Korzeniowski: dziś złoto, jutro emerytura

Tak miało być i tak jest - powiedział Robert Korzeniowski po tym, jak w ostatnim starcie w karierze wygrał chód na 50 km i zdobył czwarty złoty medal olimpijski, który po Atenach kończy karierę

Nic podczas tych 50 km go nie zaskoczyło, nie dopadł żaden kryzys. - Miałem tylko jeden moment zawahania. Na 17. km, gdy Rosjanin Denis Niżegorodow, który dwa miesiące temu ustanowił rekord świata, ostro przyspieszył. Musiałem podjąć strategiczną decyzję, czy ruszyć za nim jego tempem, czy - jak planowałem - poczekać z atakiem do półmetka. Zmierzyłem sobie tętno i postanowiłem cierpliwie zaczekać. Rosjanin nie mógł wytrzymać własnego tempa. Byłem spokojny, że w razie czego pokonam go na finiszu - opowiadał Korzeniowski.

My, stojący przy trasie, zadrżeliśmy, gdy w pewnym momencie Polak potknął się, o mało nie skręcił nogi i podbiegł parę kroczków, by powstrzymać upadek. Sędziowie natychmiast dali mu ostrzeżenie za podbiegnięcie. Ale na mecie Polak nie pamiętał nawet, na którym to było kilometrze. - Podczas zawodów natychmiast wyrzucam takie zdarzenia z pamięci. Nie jest dobrze koncentrować się na nich. Gdybyście mi nie przypomnieli, w ogóle bym nie pamiętał - powiedział.

Od 15. km Korzeniowski maszerował w czwórce wraz z Niżegorodowem, Australijczykiem Nathanem Deakesem, który w Atenach zdążył zdobyć brązowy medal w chodzie na 20 km, oraz Chińczykiem Caohong Yu. Szli razem do 30. km. Wówczas Polak zaatakował. Zgubił najpierw Chińczyka, później Rosjanina, którzy dostali ostrzeżenia od sędziów. Australijczyk, który jako jedyny dotrzymywał kroku Korzeniowskiemu, został zdyskwalifikowany. Zszedł z trasy wstrząśnięty, płacząc. Po trzy ostrzeżenia dostali również utytułowany Włoch Giovanni de Benedictis i Niemiec Andreas Erm.

- Robert jest jak TGV, najszybszy pociąg na świecie. My, cała reszta, to zwykłe pospieszne. Wiedziałem, że ci, którzy zdecydują się pójść z Robertem, bo myślą, że dadzą radę, zapłacą za to. To było samobójstwo - komentował Grzegorz Sudoł, który doszedł na metę na siódmym miejscu, tuż za innym Polakiem, Romanem Magdziarczykiem.

Gdy Korzeniowski minął linię mety, za jego plecami rozegrał się dramat Niżegorodowa. Ostatni kilometr Rosjanin właściwie nie szedł, ale sunął krok za krokiem, niczym zombie, który właśnie wstał z grobu. Nienaturalnie zgarbiony, poszarzały na twarzy, karykaturalnie poruszając rękami, z nieobecnym wzrokiem. Wydawało się, że w każdej chwili osunie się na ziemię. A jednak doszedł, padł skrajnie wyczerpany za metą i zemdlał. W szpitalu dochodził do siebie.

- Odcięło mu prąd - jak to my mówimy w naszym żargonie. Nawet nie zauważył, że mu gratuluję srebra. Przebudził się dopiero na kontroli dopingowej i tam mnie rozpoznał - opowiadał Korzeniowski. - Tutaj miało miejsce zderzenie dwóch mocnych facetów - mnie i Niżegorodowa. Tylko że jeden ma doświadczenie i umie to robić, a drugi tego nie umie. Dziś np. przy punktach z wodą brałem zawsze dwie butelki, z jednej piłem, z drugiej polewałem głowę. Słyszałem, jak jego trener wołał: "Bieri wodu, Dienia!". Ale ten nic. No, pomyślałem sobie, trzymajmy się tej wersji.

DLA GAZETY

Krzysztof Kisiel

trener polskich chodziarzy

Żal, żal, że Robert kończy karierę. 19 lat jeździmy razem po zawodach. No, ale kiedyś musiał nastąpić rozwód. Robert odchodzi w glorii, jest profesorem chodu. Prawdziwym fenomenem. Po tych 50 km wygląda, jakby wrócił ze spacerku. Ale do tego potrzebny jest katorżniczy trening, o którym nikt sobie nie zdaje sprawy. Poza tym Robert ma rygorystyczne podejście do życia, jest stuprocentowym profesjonalistą. Ot, choćby Grecję mieliśmy zbadaną już pół roku temu. Byliśmy w Atenach dwa razy, rozpoznaliśmy trasę, przygotowaliśmy miejsca treningowe.

Czy istnieje życie po "Korzeniu"? W polskim chodzie na pewno. Zwłaszcza że odchodzi jako zawodnik, ale przecież zostaje jego program popularyzacji chodu w szkołach, więc będą rosnąć następcy. Tylko trzeba ich ze spokojem szkolić, podpisywać z trenerami umowy na cztery lata, od igrzysk do igrzysk. A nie jak teraz, na jeden rok. Potem ja muszę zagryzać palce, czy kontrakt zostanie odnowiony, czy nie. Jestem pewien, że Robert jako działacz, jako popularyzator chodu zdziała dla nas jeszcze więcej niż jako zawodnik.

Grzegorz Sudoł

siódmy zawodnik w chodzie na 50 km

Ciężko powiedzieć, jak świat chodu będzie wyglądać bez Roberta. On był tym, który dyktował tempo, rozrywał peleton, ustawiał cały wyścig pod siebie. Teraz nie będzie miał kto tego ciągnąć. Inaczej będą się rozkładać siły w peletonie. To szansa dla nas. Zbliżymy się do czołówki. Chciałbym stać się następcą "Korzenia". Jeśli tylko będą mnie omijały kontuzje, to mam nadzieję, że jestem w stanie. Tylko w tym roku pobiłem rekord życiowy na 20 km i 50 km. Odkładam te sukcesy do szuflady i zabieram się do treningu tak jak Robert.

not. lop, rl, Ateny

Robert przeszedł do historii! - relacja minuta po minucie od godz. 6

Czy Robert Korzeniowski powinien zostać szefem Polskiego Związku Lekkiej Atletyki?
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.