbijane i rozharatane ciało, docierała do mety na czołowych miejscach.

Kolarstwo górskie to nie jest sport dla mięczaków. Jeszcze przed wypadkiem w Australii opowiadała mi, jak wygląda ta zabawa na stromych i usłanych przeszkodami trasach. - Są wyścigi, na których kolarze łamią sobie ręce, nogi, obojczyki, tracą zęby. Bywają również sytuacje, kiedy ktoś na trasie traci przytomność, trzeba wezwać śmigłowiec i odwieźć go do szpitala. Mnie się nigdy coś takiego nie zdarzyło [Maja szukała miejsca, by odpukać w niemalowane]. Siniaki czy zdarte biodro nie robią na mnie wrażenia.

Tym razem Polka szczęścia nie miała.

- Nie ja jedyna, to się zdarza, dziewczynom częściej niż chłopakom, bo oni potrafią jeździć trochę lepiej. Tym bardziej, kiedy nasze organizmy w treningowym rytmie są nieco osłabione. Jedne wywrotki kończą się ogólnymi potłuczeniami, inne poważnymi urazami, co spotkało właśnie mnie. Niedawno przecież złamała obojczyk Ania Szafraniec, inne przypadki przed ważnymi imprezami też można przytaczać. Nie ma dobrego momentu na kontuzję, choć mnie dopada w cyklu trzyletnim. To oznacza, że na igrzyskach w Rio de Janeiro nic nie powinno się wydarzyć - mówiła nam wczoraj Maja.

Nieszczęście Mai to prawdopodobnie początek kolejnego wielkiego sporu w naszym kolarstwie. Polska ma dwa miejsca w wyścigu cross country kobiet. Do Londynu na pewno jedzie Aleksandra Dawidowicz. Kto zajmie miejsce Włoszczowskiej, miał zdecydować szef PZKol Wacław Skarul. Na liście rezerwowej są: Paula Gorycka, młodzieżowa reprezentantka Polski z 4F E-VIVE Racing Team (brązowa medalistka MŚ sprzed dwóch lat), która trenuje pod okiem skonfliktowanego ze związkiem Andrzeja Piątka, i Szafraniec, koleżanka klubowa Włoszczowskiej z CCC.

Skarul na wczorajszej konferencji prasowej decyzji jednak nie podjął i zrzucił ją na trenera reprezentacji Marka Galińskiego. Ten nie odbierał telefonu. Skontaktowaliśmy się za to z Piątkiem, który mówił w niedzielę Sport.pl: - Paula wygrała z Anią w tym roku trzy razy i mam nadzieję, że w takim przypadku to będzie miało znaczenie, a nie polityka związku.

W poniedziałek były trener kadry na własną rękę wysłał Gorycką na badania do Instytutu Sportu, by zbadać jej strefy energetyczne (fundament w kolarstwie dla określenia formy). Zrobił też rezerwację w Sierra Nevada, gdzie pod jego okiem trenowała przed laty cała kadra przed kluczowymi imprezami. - Na razie jednak nikt z PZKol do nas nie dzwonił. Współczujemy Mai, bo to nasza największa nadzieja na medal w kolarstwie, ale jeśli wypadek zdarzył się w piątek, to dziwię się związkowi, że nie podjął żadnych kroków, by chociaż poinformować zawodniczkę rezerwową, aby była przygotowana na plan awaryjny.

Agnieszka Radwańska ? czuje pozytywne wibracje

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.