Podnoszenie ciężarów. Dołęga: Będzie zdrowie, będzie wynik

- W tamtym roku miałem operację prawego barku, a w naderwany lewy podano mi komórki macierzyste. Cały czas jestem w kontakcie z lekarzem, zwraca mi uwagę, żebym nie szalał, bo sprawa jeszcze jest świeża - mówi przygotowujący się do igrzysk olimpijskich w Londynie Marcin Dołęga. - Jak na igrzyskach zdobędziemy medale, to i prezesowi będzie lepiej - dodaje sztangista, który wbrew woli szefa Polskiego Związku Podnoszenia Ciężarów nie wystartuje na rozpoczynających się w poniedziałek mistrzostwach Europy.

Nie umiemy się powstrzymać na Facebook/Sportpl ?

Łukasz Jachimiak: W poniedziałek zaczynają się mistrzostwa Europy. W Turcji nie będzie pana, Adriana Zielińskiego, Arsena Kasabijewa. Dlaczego nasi czołowi sztangiści nie jadą na zawody?

Marcin Dołęga: Mogę mówić tylko o sobie. Mam na karku 30 lat, trochę się już w życiu nadźwigałem i na dwie imprezy w jednym sezonie nie dam rady się optymalnie przygotować. Dla mnie priorytetem są igrzyska olimpijskie. Nie chcę przerywać rytmu treningowego. Z moim szkoleniowcem zaplanowaliśmy, że forma ma iść w górę stopniowo, żeby wszystko wypaliło w sierpniu, w Londynie.

Swoich planów nie konsultuje pan z trenerem kadry Mirosławem Chorosiem?

- Mam swojego trenera. Z Jackiem Chruściewiczem od dawna razem jeździmy na wszystkie zgrupowania i współpracuje nam się bardzo dobrze.

Szymon Kołecki otwarcie mówi, że nie ceni trenera Chorosia. Pan też?

- Od 2001 roku trenuję z Chruściewiczem i nie chciałbym tego zmieniać. Wtedy po raz pierwszy pojechałem na kadrę. Jako junior trafiłem do tego szkoleniowca i tak już zostało. Przy nim zdobywałem tytuły mistrza świata i biłem rekordy świata, więc nie ma sensu nic zmieniać. Niech tak zostanie do końca mojej kariery.

Tę karierę prowadzi pan samodzielnie, co nie wszystkim się podoba. Zygmunt Wasiela, prezes Polskiego Związku Podnoszenia Ciężarów twierdzi, że mimo wszystko jako czołowy sztangista świata powinien pan brać udział w mistrzostwach Europy i podkreśla, że Londyn pokaże, kto ma rację.

- W pewnym sensie prezesa rozumiem. Kiedy są medale, są też pieniądze dla związku. Ale prezes musi brać pod uwagę nasze zdanie. Dla nas najważniejsze są igrzyska. Myślę, że jak w Londynie zdobędziemy medale, to z tych medali i on skorzysta, będzie mu lepiej. W tamtym roku miałem operację prawego barku, a w naderwany lewy podano mi komórki macierzyste. Cały czas jestem w kontakcie z lekarzem, który mnie operował, on zwraca mi uwagę, żebym nie szalał, bo sprawa jeszcze jest świeża. Dobrze byłoby, gdyby prezes publicznie nie mówił, że według niego powinienem już startować. Ale jemu widocznie wolno wszystko.

Kiedy ogłosił pan, że nie zamierza jechać na mistrzostwa Europy, pojawiła się groźba wykluczenia pana z klubu Polska Londyn 2012. Straci pan finansowe wsparcie w przygotowaniach do igrzysk?

- Ministerstwo sportu przedłużyło ze mną umowę do końca sierpnia. Mam spokojną głowę i spokojne przygotowania.

Odwdzięczy się pan medalem?

- Po to odpuszczam mistrzostwa Europy, po to się przygotowuję. Już jestem na niezłym poziomie, jak będzie zdrowie, to będzie i wynik.

Po Pekinie zyskał pan przydomek 007, bo o 0,07 kg był pan cięższy od rywala, który dźwignął tyle samo i za sprawą minimalnie mniejszej wagi ciała zdobył brązowy medal. Boli do dziś?

- Boli. Niestety, to cały sport. Czasem się świętuje zwycięstwa, a czasem czuje się gorycz porażki. Pekinu nie zapomnę, to była najważniejsza impreza i szkoda, że to mi się zdarzyło wtedy, a nie na mistrzostwach świata. Na szczęście jest Londyn, tam chyba takiego pecha nie będę już miał. Walka znów będzie ostra, na mistrzostwa Europy nie wybiera się nikt z czołówki, a to znaczy, że każdy maksymalnie mocno pracuje. Ale ja też przygotuję się najlepiej, jak potrafię.

Podobno ma pan tylko trzech godnych siebie rywali - dwóch Rosjan i Białorusina?

- To są rywale najwięksi, ale nie lekceważę nikogo. Ośmiu, nawet 10 zawodników będzie walczyć o medale. Nie można nikogo skreślać.

W 2010 roku został pan mistrzem świata, dźwigając w dwuboju 415 kg. W Londynie taki wynik pewnie nic nie da?

- Na pewno. Z wynikiem 415 kg o medalu trzeba zapomnieć. Ale zdobywając złoto mistrzostw świata ten rezultat osiągnąłem w pierwszych podejściach, miałem zapas, start nie był zbyt udany. Teraz pracuję szczególnie nad rwaniem, w którym już dwa razy miałem rekord świata i wierzę, że wrócę do tamtych wyników. Chcę pokazać, na co naprawdę mnie stać.

Na jaki wynik pan się szykuje?

- Myślę, że medal da wynik w okolicach 425 kg, dlatego z trenerem szykujemy się tak, żebym w dwuboju osiągał 430 kg. Może być jeszcze lepiej, bo mój rekord życiowy to 436 kg.

Pod koniec maja, na mistrzostwach Polski, powinien pan podnosić ok. 420 kg?

- Jestem już po pierwszej imprezie w tym roku, w drużynowych mistrzostwach Polski uzyskałem 403 kg, wykonałem sześć dobrych podejść i to było najważniejsze. Na razie ciężary nie mają być największe, ale mam zaliczać kolejne próby. Majowe mistrzostwa odbędą się na osiem tygodni przed startem w Londynie, dlatego zakładamy, że 420 kg wtedy będę już musiał dźwigać.

Dołęga, Zieliński, Kasabijew - w Turcji bez gwiazd. Dlaczego polscy sztangiści nie pojechali na mistrzostwa Europy? 

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.