Argentyńska złota sobota

52 lata czekała Argentyna na złoty medal olimpijski. W sobotę zdobyła dwa - rano piłkarze pokonali Paragwaj 1:0, późnym wieczorem koszykarze Włochy 84:69.

Finał futbolowy toczył się w nieco piknikowej, sennej atmosferze, choć na trybunach pojawiło się 44 tys. osób (we wcześniejszych meczach bywały pustawe). Argentyńczycy mieli przygniatającą przewagę, mogli wygrać kilkoma golami, do siatki trafił jednak tylko Carlos Tevez. Król strzelców turnieju (osiem bramek w sześciu meczach) był zarazem jego najlepszym piłkarzem, agencje oczywiście ochrzciły go już klonem Maradony, oczywiście na wyrost. Argentyńczycy - prowadzeni przez selekcjonera pierwszej reprezentacji Marcelo Bielsę - jako jedni z nielicznych potraktowali igrzyska poważnie, niektórzy piłkarze, m.in. Gabriel Heinze z Manchesteru Utd., przyjechali do Aten wbrew woli swoich klubów. Mistrzowie odnieśli komplet zwycięstw, strzelając 17 goli i nie tracąc żadnego. Są pierwszym krajem z Ameryki Płd. od 1928 roku, który wywalczył olimpijskie złoto w turnieju piłkarskim.

Piłkarze sięgnęli już po srebro w 1996 r. w Atlancie, koszykarze stanęli na podium po raz pierwszy. Drużyna z jednym ledwie graczem NBA (Manu Ginobili z San Antonio Spurs) w składzie niemal nie zmieniła się od 2002 r., kiedy odniosła historyczne zwycięstwo nad USA. Teraz znów pobiła w półfinale Amerykanów, którzy są największymi oprócz Litwy przegranymi turnieju. Oprócz Litwy, bo koszykarze znad Bałtyku przywozili brąz z trzech ostatnich igrzysk.

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.