Adam Małysz: Początek lepszy niż zwykle

Mimo że punkty zdobył tylko w dwóch z trzech konkursów, Adam Małysz nie miał tak dobrego początku sezonu od 2005 r. O to, że na koniec, czyli podczas olimpiady w Vancouver, może mu zabraknąć formy, nie ma się co martwić. Od wielu lat, kiedy innych dopada lutowo-marcowe znużenie i zmęczenie skokami, Małysz fruwa wtedy, aż miło.

Orzeł z Wisły był trzeci i ósmy w Lillehammer. W Kuusamo przez błąd sędziów, którzy kazali mu skakać w bardzo niekorzystnych warunkach, nie zakwalifikował się do konkursu i nie zdobył punktów PŚ. Straty odrobił już w pierwszym konkursie w Norwegii i od soboty nie musi startować w kwalifikacjach. Ma 92 punkty, tyle co Michael Uhrmann, i jest z Niemcem ex aequo dziesiąty w klasyfikacji generalnej.

Bardzo podobny start Małysz miał w olimpijskim sezonie 2005/06 - po trzech konkursach miał 96 punktów, ale później forma nie poszła w górę i w efekcie na igrzyskach w Turynie - zamiast walki o medal - była klapa i wielkie rozgoryczenie Małysza, który rozważał nawet zakończenie kariery.

Małysz dla Sport.pl: stać mnie na podium w Vancouver Jeśli nie liczyć sezonu 2005/06, zapomnieć o dwóch drugich miejscach w loteryjnych konkursach w Kuusamo (2003/04, później Małysz był na podium tylko w Zakopanem, w pozostałych startach nie był wyżej niż na dziewiątym miejscu, a sezon zakończył upadkiem w Salt Lake City, 12. lokatą w PŚ i rozstaniem z ówczesnym trenerem Apoloniuszem Tajnerem), to ma za sobą najlepszy początek zimy od sezonu 2002/03. Wówczas w pierwszych sześciu konkursach nie był niżej niż na szóstym miejscu, a później zdobył Puchar Świata i dwa tytuły mistrza świata w Predazzo.

Do obecnego sezonu - od początku do końca - Adama znowu przygotowywał fiński trener Hannu Lepistö. Wcześniej obaj współpracowali w 2006 r. Wówczas Małysz rozpoczął zimę mniej więcej na takim samym poziomie. Również nie zdobył punktów w pierwszym starcie w Kuusamo (nie wszedł do drugiej serii). Później miał pecha. Kręcił się wokół ścisłej czołówki, zdarzyły się trzy trzecie lokaty, ale na upragnione zwycięstwo czekał aż do końca stycznia, kiedy wygrał w Oberstdorfie.

Końcówkę tamtego sezonu miał piorunującą. Z 13 ostatnich konkursów PŚ wygrał aż dziewięć! Odrobił wynoszącą w pewnym momencie ponad 300 punktów stratę do lidera klasyfikacji generalnej PŚ i wywalczył czwartą w karierze Kryształową Kulę. Do tego w lutowych MŚ zajął czwarte miejsce na dużej skoczni, by parę dni później znokautować rywali w walce o złoto na skoczni normalnej w Sapporo.

W skokach nic nie dzieje się dwa razy, analogie często się nie sprawdzają. Trudno jednak nie zauważyć podobieństwa między tym, jak zaczął się sezon 2006/07 i obecny. Ale teraz już od początku forma Małysza jest równa. Najsłabszy skok jest zwykle ten pierwszy, treningowy. Później, jak tylko nie wieje w plecy, Polak jest w ścisłej czołówce. O to, że na koniec, czyli podczas olimpiady w Vancouver, może mu zabraknąć formy, nie ma się co martwić. Od wielu lat, kiedy innych dopada lutowo-marcowe znużenie i zmęczenie skokami, Małysz fruwa wtedy, aż miło.

W sezonie olimpijskim, w którym śni o złocie w Vancouver, motywacji mu nie zabraknie. W poprzednich moc była przy nim do końca, szwankowała technika. Teraz, jak sam mówi, "technicznie jest o niebo lepiej, niż było".

70 km przeleciał na nartach Adam Małysz ?

Więcej o:
Copyright © Agora SA