Sikora biegnie do Vancouver

Jutro powrót z estońskiej Otepää, za kilka dni wyjazd do włoskiej Anterselvy, a w sierpniu wyprawa do Vancouver, gdzie w lutym odbędą się igrzyska olimpijskie - kalendarz Tomasza Sikory jest bardzo napięty. - Chcę być jak najlepiej przygotowany do igrzysk - mówi najlepszy polski biathlonista

Ma pan za sobą dwa zgrupowania. Jak idą przygotowania do sezonu olimpijskiego?

- Podobnie jak w ubiegłych latach: wszystko idzie zgodnie z planem. Nie ma żadnych nowinek, eksperymentów, trzymamy się sprawdzonego systemu.

Przed poprzednim sezonem przebiegł pan na nartorolkach i nartach aż 6,5 tysiąca kilometrów. System zakłada, że i teraz się pan tak umęczy?

- To wcale nie jest dużo, te 6-6,5 tys. kilometrów to norma, którą po prostu trzeba będzie wyrobić. Bywały sezony, przed którymi biegało się więcej.

Ponoć do normy wraca pańskie strzelanie. Jak to wychodziło na strzelnicach w Ramsau i Otepää?

- Strzelam regularnie, choć zajęcia na obu zgrupowaniach były różne. W Estonii zaczęliśmy już treningi kompleksowe, takie odwzorowujące zawody.

Czyli strzelał pan przy dużym zmęczeniu, z wysokim tętnem?

- Zgadza się. Biegałem określoną pętlę długości od 2,5 do 5 kilometrów i dopiero potem strzelałem.

W Otepää robił pan jeszcze mnóstwo innych rzeczy. Na przykład imitacje. Co to takiego?

- To jest bardzo ciężki trening. Zazwyczaj robi się go na pętli. Wygląda to tak, że większość trasy pokonuje się normalnym biegiem, ale wszystkie podbiegi skacze się z kijkami, imitując krok klasyczny w narciarstwie biegowym.

A do czego służą tajemnicze trenażery, które trener Roman Bondaruk wozi ze sobą na obozy?

- To urządzenia imitujące pracę rąk. Można z nich korzystać właściwie wszędzie. Ustawia się różne obciążenia, ćwiczy się ręce a przy okazji także cały tułów.

Zmęczyło pana estońskie zgrupowanie?

- Nawet bardzo. Codziennie do wykonania była ciężka praca. Na szczęście zlitowało się nade mną słońce i prażyło tylko przez pierwsze trzy dni. W temperaturze ponad 30 stopni Celsjusza biega mi się ciężko, bo odkąd pamiętam, nie lubię upałów.

A mimo to zimą marzył pan o wakacjach w ciepłych krajach. Dokąd w końcu się pan wybrał?

- Razem z rodziną pojechaliśmy do Egiptu. I nie żałuję. Może dlatego, że trafiliśmy akurat na taki tydzień, w którym upałów nie było (śmiech). A mówiąc poważnie, choć mój urlop trwał tylko tydzień, udało mi się zrelaksować.

I pozwiedzać?

- Zaskoczę pana - piramid nie widziałem. Było zdecydowanie więcej leżenia niż zwiedzania. Także dlatego, że mieliśmy trochę kłopotów ze zdrowiem syna.

A może pan nurkował?

- Nie, nie, żadnego nurkowania. Chciałem po prostu wypocząć. I fizycznie, i psychicznie. Nie nastawiałem się ani na wycieczki, ani na fizyczne ekstrawagancje.

Leżąc na plaży, wspominał pan poprzedni sezon?

- Tylko jego najlepsze chwile. Na przykład wygrany bieg w Östersund. To była rywalizacja, która do końca trzymała w napięciu. Wielu ludzi mówiło, że z Ole Einarem Bjoerndalenem i Emilem Hegle Svendsenem stworzyliśmy jeden z najbardziej emocjonujących wyścigów w ostatnich latach.

Warto byłoby powtórzyć coś takiego w lutym w Vancouver.

- Chcę się przygotować do igrzysk najlepiej, jak potrafię. Jeśli będę w formie, będzie szansa na dobre miejsce.

Wkrótce jedzie pan na olimpijskie trasy.

- Zgadza się. Po powrocie z Otepää mamy kilka dni wolnych, później jedziemy na zgrupowanie do włoskiej Anterselvy, a potem planujemy wyjazd do Kanady. To będzie taki przedolimpijski rekonesans. Trasy widzieliśmy już w zimie. Chcemy przede wszystkim jeszcze raz sprawdzić, na ile przed startami musimy być na miejscu, przekonać się, jak się aklimatyzujemy, dograć wszystko w stu procentach, żeby w czasie igrzysk nie było żadnych niedociągnięć.

Masz temat dla reportera Metra? Pisz: metro@agora.pl Masz zwierzaka? - twoje szanse na wynajem mieszkania są nikłe

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.