Piotr Wyszomirski rozdwoił się w bramce, a potem, jak to opisał Sławomir Szmal, wzbił się ponad niebo. Karol Bielecki i Krzysztof Lijewski szaleli w ataku. Wszyscy grali w obronie z takim zacięciem, jakby w ten jeden wieczór się rozstrzygało, jak Polska zapamięta to najzdolniejsze, a jednach na igrzyskach dotąd niespełnione pokolenie. A gdy już przypilnowali przewagi nad Chorwatami i awansowali do półfinału, trener Tałant Dujszebajew fiknął z radości na plecy. I ogłosił: "Zaczął się nowy turniej, nowe marzenia".
Prawie ćwierć wieku po srebrnych piłkarzach Janusza Wójcika z Barcelony znów jest polska drużyna w olimpijskim półfinale. Dotychczas wszystko co miłe dla Polski w Rio działo się rano: wtedy były medale w lekkoatletyce, wioślarstwie, kajakarstwie, wtedy się zaczynał wyścig Rafała Majki. Teraz warto było zarwać noc, żeby zobaczyć ile znaczy dobry plan trenera i drużyna jak muszkieterowie.
Dujszebajew plan na świętowanie awansu miał taki: - Obejrzę wideo, potem obejrzę jeszcze jedno wideo, zrobimy analizę, na tym minie kilka godzin i potem już będzie trening - zapowiadał, odjeżdżając z hali do wioski olimpijskiej. Właśnie wprowadził Polskę do półfinału igrzysk, 40 lat po jedynym olimpijskim medalu piłkarzy ręcznych, brązie z Montrealu. Dla takich wieczorów zaryzykował kilka miesięcy temu i przejął kadrę po Michaelu Bieglerze, mimo że miał mało czasu by do igrzysk odmienić drużynę rozbitą w Euro 2016 przez Chorwatów. Odmieniać ją musiał jeszcze podczas olimpijskiego turnieju: po złym początku, a potem po koszmarnym finale rundy grupowej, gdy Polacy przegrali ze Słowenią i awans musieli im ratować Niemcy. Zdążył, odmienił, wygrał, jest w półfinale. A był po nim bardziej spięty niż po niektórych przegranych spotkaniach Polaków w grupie. - Tak, to sukces. Ale nic jeszcze nie daje. Jest następny mecz i on się już dla nas zaczął.
To samo powtarzał Bartosz Jurecki: - Chcemy jak najszybciej ochłonąć. Bo my chcemy więcej - mówił Jurecki i zerkał co chwila na monitor w strefie wywiadów, na powtórki najlepszych akcji meczu. Gdy dwa dni temu Polacy szli przez tą strefę po porażce ze Słowenią, na powtórki nie patrzyli. Najchętniej w ogóle nie podnosiliby głów, tak bolało.
Dwa dni później z Chorwacją zagrali tak, że strach było oderwać oczy od boiska albo coś zanotować, żeby ich nie wytrącić z tego transu. To był mecz, który kończył najgorszy dzień Polski na igrzyskach w Rio, gorszy nawet od tego weekendu z flautą w medalowym wyścigu Piotra Myszki, z ostatnim rzutem Christopha Hartinga i odpadnięciem Adama Kszczota. Środa: rano odpadł Paweł Fajdek, popołudniu siatkarze. Gdy późnym wieczorem czasu Rio przyszła kolej na piłkarzy ręcznych, największe wzięcie miał wisielczy humor. A potem wyszli oni i zaczęły się sypać iskry.
Może ta reprezentacja rzeczywiście najlepiej gra wtedy, gdy ją skreślą albo gdy jej nie docenią. Medale mistrzostw świata zwykle zdobywała z zaskoczenia. Fundowała kibicom thrillery, a rywali łapała w pułapki. W środę zastawiła taką na Chorwatów. Oni byli zwycięzcą grupy, pokonali w niej Francuzów, którzy nadal, mimo różnych problemów, budzą największy strach u rywali. A Polska wyszła z czwartego miejsca, cierpiąc. Gdy jeszcze okazało się, że nie wyleczył się Michał Jurecki, Chorwaci - tak to czują polscy piłkarze - uwierzyli, że nic złego nie może się im stać. Po kilkunastu minutach prowadzili 11:9. Ale to był ostatni moment meczu, w którym czuli się komfortowo.
Potem się zaczęła wielka ucieczka: Krzysztof Lijewski zaczął rzucać z taką pewnością jak Karol Bielecki, Wyszomirski w bramce zaczął swój show, z przewagi Chorwatów zrobiła się przewaga Polaków: sześć ich bramek z rzędu i czterobramkowe prowadzenie. Utrzymane do przerwy, bo Chorwaci przestali panować nad nerwami. Najpierw to się jeszcze objawiało pospiesznym kończeniem akcji, z nieprzygotowanych pozycji, w Wyszomirskiego, słupek, poprzeczkę. Potem dojdzie do tego jeszcze odreagowanie frustracji i brutalne faule, w finałowych minutach meczu. A w międzyczasie przewaga Polaków topniała i się powiększała. Z pięciu punktów przewagi zrobił się w pewnym momencie remis. Na sześć minut przed końcem, i Chorwaci mieli w następnej akcji szansę, by pierwszy raz po przerwie prowadzić. To mógł być ich moment zwrotny. Ale był takim dla Polaków: Wyszomirski znów wpadł w trans, w ataku wróciła skuteczność, rywale zaczęli tracić panowanie nad sobą.
Domagoj Duvnjak brzydko sfaulował Mariusza Jurkiewicza, Jakov Gojun dostał czerwoną kartkę za uderzenie w twarz Karola Bieleckiego, na 80 sekund przed końcem Polacy mieli dwa gole przewagi, a rywal grał w osłabieniu. Chorwaci zgubili piłkę, dostał ją przed pustą bramką Mateusz Jachlewski i w tej chwili było jasne: jest półfinał. Pierwszy olimpijski półfinał tej grupy piłkarzy, którzy zdobywali medale mistrzostw świata, zostawiali historie wspominane latami, a z igrzyskami byli nierozliczeni. W Pekinie 2008, u szczytu karier, odpadli w ćwierćfinale z Islandią po meczu bez historii i bez atmosfery, rozgrywanym w niemal pustej hali, w takiej ciszy jakby to był mecz na szkolnym eskaesie, a nie igrzyskach. Potem do Londynu 2012 w ogóle się nie zakwalifikowali.
To były dwie wielkie zadry. Wiedzieli, ile stracili. I wiedzieli, że jeśli nie w Rio, to już nigdy. I zrobili to. Karol Bielecki, który kiedyś właśnie po mecz z Chorwatami musiał się uczyć nowego życia, bez wybitego oka, dziś po meczu z Chorwatami jest półfinalistą igrzysk i najlepszym strzelcem turnieju. Kiedyś marzył, żeby w ogóle wrócić do sportu, potem wrócił na tyle mocny, że został medalistą MŚ w Katarze. Ale to nie był jego turniej. Rio 2016 - jest. I niech to trwa.
Szalona radość Tałanta Dujszebajewa!
Nasz wielki bohater w meczu ćwierćfinałowym: Nie chcę obrażać Chorwatów, ale...
W tym turnieju nie zawodzi od początku. Teraz skomentował mecz z Chorwacją
Bielecki najskuteczniejszym strzelcem turnieju. "Nie ma co się podniecać"
Dujszebajew jest szarlatanem. Jak on to wszystko wyliczył?!
Były lider reprezentacji, medalista mistrzostw świata, wszystko przewidział!