Vancouver 2010. Justyna Kowalczyk: Pomogło mi nazwisko, ale bałam się potwornie

Najpierw był zawód i spuszczona głowa spowodowana czwartym, wydawało się, miejscem. Potem radość z powodu zmiany decyzji po obejrzeniu zapisu finiszu na fotokomórce. I znowu niepewność, bo wezwanie od sędziów wyścigu to w biegach nic przyjemnego

Głosuj na bohatera dnia w Vancouver! ?

A właśnie takowe Polka dostała od sympatycznej pani, która chwilę wcześniej poinformowała ją o tym, że jednak jest brązową medalistką olimpijską.

Idąc do sędziów Polka zupełnie nie miała pojęcia o co chodzi - nikomu nie zajechała drogi, nikogo nie popchnęła. Ale wiedziała, że jest niedobrze. Tajemnica szybko się wyjaśniła. W specjalnym pomieszczeniu jury pokazało Polce fragment biegu stylem klasycznym. Na jednym z zakrętów, tuż przed zmianą nart, Kowalczyk przebiegła kawałek trasy "łyżwą". W klasyku to absolutnie zabronione i dyskwalifikacja pewna. Manewr zauważył jeden z sędziów i natychmiast zgłosił do jury.

- A trener powtarzał mi, żebym uważała, ale jakoś się nie upilnowałam - opowiadała Kowalczyk. - Najśmieszniejsze jest to, że ja jestem lewa w tym "łyżwowaniu". Wszystkie dziewczyny umieją trochę oszukać tą"półłyżwą", ja nie potrafię. I oczywiście musieli mnie złapać jak szła walka o medale.

To "półłyżwowanie" o którym wspomniała Kowalczyk jest przydatne wyłącznie na zakrętach. Pozwala utrzymać szybkość, lepiej trzyma się równowagę. - Tłumaczyłam sędziom, że to był tylko moment nieuwagi na zakręcie, że zrobiłam to zupełnie nieumyślnie i nieświadomie. I jeszcze dodałam, że przecież używa się takiego kroku na ostrych zakrętach. Powiedziałam też, że przecież mnie dobrze znają i wiedzą, że w klasyku jestem zdecydowanie lepsza niż techniką dowolną i kroku łyżwowego staram się unikać jak ognia - opowiadała Kowalczyk.

Po wygłoszeniu mowy obronnej Polka wyszła z pokoju i czekała za drzwiami. To było gorsze niż oczekiwanie na ogłoszenie wyników biegu. Jury najpierw obradowało przez kilkadziesiąt sekund, później głosowało przez podniesienie rąk. Werdykt był korzystny dla Kowalczyk. Inaczej na pewno złożyłaby protest. - Nie wiem, co by zrobili gdybym nie była najlepszą biegaczką świata, nie wygrała tylu biegów co ostatnio, nie zdobyłam tylu tytułów co w ostatnim roku. Chyba nazwisko mi pomogło. Na szczęście wszystko dobrze się skończyło i mogłam się popłakać - powiedziała Justyna.

Justyna Kowalczyk: popłakałam się, że mnie zdyskwalifikują! Zdecydował fotofinisz: Kowalczyk ma brąz >

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.